W tym czasie wokół nich zebrały się już ciekawskie baby. Same były
nędzarkami, ale wiedziały, że zesłańcy zawsze mają ładne ubrania i
przedmioty, które będą musieli wymienić na jedzenie i mieszkanie.
Syberia to kraina biedaków, którzy jedyne przedmioty zbytku jakie mogli
posiąść uzyskiwali w handlu wymiennym od zesłańców. Syberia to chyba
jedyne takie miejsce na świecie, gdzie już od wieków złoto i diamenty
wymieniano na mleko i mąkę. Tutaj przelicznikiem wartości towarów jest
jedynie głód i desperacka chęć przeżycia.
Na początku zamieszkali u pewnej Rosjanki w niskiej ziemiance.
Janka zauważyła, że wszystkie domki w okolicy mają ten sam brudno-szary
kolor. Wkrótce miała się przekonać czemu go zawdzięczają. Ziemianki i
półziemianki budowano tu z glinianych, ręcznie formowanych bloków, które
układano jeden na drugim. Łączono je faszyną i żerdziami, a następnie
oblepianą grubą warstwą gliny zmieszanej z łajnem i słomą. Dzięki temu
glina nie kruszyła się i była bardziej wytrzymała. Podobnie formowano
dach z łozy brzozowej albo drewnianych żerdzi oblepianych tą samą
zaprawą i przysypywanych ziemią dla lepszej izolacji.
Wewnątrz nie było podłogi, tylko gliniane klepisko. Na nim rozkładali na
noc pościele. Było ich teraz sześcioro, bo już w Sanharze dołączyła do
nich pani Emilia Rożek. Była to młoda, niespełna trzydziestoletnia
kobieta. Drobna blondynka o miłej twarzy i spokojnym usposobieniu. Jej
historia niewiele różniła się od historii innych zesłańców. Wyszła za
mąż za policjanta, który na początku wojny trafił do niewoli
radzieckiej. Od tego czasu nie miała z nim kontaktu. Aż pewnej nocy do
jej drzwi zapukało NKWD. Kazali się pakować i o nic nie pytać. Nie miała
dzieci, a od wyjazdu męża mieszkała sama, więc sama trafiła również
tutaj. Szukała więc towarzystwa i opieki i znalazła się wśród rodziny
Nietupskich.
Pierwszej nocy zrobiło się strasznie gorąco. Wujek Józef wstał, aby
otworzyć okno, ale okazało się to niemożliwe. Większość domów miała
wprawdzie okna, ale były to przeważnie szybki wprawione w drewniane
ramki wmurowane w ścianę. Bez klamek i możliwości otwierania. Kiedy
latem robiło się już nieznośnie gorąco wykuwało się takie okienko, po
to, by przed zimą znowu je wstawić i zamurować.
Mimo zamkniętych okien insekty gryzły niemiłosiernie. A w lepiance były
ich tysiące. Komary, pchły, wszy i pluskwy chowały się pod łóżkami, a w
nocy zaczynały ucztę. Nie było na nie żadnego sposobu.
W tym maleńkim domku zamieszkało więc dziewięć osób. W kuchni Rosjanka z
dwójką dzieci, a w pokoiku wujostwo Nietupscy, Regina z Janką i Basią i
pani Rożkowa. Leżąc tak w ścisku i oganiając się od komarów, Janka
marzyła w nocy o swoim łóżku i pięknym domu, w którym mieszkali na
Winogradach. W pokoju, który dzieliła z Basią oprócz szafy na ubrania,
stał też mały bufecik, specjalnie dla nich zamówiony. A w nim same
skarby: gry planszowe, klocki i serwis, który Janka dostała od cioci
Zosi Radomskiej. Dwie małe filiżanki z podstawkami i dzbanuszek. W sam
raz, żeby zaprosić przyjaciółkę na herbatę i ciasteczka. Ale tutaj nikt
nie pijał herbaty z filiżanek. Po pierwsze dlatego, że nie było
filiżanek, tylko drewniane albo metalowe kubki, znacznie bardziej
praktyczne i wytrzymałe niż delikatna porcelana. A po drugie, herbata
należała do dóbr luksusowych i mało kto mógł sobie na nią pozwolić.
Postanowiłam opowiedzieć historię sprzed ponad siedemdziesięciu lat głosem mojego pokolenia. Spisując ją oddaję to, co otrzymałam.
wtorek, 4 września 2012
niedziela, 15 lipca 2012
Z Sanharu dalej w step
W Sanharze przebywali tylko kilka tygodni. Prawdopodobnie ich komandir
doszedł do wniosku, że nie potrzebuje na zimę tylu kobiet z dziećmi i
starców. Naczelstwo nie przyznało mu materiałów na budowę domów dla
nich. A nie mógł ich przecież zatrzymać w oborze, bo na jesień
pastuchowie wracali z pastwisk ze stadami owiec. A owce dające mleko,
wełnę i mięso były znacznie bardziej wartościowe niż gromada zesłańców,
którzy do tego czasu i tak wyprzedaliby już pewnie cały swój marny
dobytek, z którym tu przybyli. postanowił więc zawczasu pozbyć się
problemu, a właściwie przekazać go komuś innemu.
