wtorek, 22 listopada 2011

Wybuch wojny


Pierwszego września Regina wstała wcześnie, by jak w każdy pierwszy piątek miesiąca,  udać się wraz z córkami, do miasta, na nabożeństwo poranne. Tym razem zanosiła do Boga szczególnie bliską sercu intencję. Chciała prosić o opiekę nad ukochanym mężem, z którym musiała się rozstać, nie wiedząc kiedy i gdzie dane im będzie znowu się spotkać. Wciąż też rozpamiętywała decyzję o pozostawieniu ich domu w Poznaniu i przyjeździe do Białegostoku. Te i podobne myśli zaprzątały jej głowę, gdy szły powoli ulicą Antoniukowską w stronę centrum. Dzień był słoneczny i bardzo ciepły. W mieście panował, typowy o tej porze, gwar. Ulicami przejeżdżały dorożki i furmanki wyładowane towarami, a przechodnie pospiesznie zmierzali w tylko sobie znanych kierunkach. Jakiś sprzedawca zachwalał świeże ryby ze swojego straganu, a na niewielkim placu, który mijały ktoś grał na katarynce. Niespodziewanie, gdy przechodziły przez zatłoczoną ulicę, rozległy się syreny alarmowe. Początkowo wszyscy myśleli, że to kolejny próbny alarm, ale wkrótce z ust do ust zaczęto sobie podawać straszną wiadomość. Nagle wokół zrobił się potworny szum i harmider. Jakaś kobieta płakała, a ktoś zaczął krzyczeć:
- Ludzie, wojna! Niemcy przekroczyli granicę! Wojna!
Już od wielu tygodni słowo to przywoływano w każdej niemal rozmowie. Można było prawie przyzwyczaić się do jego brzmienia. Ale mimo że niosło ze sobą jakąś straszną treść, do tej pory było dla Janki jedynie pustym słowem. Dopiero teraz, gdy zobaczyła wokół siebie przerażonych ludzi wykrzykujących "wojna, wojna", poczuła zimny dreszcz strachu na plecach. A był to dopiero przedsmak tego, co już wkrótce miała zobaczyć i przeżyć.

W kościele kapłan potwierdził to, co usłyszały na ulicy.
- Nad ranem, bez wypowiedzenia wojny, wojska niemieckie wkroczyły na teren  naszego państwa. Spełniły się tym samym, wszystkie najczarniejsze scenariusze... -
Przemawiał drżącym głosem, ale nie przerwał nabożeństwa, lecz prosił, by modlić się szczególnie za żołnierzy broniących polskich granic, a na koniec zaintonował pieśń "Boże coś Polskę..", której słowa miały przynieść otuchę zrozpaczonym wiernym. Janka klęcząc na zimnej posadzce kościoła widziała zbielałe palce matki zaciśnięte na drewnianych paciorkach różańca i drżące usta, które bezgłośnie powtarzały słowa modlitwy. Sama również, na swój dziecięcy sposób, modliła się do Boga o szybkie zwycięstwo polskich żołnierzy i siłę potrzebną do pokonania Niemców. Oczami wyobraźni widziała ojca, jak zakłada swój mundur, na ramię zarzuca długą pelerynę, którą nosił tylko od święta i wyrusza na front. Dla jedenasto letniej dziewczynki było to pojęcie równie abstrakcyjne jak wyprawa na księżyc. Wyobrażała sobie żołnierzy maszerujących w równych szeregach i śpiewających patriotyczne pieśni. Jeśli wszyscy byli choć w połowie tak dzielni jak jej ojciec, to Niemcy wkrótce będą musieli się wycofać.

Kiedy wróciły do domu, zastały wujka słuchającego radia. Nikt się nie odzywał. Martwą ciszę przerywały tylko trzaski w odbiorniku i wciąż te same powtarzające się komunikaty: Uwaga!  Uwaga! Nadchodzi. Ko-ma 47. Lo-ta 23. Po-ra 18. Uwaga! Uwaga! Nadchodzi. Fa-ro 23. Uwaga! Uwaga! Przeszedł! 
Tak rozpoczęła się dla nich hekatomba, która wkrótce miała ogarnąć niemal całą Europę.





