wtorek, 22 listopada 2011

Wybuch wojny


Pierwszego września Regina wstała wcześnie, by jak w każdy pierwszy piątek miesiąca,  udać się wraz z córkami, do miasta, na nabożeństwo poranne. Tym razem zanosiła do Boga szczególnie bliską sercu intencję. Chciała prosić o opiekę nad ukochanym mężem, z którym musiała się rozstać, nie wiedząc kiedy i gdzie dane im będzie znowu się spotkać. Wciąż też rozpamiętywała decyzję o pozostawieniu ich domu w Poznaniu i przyjeździe do Białegostoku. Te i podobne myśli zaprzątały jej głowę, gdy szły powoli ulicą Antoniukowską w stronę centrum. Dzień był słoneczny i bardzo ciepły. W mieście panował, typowy o tej porze, gwar. Ulicami przejeżdżały dorożki i furmanki wyładowane towarami, a przechodnie pospiesznie zmierzali w tylko sobie znanych kierunkach. Jakiś sprzedawca zachwalał świeże ryby ze swojego straganu, a na niewielkim placu, który mijały ktoś grał na katarynce. Niespodziewanie, gdy przechodziły przez zatłoczoną ulicę, rozległy się syreny alarmowe. Początkowo wszyscy myśleli, że to kolejny próbny alarm, ale wkrótce z ust do ust zaczęto sobie podawać straszną wiadomość. Nagle wokół zrobił się potworny szum i harmider. Jakaś kobieta płakała, a ktoś zaczął krzyczeć:
- Ludzie, wojna! Niemcy przekroczyli granicę! Wojna!
Już od wielu tygodni słowo to przywoływano w każdej niemal rozmowie. Można było prawie przyzwyczaić się do jego brzmienia. Ale mimo że niosło ze sobą jakąś straszną treść, do tej pory było dla Janki jedynie pustym słowem. Dopiero teraz, gdy zobaczyła wokół siebie przerażonych ludzi wykrzykujących "wojna, wojna", poczuła zimny dreszcz strachu na plecach. A był to dopiero przedsmak tego, co już wkrótce miała zobaczyć i przeżyć.

W kościele kapłan potwierdził to, co usłyszały na ulicy.
- Nad ranem, bez wypowiedzenia wojny, wojska niemieckie wkroczyły na teren  naszego państwa. Spełniły się tym samym, wszystkie najczarniejsze scenariusze... -
Przemawiał drżącym głosem, ale nie przerwał nabożeństwa, lecz prosił, by modlić się szczególnie za żołnierzy broniących polskich granic, a na koniec zaintonował pieśń "Boże coś Polskę..", której słowa miały przynieść otuchę zrozpaczonym wiernym. Janka klęcząc na zimnej posadzce kościoła widziała zbielałe palce matki zaciśnięte na drewnianych paciorkach różańca i drżące usta, które bezgłośnie powtarzały słowa modlitwy. Sama również, na swój dziecięcy sposób, modliła się do Boga o szybkie zwycięstwo polskich żołnierzy i siłę potrzebną do pokonania Niemców. Oczami wyobraźni widziała ojca, jak zakłada swój mundur, na ramię zarzuca długą pelerynę, którą nosił tylko od święta i wyrusza na front. Dla jedenasto letniej dziewczynki było to pojęcie równie abstrakcyjne jak wyprawa na księżyc. Wyobrażała sobie żołnierzy maszerujących w równych szeregach i śpiewających patriotyczne pieśni. Jeśli wszyscy byli choć w połowie tak dzielni jak jej ojciec, to Niemcy wkrótce będą musieli się wycofać.

Kiedy wróciły do domu, zastały wujka słuchającego radia. Nikt się nie odzywał. Martwą ciszę przerywały tylko trzaski w odbiorniku i wciąż te same powtarzające się komunikaty: Uwaga!  Uwaga! Nadchodzi. Ko-ma 47. Lo-ta 23. Po-ra 18. Uwaga! Uwaga! Nadchodzi. Fa-ro 23. Uwaga! Uwaga! Przeszedł! 
Tak rozpoczęła się dla nich hekatomba, która wkrótce miała ogarnąć niemal całą Europę.





" A więc wojna. Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory. Weszliśmy w okres wojny. Cały wysiłek narodu musi iść w jednym kierunku. Wszyscy jesteśmy żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym. Walka aż do zwycięstwa."
[ komunikat specjalny - Stefan Starzyński ]
 

wtorek, 8 listopada 2011

Pociąg do Białegostoku

Z całej podróży Jance szczególnie utkwił w pamięci jeden szczególny widok. Kiedy przejeżdżały przez Warszawę na jednym z peronów piętrzyły się całe stosy porzuconych kufrów i walizek. Nie mogła wtedy zrozumieć dlaczego ich właściciele porzucili swój dobytek. Nie mogla wiedzieć, że tak naprawdę nikt tu niczego nie porzucał, a walizki zostały wypakowane z wagonów zarekwirowanych przez wojsko, a ich właściciele prawdopodobnie nie mieli o tym pojęcia. Tak samo jak one same. Być może gdyby Janka mocniej wytężyła wzrok dostrzegła by wśród tych stosów ich własną dębową skrzynię z wszystkimi zimowymi ubraniami. Tę skrzynię miały później jeszcze wielokrotnie wspominać odczuwając boleśnie brak jej zawartości podczas długiej syberyjskiej zimy. Kiedy po całym dniu podróży dotarły do Białegostoku powitał ich kuzyn Mietek. Jakże inne była atmosfera na tym dworcu od porannego pożegnania z ojcem. Uściskom i serdecznościom nie było końca. A Regina wciąż powtarzała, aby pilnować maleńkiego kuferka, w którym trzymała biżuterię i wszystkie swoje kosztowności. Ten kuferek uważała za największy swój skarb i warunek przeżycia ciężkich czasów. Tak często powtarzała, żeby nie spuszczać go z oka, że koniec końców, gdy już zapakowali wszystkie walizki na bryczkę okazało się, że drogocennego kuferka nie ma. Jakaż rozpacz wybuchła z tego powodu. Na szczęście Mietek uratował całą sytuację biegnąc z powrotem na peron, gdzie kuferek osamotniony i zapomniany czekał na szczęśliwego znalazcę. Kiedy dotarli do gospodarstwa wujostwa, w progu przywitała ich ciocia Zosia. Na jej twarzy malowało się zdumienie i zdenerwowanie. Spodziewała się tylko Reginy z dwoma córkami. A tu zamiast trójki przyjechało siedmioro. Niełatwo wyżywić taką gromadę w spokojnych czasach, a co dopiero w dniach kiedy wojna wisi na włosku i zaopatrzenia w sklepach coraz mniej. W dodatku, gdzie ich wszystkich pomieścić? Ostatecznie Regina z kuzynką spały w łóżku, w drugim trzy młodsze dziewczynki, a Janka z najstarszą, Danką, na złączonych krzesłach od stołu. Oczywiście dzieciom te niewygody nie doskwierały tak bardzo jak starszym. Tylko Baśka narzekała, że nie może spać w nocy, bo młodsze dziewczynki ją kopią i zabierają kołdrę. Kilka ostatnich dni sierpnia upłynęło spokojnie. Dziewczynki korzystały z uroków wsi. Jak każde miejskie dziecko zachwycając się wszystkim, co je otaczało. Dorośli starali się nie wchodzić sobie w drogę, co było dość trudne w skromnych warunkach mieszkaniowych i pocieszali się myślą, że taka sytuacja nie może trwać zbyt długo.