I tak, pod koniec maja, znowu przyjechał kordon ciężarówek i kazali się
wszystkim pakować. Janka nie opuszczała Sanharu z żalem. Nie było tam
niczego za czym mogłaby tęsknić. Śmierdząca obora, brudna lepianka i
otaczająca zewsząd pustka stepu.
Tym razem droga była dość długa. Jechali około dwustu kilometrów, ale
stare, rozklekotane ciężarówki wlokły się po wyboistej, stepowej drodze
niemal cały dzień. Mijali kilka wsi, ale pierwszą, w której się
zatrzymali był Pieczierisk. Tutaj zostało kilkadziesiąt osób. Reszta
pojechała dalej.
Wysadzili ich na niedużym placu. Po jednej stronie stał dom naczelnika, a
po drugiej wielka figura Lenina.
Tym razem trafili na zielone świątki, zwiastujące początek wiosny.
Mieszkańcy znowu gulali, pili wódkę, śpiewali i tańczyli na ulicy. I
znowu odbyło się oficjalne "przywitanie". Naczelnik, lekko już
podchmielony strasznie się przed nimi napuszył i wsadziwszy dłonie za
pasek oznajmił, że tu mają się urządzać, bo tu już zostaną. Każdy ma
sobie znaleźć dom, pracę i nie myśleć o tym, że kiedyś wrócą do Polski.
Bo nie wrócą. Nigdy. Po tym krótkim wstępie wyraźnie zadowolony ze
swojego przemówienia odwrócił się na pięcie i wrócił do biura.
poniedziałek, 9 lipca 2012
Praca na zesłaniu
Już następnego dnia, na
placu przed oborą, urządzono zbiórkę, na
której kierownik kołchozu w bardzo obrazowy sposób wyjaśnił im jak, od teraz,
potoczy się ich egzystencja. Wyciągnął przed siebie dłoń wnętrzem do góry i
powiedział, że prędzej mu tam włosy wyrosną niż oni wrócą do Polski. Później w
krótkich słowach objaśnił na czym będą polegać ich obowiązki w kolektywnym
gospodarstwie i zakończył maksymą, której słowa na zawsze wryły się w pamięć
wszystkich zesłańców:
- I dobrze to zapamiętajcie
Polaki. Tutaj kto nie rabotajet ten nie
kuszajet.
Była to chyba najprostsza i
najbardziej lapidarna zasada, która organizowała życie wszystkich obywateli
tego wielomilionowego państwa, od Kamczatki aż po Baku i Taszkient.
Wszyscy, zdolni do jakiejkolwiek
pracy, dorośli zostali przydzieleni do różnych prac na rzecz kołchozu.
Mężczyznom w większości wyznaczono cięższe roboty budowlane, kobiety natomiast miały
przygotować owczarnię na zimę. Należało przede wszystkim dokładnie oczyścić budynek
i uszczelnić ściany gliną wymieszaną z krowim łajnem i słomą. Nie było wyboru.
Na zmianę z parą wołów, kobiety miesiły stopami w wielkim dole glinę z
odchodami, a później smarowały nią ściany. Ponieważ nie dostały żadnych
narzędzi, Zosia i Regina owinęły, dla ochrony, dłonie jakimiś szmatami i cały
dzień wcierały śmierdzącą maź w ściany obory razem z innymi Polkami. Dzieci,
jako siła robocza nie przedstawiały zbyt dużej wartości i dlatego nikt się nimi
specjalnie nie interesował. Mogły bez żadnego nadzoru poruszać się po terenie
całego kołchozu. Janka z Basią chodziły więc bez celu między chałupami szukając
sobie jakiegoś zajęcia. Trzymały się przeważnie blisko domu, bo bały się same
zapuszczać w step, a nie miały na razie żadnego innego towarzystwa. Pozostałe
polskie dzieci mieszkały w owczarni, a rosyjscy rówieśnicy ich nie rozumieli
więc z początku nie chcieli się z nimi bawić.
Wieczorami, gdy po ciężkim
dniu pracy Rosjanie pili wódkę, Polacy spotykali się w owczarni i odprawiali
nabożeństwa majowe. Ktoś z kilku desek sklecił prowizoryczny ołtarzyk, ktoś
inny przyniósł świeczkę albo małą lampkę oliwną. Z braku kapłana, spotkaniom
tym przewodniczyła Zofia Nietupska, która mimowolnie stała się swego rodzaju
duchowym przywódcą ich niewielkiej społeczności. W tych ciężkich chwilach wielu
ludzi, właśnie w modlitwie, pokładało swoją ostatnią nadzieję na ocalenie i
powrót do ojczyzny. Zbiorowe śpiewy i modlitwa scalały i solidaryzowały
zesłańców. Były również jednym z nielicznych łączników ze światem tradycji,
obyczajowości i kultury polskiej, z której tak brutalnie zostali wyrwani.