" A więc wojna. Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory. Weszliśmy w okres wojny. Cały wysiłek narodu musi iść w jednym kierunku. Wszyscy jesteśmy żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym. Walka aż do zwycięstwa."
[ komunikat specjalny - Stefan Starzyński ]
 

wtorek, 8 listopada 2011

Pociąg do Białegostoku

Z całej podróży Jance szczególnie utkwił w pamięci jeden szczególny widok. Kiedy przejeżdżały przez Warszawę na jednym z peronów piętrzyły się całe stosy porzuconych kufrów i walizek. Nie mogła wtedy zrozumieć dlaczego ich właściciele porzucili swój dobytek. Nie mogla wiedzieć, że tak naprawdę nikt tu niczego nie porzucał, a walizki zostały wypakowane z wagonów zarekwirowanych przez wojsko, a ich właściciele prawdopodobnie nie mieli o tym pojęcia. Tak samo jak one same. Być może gdyby Janka mocniej wytężyła wzrok dostrzegła by wśród tych stosów ich własną dębową skrzynię z wszystkimi zimowymi ubraniami. Tę skrzynię miały później jeszcze wielokrotnie wspominać odczuwając boleśnie brak jej zawartości podczas długiej syberyjskiej zimy. Kiedy po całym dniu podróży dotarły do Białegostoku powitał ich kuzyn Mietek. Jakże inne była atmosfera na tym dworcu od porannego pożegnania z ojcem. Uściskom i serdecznościom nie było końca. A Regina wciąż powtarzała, aby pilnować maleńkiego kuferka, w którym trzymała biżuterię i wszystkie swoje kosztowności. Ten kuferek uważała za największy swój skarb i warunek przeżycia ciężkich czasów. Tak często powtarzała, żeby nie spuszczać go z oka, że koniec końców, gdy już zapakowali wszystkie walizki na bryczkę okazało się, że drogocennego kuferka nie ma. Jakaż rozpacz wybuchła z tego powodu. Na szczęście Mietek uratował całą sytuację biegnąc z powrotem na peron, gdzie kuferek osamotniony i zapomniany czekał na szczęśliwego znalazcę. Kiedy dotarli do gospodarstwa wujostwa, w progu przywitała ich ciocia Zosia. Na jej twarzy malowało się zdumienie i zdenerwowanie. Spodziewała się tylko Reginy z dwoma córkami. A tu zamiast trójki przyjechało siedmioro. Niełatwo wyżywić taką gromadę w spokojnych czasach, a co dopiero w dniach kiedy wojna wisi na włosku i zaopatrzenia w sklepach coraz mniej. W dodatku, gdzie ich wszystkich pomieścić? Ostatecznie Regina z kuzynką spały w łóżku, w drugim trzy młodsze dziewczynki, a Janka z najstarszą, Danką, na złączonych krzesłach od stołu. Oczywiście dzieciom te niewygody nie doskwierały tak bardzo jak starszym. Tylko Baśka narzekała, że nie może spać w nocy, bo młodsze dziewczynki ją kopią i zabierają kołdrę. Kilka ostatnich dni sierpnia upłynęło spokojnie. Dziewczynki korzystały z uroków wsi. Jak każde miejskie dziecko zachwycając się wszystkim, co je otaczało. Dorośli starali się nie wchodzić sobie w drogę, co było dość trudne w skromnych warunkach mieszkaniowych i pocieszali się myślą, że taka sytuacja nie może trwać zbyt długo.

środa, 26 października 2011

Pożegnanie

25 sierpnia dzień wstał piękny i słoneczny. ojciec zamówił bryczkę, która zawiozła ich na dworzec. Na peronie o tak wczesnej godzinie nie było zbyt wielu podróżnych. Mało kto szykował się wtedy do ewakuacji. Mimo że w kręgach wojskowych otwarcie mówiło się już o zbliżającej wojnie, większość społeczeństwa nadal liczyła na pokojowe rozwiązanie konfliktu politycznego z Niemcami. Kiedy ulokowały się już w wagonie przyszedł czas na pożegnanie. Ojciec bardzo dystyngowanie pożegnał najpierw kuzynkę i jej dzieci, później ucałował córki. Na koniec pozostało mu kilka minut z jego ukochaną Reginą. Czy coś do siebie mówili? czy milczeli wpatrując się w siebie? czy w ogóle jakieś słowa są potrzebne, gdy już nic więcej nie można uczynić? Jak wyrazić miłość, tęsknotę, strach i niepewność, gdy świat wokół się wali, a ich czeka rozłąka? Zawiadowca gwizdnął, pociągiem szarpnęło i koła zaczęły powoli się obracać. Ojciec zeskoczył ze stopnia i stanął samotnie na peronie. Janka widziała go jak macha do nich i coraz bardziej się oddala. Aż w końcu nie mogła już rozróżnić jego sylwetki wśród innych ludzi na peronie. Wtedy widziała go po raz ostatni w życiu.