Dlatego też, mimo bardzo skromnej oprawy, wieczorna msza była najbardziej
uroczystym fragmentem każdego dnia. Były to również bardzo wzruszające chwile,
gdy w brudnej, ciemnej oborze śpiewali pieśni religijne i odmawiali litanie do
Matki Bożej prosząc o opiekę i ocalenie. Wszystko to działo się oczywiście
wbrew zakazom i w obawie przed dalszymi represjami ze strony władz. W tym
okresie kościół katolicki w Związku Radzieckim właściwie już nie istniał.
Obowiązywały tu normy prawa karnego zabraniające kapłanom jakichkolwiek praktyk
religijnych. Polityka antyreligijna rozwijała się nieprzerwanie już od czasów
rewolucji bolszewickiej, skutecznie zniechęcając obywateli do jawnych przejawów
pobożności. Mimo że w Kazachstanie mieszkali obok siebie katolicy, prawosławni
i muzułmanie, nigdzie nie było żadnych domów modlitwy, a wszelkie religijne
obrzędy odprawiano w tajemnicy, w prywatnych domach.
sobota, 7 lipca 2012
Sanhar
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność
i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących,
śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu
Adam Mickiewicz, Stepy Akermańskie z Sonety Krymskie
Rano przyjechały kolejne ciężarówki, do których wsiadali tylko wyczytani z listy. Na szczęście nie rozdzielono ich i całą rodziną wsiedli do ciężarówki. Samochód nie miał plandeki i podczas drogi strasznie nim trzęsło i kurzyło się z piaszczystej drogi, ale na szczęście było już ciepło. Zresztą nie jechali daleko. Zatrzymali się 45 km od Pawłodaru, w pustym stepie, gdzie nie było niczego poza dużym budynkiem owczarni i kilkoma mizernymi lepiankami. Sowchoz hodowlany Sanhar miał się stać teraz ich nowym domem. Janka przywykła już do widoku bezkresnego stepu widzianego przez szpary w deskach ich wagonu. Ale dopiero teraz poczuła jego ogrom. Bo w stepie wszystko jest ogromne. Ogromne i puste. Horyzont zagina się nieznacznie i to jedyny w tym miejscu dowód na kulistość ziemi. Bo poza tym jednym, delikatnym wybrzuszeniem wszystko inne jest tu całkowicie płaskie. Monotonii tego krajobrazu nie zakłóca ani sylwetka pojedynczego drzewa ani zarys miasta w oddali. W promieniu wielu kilometrów, nie było tam nic poza wyschniętą trawą. Janka mimowolnie cofnęła się i dotknęła ściany obory, jakby w jej cieniu czuła się bezpieczniej. bo w stepie było coś przyciągającego i przerażającego jednocześnie. Do Sanharu przyjechali pierwszego maja. Miejscowi świętowali Wielki Prażnik, czyli święto pracy. Z tej okazji dostali większy przydział wódki, więc wszyscy chodzili pijani. Chcieli zobaczyć wrogów narodu i polskich panów. Wyzyskiwaczy, o których huczała propaganda, ale widok brudnych i zaniedbanych kobiet z dziećmi musiał ich mocno rozczarować. Z zaciekawieniem patrzyli tylko na pakunki i tobołki, zwłaszcza kobiety, które liczyły na jakiś handel. Polaków zakwaterowano w owczarni. Nie było tam nawet podłogi, tylko brudne klepisko, nie mówiąc innych udogodnieniach. Cieszyli się tylko, że mają dach nad głową. Regina jednak spróbowała znaleźć coś lepszego. Wśród ludzi, którzy zgromadzili się wokół grupy Polaków, była też starsza kobieta. Coś w jej zachowaniu lub wyglądzie musiało zwrócić uwagę Reginy, bo podeszła do niej bez zastanowienia i pozdrowiła. A ponieważ nie znała rosyjskiego zrobiła to po polsku i niemiecku. i wtedy stała się rzecz niezwykła, bo staruszka nie tylko się uśmiechnęła, ale i odwzajemniła powitanie. Okazało się, że jest z pochodzenia Niemką, a jej rodzina trafiła na Syberię wiele lat temu. Kobieta była tak wzruszona, że może z kimś porozmawiać w swoim ojczystym języku, że bardzo szybko zgodziła się, aby Regina wraz z rodziną zamieszkała w jej domu. Była to niewielka lepianka z jedną izbą i kuchnią. Nie wiele miejsca dla tylu osób, ale Regina uznała, że to i tak lepsze niż mieszkać w oborze. Podtrzymywała swoje zdanie nawet kiedy rano wchodziła jej na głowę kaczka, która także rezydowała w ich kuchni, bo wysiadywała tam jaja.
poniedziałek, 21 maja 2012
Przystanek w Pawłodarze
Po siedemnastu dniach podróży pociąg zatrzymał się na stacji. Kiedy
otwarto drzwi wagonu, na zewnątrz czekały już ciężarówki. Żołnierze
poganiali ich okrzykami i kolbami karabinów. Kiedy paka zapełniona już
była ludźmi i ich bagażami, ciężarówka ruszała, a na jej miejsce pod
drzwi wagonu podjeżdżała kolejna. Janka trzymając się mocno burty
ciężarówki patrzyła na miasto, w którym się znaleźli. Był to Pawłodar,
miasto obwodowe w północno-wschodniej części Kazachstanu. Chociaż miasto
wydało się wtedy Jance określeniem mocno na wyrost dla tej osady.
Większość niewielkich domków usadowionych wzdłuż głównego traktu była
gliniana, od czasu do czasu tylko trafiało się nieco większe, drewniane
gospodarstwo. Jedynie szeroka droga, którą poruszał się konwój
ciężarówek mogłaby sugerować istnienie jakiś planów urbanistycznych w
tym miejscu. Mogłaby, gdyby była prawdziwą, asfaltową drogą, a nie
piaszczystym szlakiem. Spod kół ciężarówek unosiła się gęsta chmura
kurzu i pyłu, która przysłaniała niemal wszystko wokół. Nawet wytężając
wzrok Janka nie mogła dostrzec niczego dalej za linią mizernych domków. A
może po prostu niczego więcej tam nie było?
W końcu dojechali na jakiś duży plac, gdzie na wysokich palach
rozciągnięte były wojskowe plandeki. Tam kazali im czekać. Co jakiś czas
przychodził enkawudzista i zaczynała się monotonna litania nazwisk.
Każdy wyczytany musiał potwierdzić swoją obecność. W międzyczasie
dowożono nowe transporty więźniów.
Cały plac otoczony był kordonem uzbrojonych żołnierzy. Choć i tak mało
prawdopodobne, żeby ktoś próbował uciekać. Bo i dokąd, skoro wszędzie
wokół był tylko pusty step?
Niektórzy przechadzali się po placu, ale większość zesłańców siedziała w
niewielkich grupkach, wokół swoich tobołków, w obawie, aby nie stracić
tych marnych resztek swojego dobytku. Janka z Basią także chciała się
przejść, ale Regina kategorycznie im tego zabroniła. dziewczynki
chodziły więc dookoła bagaży, zmieniając, co chwilę kierunek i lawirując
między walizkami, a gdy i to im się znudziło przysiadły na ziemi i
czekały. W końcu nastała noc, więc Regina rozwinęła jeden z tłumoków i
rozłożyła im pościel na wieku największego kufra. Tak minęła ich
pierwsza noc na zesłaniu, wciąż przerywana sprawdzaniem nazwisk i
dokumentów.
środa, 4 kwietnia 2012
Katyń
3 kwietnia 1940 roku, w lesie katyńskim rozstrzelano pierwszą grupę
polskich oficerów. Być może właśnie wśród nich był mój pradziadek,
Julian Nietupski.
Dwa lata temu pojechałam zobaczyć ten las.
To przerażające miejsce. Ale przerażające przez swoją zwyczajność. To
nieprawda, że panuje tam grobowa cisza i mrok. Wiosną śpiewają tam ptaki
i szumią drzewa poruszane zimnym wiatrem. Przez konary wysokich drzew
przebijają się promienie słoneczne. A mimo to coś tam przytłacza i
wyciska łzy z oczu. Może właśnie fakt, że te same drzewa szumiały nad
głowami katów i ich ofiar. Świat się zmienił, upadły faszystowskie i
komunistyczne dyktatury, dawni wrogowie zawarli nowe sojusze. A te
drzewa nadal tu są, by przypominać..
JEST TAKI LAS, GDZIE...
jest taki las, gdzie
wiosna nie śpiewa głosem ptaków
jest taki las,
gdzie kamienie szepczą o umarłych
w tym lesie
tylko drzewa szumiały
gniewem szeleszczących liści
nad głowami katów
i tylko drzewa szumiały
płaczem spadających liści
nad głowami ofiar.
gdy śmierć przyszła tu
ze znakiem czerwonej gwiazdy na czole
gdy mierzyła celnie
jednym strzałem w tył głowy
nikt nie widział białych orłów,
które bez krzyku
wzlatywały wysoko ponad chmury.
dzisiaj
w tym lesie
drzewa wciąż szumią
gniewem szeleszczących liści
historię tamtych zimnych
poranków i nocy sprzed lat
dzisiaj drzewa wciąż szumią
płaczem spadających liści
nad grobami, których tak długo nie było
A gdy ludziom zabraknie łez
drzewa zaszumią znowu
i wreszcie ukołyszą ICH do wiecznego snu
wtorek, 3 kwietnia 2012
Góry Ural
Aż w końcu zobaczyli na horyzoncie linię gór, do których się zbliżali.
Na wysokiej skale, ogromnymi literami napisano Ufa. A dalej jeszcze
minęli drogowskaz, na którym na jednym ramieniu napisane było Europa, a
na drugim Azja. To były góry Ural, które oddzielają dwa kontynenty.
Pierwsze góry jakie Janka widziała. Ich wysokie ciemne zbocza wyrastały
niemal spod kolejowych szyn i pięły się czasem tak wysoko w górę, że
zasłaniały niebo.