środa, 12 października 2011

Wyjazd

„Nawet cieszyłam się na ten wyjazd. Taka wycieczka to była nie mała atrakcja. Jak się okazało atrakcja duża, ale niezbyt przyjemna. Może nawet i ciekawa, ale tragiczna.” 

W połowie sierpnia rodzice zdecydowali o wyjeździe. Ojciec bał się, że w razie wojny z Niemcami Poznań zostanie zbyt szybko odcięty od granicy. Po traktacie wersalskim Wielkopolska stała się wysuniętym cyplem otoczonym z trzech stron niemieckimi landami. Z Poznania do granicy było tylko 60 km, co oznaczało, że w razie inwazji wojska niemieckie mogą się tu pojawić w ciągu jednego dnia. Regina wraz z córkami miała się udać do rodziny ojca w Białymstoku, aby było im raźniej Julian namówił na wyjazd z nimi także jej kuzynkę Basię, która wraz córkami też miała się wkrótce ewakuować z Poznania. Janka uwielbiała podróże i w skrytości cieszyła się także na ten wyjazd. Chęć przygody była silniejsza niż obawa przed nieznanym. Żałowała tylko, że tatuś nie może jechać z nimi. Ale rozumiała, że jego obowiązki wojskowe są ważniejsze niż wakacje. Zaczęło się wielkie pakowanie, jednak dzieci nie brały w nim czynnego udziału. Większość zabawek musiała zostać, bo nie było na nie miejsca. Mama kazała pakować tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Kiedy wszystko było już gotowe walizki, skrzynia i mnóstwo innych pakunków tworzyły olbrzymi stos. Patrząc na to Janka pomyślała, że gdyby tylko mama pozwoliła można by z nich ułożyć labirynt i schować się w nim przed Niemcami. Albo obłożyć dom workami z piaskiem i zabarykadować się w piwnicy, tak jak uczyli ją w szkole.

poniedziałek, 10 października 2011

Lato 1939

Lato 1939 roku było duszne i gorące. Groźba wojny z Niemcami stawała się coraz bardziej realna. Dorośli coraz częściej mówili szeptem i z niepokojem nasłuchiwali wieści w radiu. To wszystko sprawiało, że atmosfera w domu robiła się duszna i nerwowa. Ale kto powiedział, że w wakacje trzeba siedzieć w domu? Dziewczynki całe dnie spędzały w lesie za domem, gdzie powietrze było rześkie, a wysokie drzewa dawały przyjemny cień. Kiedy przychodziła Terenia ze swoją młodszą siostrą bawiły się w chowanego i berka biegając między wysmukłymi pniami sosen. Była też huśtawka i piaskownica. A na polanie stał stolik i wycięte przez ojca brzozowe pieńki, które służyły za siedziska. Dziewczynki spędzały całe dnie wśród drzew i klombów z kwiatami. Tak minął im lipiec i połowa sierpnia. Janka ciągle rozmyślała o obietnicy Taty, że kiedy w przyszłym roku przyniesie znowu dobre świadectwo to zabierze ją nad morze. O, jakże to będzie wspaniała rzecz zobaczyć morze. Dwa błękity połączone zakrzywioną linią horyzontu, spienione fale, piasek i ukryte w nim skarby: muszelki, kamienie, bursztyny. Będą siedzieć na plaży i budować z tatą zamki z piasku. A mama w gustownym marynarskim kostiumie będzie im serwować kanapki. O tym marzyła Janka bujając się na huśtawce w swoim ukochanym ogrodzie. Niestety następne wakacje miały już nigdy nie nadejść. Nigdzie razem nie pojechali, a morze Janka miała zobaczyć, po raz pierwszy, dopiero wiele lat później.