Po drugiej stronie gór zrobiło się bardzo ciepło. Widocznie strażnicy
nie spodziewali się już prób ucieczki, bo drzwi były pootwierane i
zablokowane tylko sztabą, przy której można było bezpiecznie stać i
oglądać krajobraz. Pociąg jechał miejscami tak wolno, że można by było z
niego wysiąść i biec obok. Nikt jednak tego nie próbował. Tam na
zewnątrz i tak czekała tylko śmierć. Jeśli nie od kul strażników, to z
głodu i wyczerpania, bo w promieniu wielu kilometrów nie było widać
żadnych ludzkich osad. A krajobraz z lesistego zmienił się w
półpustynny. Jak okiem sięgnąć widać było tylko porośnięty żółtą trawą
step.
W pewnym momencie, kiedy pociąg znowu mocno zwolnił, Janka zauważyła
przy torach jakiś ruch. Z małych norek, co chwila wysuwały się szarobure
łebki. Dziwne zwierzątka, które wujek nazwał susłami, siadały śmiesznie
na tylnych łapkach i wysuwały głowy wysoko w górę, żeby zobaczyć coś
nad wysokimi trawami. Zastygały tak na chwilę w bezruchu, a potem nagle
znikały w swoich podziemnych korytarzach tylko po to, żeby wysunąć się
znowu w zupełnie innym miejscu. I tak w kółko. Bardzo zabawne było
obserwowanie tej dziwnej zabawy w chowanego i wkrótce niemal cały wagon
komentował ze śmiechem to zjawisko.
Po 17 dniach podróży dotarli do jakiegoś miasta, gdzie wypuszczono ich
wreszcie z wagonów.
poniedziałek, 26 marca 2012
Wołga
I znowu pola i lasy, obce miasta w oddali. Wujek Józef miał ze sobą mały
kalendarz, w którym na ostatnich stronach była mapka Europy. Dzięki
temu, odczytując tablice na niektórych stacjach mogli się zorientować w
jakim kierunku jadą. Na szczęście nie była to północ, gdzie panowała
niemal wieczna zima i nieludzkie wręcz warunki do życia. Nie jechali
więc w stronę Kołymy, która miała złą sławę już od czasów carskich
represji po powstaniach listopadowym i styczniowym. Kierowali się raczej
na południowy wschód w stronę stepów, a nie groźnej tajgi. Mijali w
oddali miasto Tuła. Wujek powiedział, że robi się tam samowary. Janka
przypomniała sobie srebrny, beczkowaty samowar, który stał w salonie ich
domu na Winogradach. Był to prawdopodobnie prezent ślubny od
pochodzącej ze wschodnich terenów rodziny ojca. W Wielkopolsce raczej
nikt nie używał takich wynalazków. Jej matka również traktowała go
raczej jako oryginalną ozdobę i Janka nigdy nie widziała, by ktoś u nich
w domu z niego korzystał. Nigdy się nie zastanawiała nad tym, ale teraz
pomyślała, że być może przyjechał do nich wiele lat temu właśnie z tego
miasta, które widziała w oddali. Tu z pewnością podobne samowary
znajdują się w każdym domu.
Jechali przez most na Wołdze. Janka nigdy jeszcze nie widziała tak
wielkiej rzeki. Nurt, po wiosennych roztopach był tak wysoki, że most
niemal dotykał tafli wody. Jechali bardzo wolno, a wszystko pod nimi
trzeszczało i trzęsło się. Ludzie w wagonie zaczęli wpadać w panikę
bojąc się, że most się zawali i wszyscy się potopią. Ktoś zaczął się
głośno modlić, a Regina mocno ściskała córki za ręce.
Na szczęście most wytrzymał i po drugiej stronie wszyscy odetchnęli z
ulgą. Po drugiej stronie rozciągało się miasto Samara.
Teraz, co jakiś, gdy pociąg stawał, drzwi otwierały się i oprócz wrzątku
dostawali trochę chleba i jakąś zupę. Ale nie było tego wiele i Basia
ciągle powtarzała, że jest głodna.
Czy to możliwe, żeby w ich wagonie nie było żadnych innych dzieci?
Raczej nie, ale czas najwyraźniej zatarł ten element w pamięci Janki.
Choć przecież nie mogły spędzić tylu dni siedząc na jednej pryczy i
musiały poruszać się po wagonie, choćby dla rozprostowania nóg. Z
tamtego miejsca nie pamięta żadnych imion ani twarzy.
czwartek, 22 marca 2012
Dalej na wschód
Jeszcze kilka razy zatrzymywali się i powtarzała się cała upokarzająca
procedura wzdłuż torów. Trwało to zazwyczaj kilka minut, po czym
zapędzano ich z powrotem do wagonów i pociąg znowu ruszał w nieznanym
kierunku.
Następnym przystankiem była granica. Tutaj przerzucono ich do nowego
pociągu, bo zmieniała się szerokość torów. Ten wagon był nieco inny. Na
środku podłogi była niewielka dziura, która służyć miała za toaletę. Od
tej pory nie wypuszczano ich już z wagonów.
Na niektórych stacjach zabierano tylko po kilku mężczyzn, którzy wracali
z wiadrem gorącej wody. Jedzenie miały na szczęście z domu, głównie
suchary.
I tak mijały kolejne dni i tylko krajobraz za małym zakratowanym
okienkiem zmieniał się nieznacznie. Wszędzie pustka i nieużytki. Janka
pamiętała, że gdy jechali z Poznania do Białegostoku, ciągle mijali
jakieś miasta i miasteczka. Pociąg stawał na stacjach, gdzie były perony
z drewnianymi ławkami dla podróżnych. Tutaj dworce pojawiały się bardzo
rzadko. Czasami w oddali widziała tylko smużki dymu unoszące się znad
jakiś ludzkich siedzib.
Kiedyś zatrzymali się w pobliżu jakiegoś większego miasta. Janka
widziała w oddali kominy fabryk i jakieś wysokie budynki. A bliżej, na
obrzeżach, niczym przycupnięci biedacy w łachmanach, stało osiedle
małych zaniedbanych chałupek. Sklecone z byle czego, bardziej
przypominały baraki niż domy mieszkalne. Od strony tych chałup, gdy
tylko pociąg się zatrzymał zaczęły pojawiać się grupkami kobiety w
brudnych sukniach i chustach owiniętych wokół twarzy. Niektóre przyszły
być może z ciekawości, inne po to, by pohandlować. Musiały być już
przyzwyczajone do widoku takich wagonów. Regina wyciągała rękę przez
małe okienko i wołała:
- No daj coś babuszka. Sprzedaj coś ciocinka. U mnie chora córeczka –
ale nie mówiła po rosyjsku i ostatecznie nie udało jej się niczego
zdobyć.
Janka nie mogła zrozumieć zachowania matki. Przecież tak naprawdę żadna z
nich nie była chora. Wstydziła się trochę, że matka żebrze i w dodatku
kłamie.
Kiedy pociąg już ruszał Janka spostrzegła biegnącego wzdłuż torów małego
chłopca. Był może w jej wieku, tylko strasznie chudy i w za dużym
ubraniu, przez co wydawał się mniejszy. Przybiegł tu za pewne, jak każde
dziecko ciekawe nowości, ale spóźnił się, bo pociąg nabierał już tempa.
Stał więc tam smutny w za dużym kaftanie i leninówce na głowie i
wyglądał strasznie żałośnie. Taki mały obdartus i umorusaną buzią. Jakaż
ironia tej sytuacji. Dwoje obserwujących się dzieci. Jedno na wolności,
ale biedne. Drugie bogate, ale za kratami.
poniedziałek, 19 marca 2012
Podróż w nieznane
Ludzie zaczęli się coraz bardziej niepokoić. Jakaś kobieta przeraźliwie
jęczała w drugiej części wagonu. ludzie coraz głośniej zaczęli domagać
się otwarcia drzwi. W końcu usłyszeli jakiś ruch na zewnątrz. Otwarto
drzwi wagonów i wypędzono wszystkich na zewnątrz. Żołnierze ustawili
wszystkich wzdłuż torów i kazali załatwiać potrzeby fizjologiczne. Janka
nie chciała się rozbierać przy tylu obcych ludziach, ale matka ofuknęła
ją ostro:
- Siadaj i spuszczaj majtki. Jak nas znowu zamkną w wagonie to, gdzie
będziesz sikać?
Wtedy dziewczynka po raz pierwszy uświadomiła sobie jak niewiele
potrzeba, żeby upokorzyć drugiego człowieka. Gdy zabierze mu się
majątek, rodzinę, wolność i nie można zabrać mu już nic innego- odbiera
mu się godność. Patrzyła na stare kobiety, próbujące ukryć się przed
wzrokiem roześmianych żołnierzy i jedyne, co czuła to obezwładniającą
niemoc i poczucie niesprawiedliwości. O takich rzeczach nie uczyła się w
szkole, nie ostrzegano jej, że ktoś kiedyś będzie mógł ją tak
potraktować. I dlatego czuła się oszukana i rozczarowana.
Później zapędzili ich z powrotem do wagonów i znowu zaryglowano wrota.
Pociąg stał cały dzień na bocznicy, ale nikt już do nich nie przyszedł.
Pod wieczór, bez żadnego ostrzeżenia pociąg nagle ruszył. Monotonny
stukot kół szybko uśpił zmęczone przeżyciami poprzedniego dnia dzieci.
Kiedy Janka obudziła się następnego dnia, jechali przez Polesie. Za
oknem rozciągały się niezmierzone lasy i mokradła. W pewnym momencie
zobaczyła w oddali majestatyczną sylwetkę łosia. Widziała jego ogromne
poroże, które dźwigał z wyraźnym wysiłkiem. Nigdy wcześniej nie widziała
łosia, ale od razu zrozumiała dlaczego nazywają go królem puszczy.
piątek, 9 marca 2012
Eszelon
Na drodze przed ich domem, stało jeszcze kilkanaście
innych osób, głównie kobiet i dzieci. A każdy z nich miał ze sobą jakieś mniejsze
bądź większe pakunki. Wokół pilnowali ich uzbrojeni żołnierze z psami. Kiedy enkawudzista
dał znak, kolbami karabinów zaczęli popychać ludzi w kierunku stojącej na
poboczu ciężarówki. Wszystko odbyło się tak szybko, że Janka nawet nie
spostrzegła, gdy znalazła się na górze. Obok niej cisnęli się obcy ludzie. Mimo
mrozu posadzono ich wszystkich na odkrytej naczepie, więc gdy samochód ruszył
przeszył ją dojmujący chłód. Zawinięta w jakiś koc, siedząc na skrzyniach i
tobołkach patrzyła na uśpione miasto. I przez cały czas wracała do niej jedna
uporczywa myśl: „Kiedy znowu będę jechać tą drogą?”.