poniedziałek, 5 września 2011

Koniec szkoły

Skończyła się szkoła i zaczął się czas wakacji. 24 czerwca razem z rodzicami dziewczynki poszły wieczorem oglądać poznańskie Wianki, coroczną imprezę organizowaną z okazji Nocy Kupały. Dość długi odcinek rzeki pomiędzy Bramą Szelągowską a ogrodem Bractwa Kurkowego stawał się areną niezwykłego widowiska. Ludzie tłumnie przybywali z wszystkich zakątków Poznania i okolic wypełniając gęsto nabrzeże. Wszyscy chcieli zobaczyć kolorowy pochód tancerzy w historycznych strojach, pokazy pływackie i gimnastyczne. W tle grała orkiestra i śpiewał chór. A salwy armatnie zawsze zwiastowały początek głównego widowiska, korowodu płynących Wartą, pięknie udekorowanych łodzi, z których rzucano na wodę wianki. Tego roku jednak świętowanie przerwała nagła i niespodziewana burza, której siłę i gwałtowność poczytywano za zły omen i zapowiedź nadchodzącej nad Polskę zawieruchy wojennej. Ludzie w popłochu uciekali, by skryć się przed deszczem. Prawie niemożliwe okazało się przedostanie do miasta gdyż przejście pod mostem na Tamie Garbarskiej było całkowicie zalane. Janka wraz z Basią i rodzicami zdążyła jeszcze dotrzeć do domu przed największą ulewą. Gdy wbiegła do swojego pokoju, by zamknąć okno pierwsze wielkie krople już dudniły o parapet. Stała tak patrząc na ciemniejące coraz bardziej niebo przecinane poszarpanymi wstęgami błyskawic i czuła dziwny niepokój.

sobota, 3 września 2011

Dom na Winogradach

W 1935 roku rodzice zdecydowali się na budowę nowego domu. W tym czasie Wojskowa Spółdzielnia Mieszkaniowa, do której należał ojciec wykupiła tereny wzdłuż ulicy Winogrady i Szelągowskiej na działki przeznaczone dla wojskowych. Był to piękny teren, niezbyt oddalony od centrum miasta, na tyle jednak, by nie docierał tu gwar i zgiełk. Po wyłożonej kocimi łbami ulicy z rzadka przejeżdżały zaprzężone w konie bryczki i powozy. Ogrody domów przy ulicy Winogrady opierały się o stoki zalesionej Cytadeli. Regina i Julian mimo młodego wieku mogli sobie pozwolić na budowę domu nie tylko dzięki kapitańskiej pensji kierownika apteki, którym był Julian, ale także dzięki zapobiegliwości jego teścia. Bazyli Radomski każdą ze swoich sześciu córek wyposażył w pokaźny posag złożony w banku aż do ich pełnoletniości. Oszczędności te zdeponowane były w niemieckich markach, które w tamtym czasie były ze złota, więc nie dotknęła ich dewaluacja po 1918 roku. Dzięki temu młodzi, na budowę domu musieli zaciągnąć tylko kilka tysięcy złotych kredytu. Ich nowe mieszkanie było skromne, ale niebywale gustowne, gdyż Regina zadbała o wszystkie szczegóły umeblowania. W przestronnej jadalni stał duży prostokątny stół, przy którym oprócz krzeseł stały dwa potężne rzeźbione fotele w stylu gdańskim. Bufet i kredens wypełniała zastawa stołowa i obrusy i pościele. W rogu stała obszerna kanapa obita zielonym gobelinem, i mały stolik, na którym stał mosiężny samowar i rzeźbione pudełko z papierosami. Janka bardzo lubiła zapach tytoniu i często siadywała tam z ojcem przypatrując się jak w specjalnej maszynce kręcił papierosy. Czasami pozwalał jej to robić i układać gotowe papierosy w specjalnym pudełku. Albo posyłał ją do sklepu po tytoń Przedni Turecki i gilzy Złota Róża. W wykuszu od strony ogrodu stały zgrabne mebelki w stylu empire z giętymi nóżkami i poręczami z drewna wiśniowego, obite złocistym jedwabiem w kwiaty. Ale najbardziej Regina dumna była z potężnego kwietnika w stylu antycznym, który przedstawiał greckie boginie wsparte o fragment kolumnady. Z jadalni można było przejść do gabinetu, gdzie przy okrągłym stoliku stały dwa obszerne fotele i mała kanapa. W rogu stał tapczan dla gości, a po przeciwnej stronie biurko ojca i piękna biblioteka. Nie było tam książek dla dzieci, ale Janka pamięta ozdobne grzbiety książek ze złoconymi tytułami. W sypialni rodziców stały dwa łóżka, szafa i toaletka z otwieranymi skrzydłami, które kryły lustro. Regina siadywała przed nim na małej gondolce z ciemnego wiśniowego drzewa o złoconym ornamencie. Wyciągała ze szkatułki biżuterię, otwierała flakoniki, z których unosił się słodki zapach perfum i srebrną szczotką czesała długie, ciemne włosy układane co dzień w eleganckie fale. Regina interesowała się sztuką więc w jej domu nie mogło zabraknąć obrazów i rycin na ścianach. Janka szczególnie lubiła portret górala, który Regina kupiła od znanego poznańskiego malarza Adama Batyckiego.

[Wiera Gran - "Czy ty pamiętasz maleńką kawiarenkę"]

piątek, 2 września 2011

Dzieciństwo

Pierwsze lata jej dzieciństwa są jak zdjęcia z rodzinnego albumu. Same kolorowe. Same najlepsze. Nigdy nie wspomina, że mama kazała sprzątać zabawki, że tata nakrzyczał i zmarszczył groźnie czoło, że bolało gdy użądliła pszczoła albo gdy wywróciła się na podwórku i zbiła kolano. Przez pierwsze dziesięć lat zawsze świeciło słońce. Była czekolada i ciastka w kawiarni, bal przebierańców i Królewna Śnieżka w kinie Słońce, gdzie sufit wymalowany był w złote gwiazdy. Był też piękny, nowy dom z olbrzymim ogrodem, gdzie stała huśtawka, szumiały brzozy, a mama hodowała kwiaty i długie grządki pomidorów i zielonego groszku. Na drzewie wisiała rzeźbiona kapliczka Matki Boskiej i małe gniazdko, w którym mieszkał słowik. Czasami pojawiały się sarny i ognistorude wiewiórki. Ten ogród-wspomnienie, dla mnie jest tajemniczym ogrodem, który ożywał w wyobraźni, gdy sama byłam małą dziewczynką. Nigdy go nie widziałam, bo został podzielony na parcele, w powojennych czasach Polski szarej i ludowej. A dziś stoją na nim domy obcych ludzi. Ale wiem, że był piękny. Pachniał różami, mokrą ziemią i ciszą poranka.