Po kilkunastu minutach dotarli na stację. Na
bocznicy kolejowej stał już przygotowany długi skład wagonów towarowych. Część
ludzi, przywiezionych wcześniej, siedziała z boku otoczona kordonem uzbrojonych
żołnierzy z bagnetami na karabinach. Niektórzy trzymali na smyczach ujadające i
szczerzące kły wilczury. Nagle otwarto drzwi wagonów i ktoś wydał krótki
rozkaz:
- Rozgruzowywujtjesja.
Przestraszeni ludzie zaczęli wciągać do środka
tobołki, podawać sobie dzieci i pomagać wsiadać starszym. Ale ponieważ wewnątrz
nie było żadnego światła wkrótce zaczął się chaos i szarpanina. Żołnierze
ponaglali ich okrzykami i grożąc bronią. Gdy tylko wszyscy znaleźli się w wagonach
wrota zasunięto i zapanowała kompletna ciemność. Rozległ się szczęk opadającej
zasuwy i zapadła cisza. Chyba dopiero wtedy ciocia Zosia zrozumiała, że o
żadnej pomyłce nie ma mowy i na pewno nikt już ich nie odeśle do domu. Być może
przeklinała w duchu swoją naiwność i roztargnienie swojego męża. Bo gdyby
właściwie ocenili sytuację mogliby zabrać dużo więcej rzeczy. A tak, mieli
teraz niewiele ubrań i tylko trochę mąki, cukru i jakichś sucharów do jedzenia.
Ale nawet jeśli myślała o tym wszystkim, nie powiedziała ani słowa. Wszyscy
siedzieli w milczeniu i tylko dzieci pytały co jakiś czas, co teraz będzie. Ale
większość dorosłych nie mogła albo nie chciała udzielić im odpowiedzi.
W ścisku i ciemności czekali aż do świtu. Drzwi
otwierały się jeszcze kilkakrotnie i wpychano do wnętrza kolejnych ludzi,
chociaż od dawna nie było już dla nich miejsca. Gdy przez szpary w deskach
zaczęło wpadać do wnętrza trochę porannego światła każdy zaczął szukać jakiegoś
bardziej dogodnego lokum. Janka i Basia z Reginą zdobyły miejsce na górnej
narze przy jednym z okienek.
Kiedy wzrok przyzwyczaił się już do panującego
wewnątrz półmroku Janka zaczęła powoli rozróżniać poszczególne kształty. Wagon
był znacznie mniejszy niż w pociągach osobowych. Miał kilkanaście metrów
długości i około 3metrów szerokości. Nie było tu przedziałów ani nawet
drewnianych ławek do siedzenia. Po jednej i po drugiej stronie znajdowały się
dwa piętra prycz, na których rozlokowało się już większość ludzi. Na środku i
pod narami poupychano większe bagaże. Pod sufitem, po obu stronach znajdowały
się dwa małe okienka, które teraz zabite były deskami. Wielkie przesuwane wrota
szczelnie zamknięto i zaryglowano od zewnątrz. Widząc okrągłe, metalowe ogniwa
przymocowane do ścian Janka uświadomiła sobie, że wcześniej był to prawdopodobnie
eszelon, którym transportowano bydło, a teraz tylko za pomocą tych drewnianych
nar przystosowano go do przewozu więźniów.
czwartek, 8 marca 2012
Kuzynka Basia
Po wywiezieniu rodziny Nietupskich, Basia Rybicka została
sama z trójką małych dzieci. Poza panią Kaliszową, która mieszkała po
sąsiedzku, jedyną osobą jaką znała w Białymstoku, była kilkunastoletnia kuzynka
Juliana, Janka Sokólska, która czasem odwiedzała ich i rysowała dziewczynkom
lalki. Basia skontaktowała się z nią, aby powiadomić o aresztowaniu
Nietupskich. Wspólnie doszły do wniosku, że pozostawanie w domu na
Antoniukowskiej jest zbyt niebezpieczne. Janka zabrała je wszystkie do domu
swoich rodziców w Mońkach.
Mimo zapewnień Reginy, Mirek nie pojawił się już w
Białymstoku. Przy jednej z prób przekraczania granicy, został aresztowany i
osadzony w więzieniu. Trafił do łagru na Dalekiej Północy, gdzie dopiero w 1941
roku, na mocy porozumienia Sikorski-Majski, objęła go amnestia. Na szczęście, w
międzyczasie, Basia dostała wiadomość od swojego brata, Mariana, któremu udało
się uciec z obozu internowania na Litwie. Najpierw ukrywał się w polskim
gospodarstwie, a później ożenił z córką właściciela i osiadł w małym majątku
koło Kowna. Kiedy Rosjanie w czerwcu 1940 roku zaanektowali Litwę granica
polsko-litewska na jakiś czas się otworzyła. Dzięki temu Basi i jej córkom
udało się tam dostać. Odnalazła Mariana i została z jego nową rodziną aż do
końca wojny. Dopiero wtedy mogła wrócić do Polski i udać się do rodziców na
Pomorze. Jej mąż, Mirek, po wyjściu z obozu trafił do armii generała Andersa.