czwartek, 1 września 2011

Rok 1928

Druga dekada XX wieku to szalone czasy wolności i zabawy. Po czterech długich latach, wyniszczającej wojny totalnej, świat rzucił się wir zmian i nieograniczonej swobody. Skończyła się epoka wielkich mocarstw i nastał nowy porządek polityczny i społeczny. Powstały nowe państwa, zmieniły się granice. Upadły stare rządy i monarchie, a ich miejsce zajęły nowe. Ale zmiany dostrzec można było także na ulicach, niemal wszystkich europejskich miast. Coco Chanel definitywnie uwolniła kobiety od długich, ciężkich krynolin i zapierających dech w piersiach gorsetów. Ubrała je w krótkie, proste sukienki i odsłoniła ponętne nogi w jedwabnych pończochach. Król fryzjerów Antoni Antoine Cierplikowski, obciął je na krótko stwarzając ponadczasową „chłopczycę”, która stała się symbolem buntu przeciw skostniałym normom społecznym i obyczajowym epoki wiktoriańskiej. Zza oceanu przybyła do Europy Czarna Perła - Josephine Baker. Równie egzotyczna, co ekstrawagancka. Przywiozła ze sobą jazz i geparda, z którym przechadzała się po paryskich ulicach. W kawiarniach i na dancingach królował swing i czarnoskóre big-bandy. Sztuka znowu żyła awangardą, buntem i skandalami. Bohema z Montparnassu miała nową muzę i królową - Kiki. Jej ciało malowali, rzeźbili i fotografowali wszyscy wielcy artyści. Na arenie literackiej pojawiły się wielkie kobiety swojej epoki, Gertrude Stein i Virginia Wolf, a na ekranach kinematografów królowali Marlena Dietrich, Greta Garbo i Charlie Chaplin. Wielki świat się bawił, gdy we wrześniu 1928 roku, w swoim zabałaganionym laboratorium, Aleksander Fleming przez przypadek odkrył penicylinę. Prowadzono też badania nad działaniem promieni Rentgena i podstawami mechaniki kwantowej. A dzięki skonstruowaniu aparatu małoobrazkowego fotografia stała się dostępna nawet amatorom. W Polsce zachłyśniętej wolnością zaczęły powstawać plany szklanych domów. Po 123 latach niewoli odradzało się życie kulturalne i społeczne. Polskie elity bawiły się w kawiarniach i na rautach. W polskim kabarecie debiutował Mieczysław Fogg, a swoje największe przeboje śpiewały w tym okresie Hanka Ordonówna i Zula Pogorzelska. Rok 1928 to w polskiej polityce nadal przepychanki między sanacją a endecją, między zwolennikami silnej władzy marszałka Piłsudskiego a obrońcami demokracji z różnych stronnictw, od radykalnej lewicy poprzez socjalistów, do narodowej demokracji. Świat stał już niemal na progu wielkiego kryzysu finansowego, a w Niemczech i Włoszech naziści szykowali się do przejęcia władzy. Większość ludzi żyła jednak dniem powszednim, nie przywiązując wagi do wielkiej polityki. 14 stycznia 1928 na stadionie Cracovii wystąpił indyjski fakir Ben-Kuro, który miał zostać zakopany w trumnie na 24 godziny, jednak już wkrótce trzeba go było odkopać gdyż zaczął się dusić. Pokaz hinduskiej magii okazał się blagą, a fakir przebranym Polakiem z Pomorza. 28 marca tego samego roku weszło w życie rozporządzenie o zmianie odcienia czerwieni na fladze Rzeczypospolitej z karmazynu na cynober. 31 lipca w Amsterdamie Halina Konopacka zdobyła dla Polski pierwszy złoty medal olimpijski. We wrześniu zainaugurowano pierwszy wyścig Tour de Pologne, a kościół katolicki usunął z przysięgi małżeńskiej fragment zobowiązujący kobietę do posłuszeństwa mężowi. W grudniu powstają linie lotnicze LOT. A już dwa lata później polskie samoloty latają do Bukaresztu, Aten i Bejrutu W takim świecie, w środę 26 grudnia 1928 roku przychodzi na świat Janka Nietupska. Jej matka to Regina z domu Radomska, żona oficera wojska polskiego kapitana Juliana Nietupskiego. Po czterech latach małżeństwa Janina jest ich pierwszym, wyczekanym dzieckiem. Mieszkają w przydziałowym mieszkaniu wojskowym na Śródce, ale Julian już planuje budowę domu na nowej ulicy Winogrady tuż przy stokach poznańskiej cytadeli. Jak wszyscy młodzi ludzie, rodzice małej Janiny, są szczęśliwi, mają plany i liczą na to, że przyszłość przyniesie tylko to, co dobre.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Książka

Postanowiłam napisać tę książkę, bo już od dawna uważałam, że to mój obowiązek. Chciałam napisać ją dla mojej Babci, bo całym swoim życiem zasłużyła na to, żeby opowiedzieć jej historię. Ale chciałam też napisać ją dla ludzi, których nigdy nie dane mi było poznać. To, co mi po nich pozostało to kilka rodzinnych pamiątek i zdjęcia w starym albumie. II wojna światowa zabrała wielu z nich i zniszczyła świat, w którym żyli. Później nic już nie było takie samo. Wspomnienia o świecie sprzed wojny były baśniami mojego dzieciństwa. Wychowałam się na tych historiach i od dawna marzyłam, by wskrzesić choć fragment tamtego świata spisując wspomnienia mojej Babci. Długo czekałam na odpowiedni moment. Czułam, że muszę do tego dorosnąć. Przygotować się i spróbować zrozumieć. Ale dopiero teraz wiem jak trudne zadanie postawiłam przed sobą. Nigdy nie słyszałam huku bomb, nigdy nie czułam przejmującego głodu i syberyjskiego zimna. Nigdy nie zostałam wypędzona z domu. Nigdy nie widziałam wojny i umierających ludzi. Nie znam tamtych zapachów, kolorów i tych wszystkich pozornie nic nie znaczących drobiazgów, z których składa się ludzka pamięć. Jak więc opisać coś, czego się nie przeżyło, nie widziało, nie dotknęło? Jak opisać cudze wspomnienia? Mogę jedynie układać słowa, ozdabiać zdania, ale ta opowieść tak naprawdę nigdy nie będzie moja. Należę do pierwszego pokolenia, które wyrosło w Polsce wolnej od widma wojny i totalitaryzmu. I jednocześnie do ostatniego, które może słuchać historii opowiadanych przez naocznych świadków tamtych wydarzeń. Otrzymałam w darze narodzin to wszystko, za co oni, walczyli i umierali. I dlatego jestem winna im wdzięczność i pamięć. Niech ta opowieść będzie moim hołdem dla nich.


 ["Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci" — Wisława Szymborska]

niedziela, 14 sierpnia 2011

Początek

Kilka razy już próbowałam spisać wspomnienia mojej Babci, ale chyba dopiero teraz jestem do tego naprawdę gotowa. Czas płynie nieubłaganie. Niewielu zostało już naocznych świadków wydarzeń, które będę opisywać. Ja zdążyłam dorosnąć i dojrzeć do tego zadania, ale teraz muszę się już spieszyć, bo każdy miesiąc, tydzień, dzień może być na wagę złota. Marzę o chwili kiedy będę mogła wręczyć mojej Babci książkę opowiadającą jej historię. Chociaż wiem jak długa jeszcze droga przede mną, wierzę i mam nadzieję, że mi się uda.

sobota, 13 sierpnia 2011

Dlaczego właściwie powstał ten blog?

Nazywam się Urszula Ziober. Mam 26 lat i właśnie zaczynam tzw. dorosłe życie. Czuję, że należę do pokolenia, które jest pomostem między przeszłością a przyszłością. II wojna światowa i najciemniejsze lata komunizmu w Polsce to dla mnie historia. Ale historia żywa, opowiadana przez Babcię i wielu ludzi, którzy sami to przeżyli. Większość z nich została zapomniana albo sami wybrali milczenie nie chcąc już wracać do traumatycznych przeżyć. Teraz odchodzą w ciszy. A wraz z nimi umierają ich historie. Niektóre heroiczne, a inne zupełnie zwyczajne, ale naznaczone tłem tragedii jaka ogarnęła Europę w 1939 roku. Takie jak mojej Babci: Gdyby wojna nie wybuchła, jej życie wyglądało by zupełnie inaczej. Mogło być szczęśliwe i niemal beztroskie. Ale mimo że tak się nie stało nigdy nie słyszałam, by narzekała na niesprawiedliwość świata. Przyjmowała wszystko z pokorą i żyła dla innych. Całe życie się kimś opiekowała, o kogoś troszczyła. Robi to do dzisiaj mimo swoich 83 lat. A ja chciałabym opowiedzieć jej historię, bo to historia jej pokolenia. Szczęśliwe dzieciństwo, ukochany ojciec – oficer wojska polskiego, a później wybuch wojny i koniec wszystkiego. Poniewierka, wywózka na Syberię, złe wiadomości z Katynia. Wreszcie powrót do domu, z którego pozostały tylko ruiny, bieda i nigdy nie spełnione marzenia. Postanowiłam opowiedzieć to wszystko głosem mojego pokolenia, pisząc tego bloga. Ale moim największym marzeniem jest przeżyć jej historię na swój własny sposób: pojechać jej śladami aż za Ural do Irtyszyska i Pawłodaru. Zobaczyć step, który był jej domem przez prawie sześć lat. Pierwszą część swojej podróży odbyłam już rok temu, do Katynia. Pojechałam pociągiem z Rodzinami Katyńskimi zobaczyć ten straszny las i zapalić znicze pod swoistą ścianą płaczu pełną polskich nazwisk. Zupełnie nieświadomie stałam się częścią nowej historii. Bo kiedy tak stałam wśród tamtych grobów, nadeszła wiadomość o katastrofie samolotu prezydenckiego w Smoleńsku. I nie chcę się w jakikolwiek sposób odnosić do tego, co po 10 kwietnia 2010 roku wydarzyło się w Polsce i co dzieje się nadal, ale pamiętam słowa starszej pani, z którą jechałam pociągiem w drodze powrotnej do Polski: „widzi pani, znowu ktoś ukradł nasz czas na żałobę i pamięć”. Nie było w tych słowach złości ani nawet skargi. Po prostu smutek. Wtedy narodził się w mojej głowie pomysł na tego bloga. Nie mogę im zwrócić straconego czasu dzieciństwa, młodości i niezrealizowanych marzeń. Swoim życiem i postępowaniem mogę jedynie nadać wymierny sens ich cierpieniom i poświęceniu. Spisując tę historię oddaję to, co otrzymałam.