Przeszedł szczęśliwie cały bojowy szlak na południu i zachodzie Europy, jednak po
zakończeniu wojny długo nie mógł wrócić do kraju i spotkać się z rodziną.
Ale o tym wszystkim Basia miała opowiedzieć swojej
kuzynce Reginie dopiero wiele lat później.
Teraz stojąc na progu domu, w nocnej koszuli, z
dziećmi tulącymi się do nóg, patrzyła ze łzami w oczach jak zabierają jej
bliskich w nieznane.
wtorek, 7 lutego 2012
Wywózka
Jej dzieciństwo było bardzo szczęśliwe, ale krótkie.
Trwało dokładnie 10 lat, 8 miesięcy i 26 dni. Skończyło się 13 kwietnia
1940 roku. Gdy wsiadła do bydlęcego wagonu na stacji Białystok, a ktoś
zasunął ciężkie drzwi i zostawił ją w ciemności.
Aż w końcu nadszedł dwunasty kwietnia i nocne
walenie do drzwi. Regina owinęła się szlafrokiem i wyszła na korytarz. Po
chwili do mieszkania z krzykiem wpadło kilku uzbrojonych żołnierzy. Za nimi,
zamaszystym krokiem, wmaszerował oficer NKWD.
- Wasze nazwisko Josif Julianowicz Nietupski?-
zwrócił się do stojącego w piżamie wujka.
- Da - odpowiedział ten, drżącym głosem.
Enkawudzista wyciągnął zza pazuchy plik kartek i
zaczął po kolei odczytywać nazwiska. Na jego liście znaleźli się Józef i Zofia
Nietupscy, Regina Nietupska i dwie jej córki, Janina i Barbara.
- Pakować się i o nic nie pytać - warknął po
rosyjsku i zaczął przechadzać się po mieszkaniu.
Janka leżała w ciemnościach i nasłuchiwała odgłosów
z korytarza. Kiedy Regina wróciła do pokoju nie była już sama. Towarzyszył jej enkawudzista
i dwóch żołnierzy. W odróżnieniu od pozostałych miał on czerwone pagony na
mundurze i czerwoną otokę wokół okrągłej czapki.
- To moje córki - powiedziała wskazując na Jankę i
Basię.
Mężczyzna był wyraźnie zdziwiony, że w pomieszczeniu
śpi tyle dzieci.
- A to kto? - spytał wskazując na Basię Rybicką,
która tuliła przestraszone dziewczynki. Kiedy Regina odpowiedziała, spojrzał
jeszcze raz na swoją listę, jakby chciał sprawdzić czy na pewno nie przeoczył żadnego
nazwiska. Gdy się o tym upewnił całkowicie stracił nimi zainteresowanie.
Regina zwróciła się do córek cichym, ale stanowczym
głosem:
- Ubierajcie się dziewczynki. Wywożą nas.
Była zdenerwowana, ale przy nich starała się
zachować spokój. Zaczęła pakować wszystko, co przywiozły ze sobą z Poznania. Wyrwana
ze snu Janka nawet nie czuła strachu. Widząc opanowanie matki, po prostu wstała
i zaczęła się ubierać. Pomogła młodszej siostrze, a później już tylko
obserwowała jak Regina i ciocia Zosia nerwowo krzątały się po mieszkaniu.
W pewnym momencie jeden z żołnierzy ponaglając
Reginę powiedział do niej prawie przyjaźnie:
- Spieszcie się. Do męża was zabieramy. Nie chcecie
jechać do męża?
Regina spojrzała na niego i bardzo wolno po polsku
odpowiedziała:
- Żebyś ty był taki zdrowy jak mnie do mojego męża
wieziesz.
Te słowa zawisły w powietrzu jak przekleństwo.
Żołnierz widocznie zrozumiał, bo jakiś dziwny skurcz przeszedł po jego twarzy.
Przerażenie? Poczucie winy? Wstyd? Nasunął mocniej na czoło czapkę z czerwoną
gwiazdą i już się nie odzywał. Ale kiedy z pokoju wyszedł enkawudzista zbliżył
się do Reginy jakby chciał jej pomóc pakować rzeczy.
- Zabieraj, wszystko zabieraj - powtarzał - I garnki
weźcie i wiadro weźcie. Co masz, to zabieraj.
I tak w ciągu kilkunastu minut, na środku pokoju
powstała zbieranina różnych tobołków. Kufer podróżny cioci Zosi, walizki
Reginy, poduszki, obrusy i pościele zawinięte w luźne tłumoki.
Wujek Józef przez cały ten czas siedział na
tapczanie i mamrotał coś bez sensu. Jedyne, co był w stanie zrobić to
samodzielnie się ubrać. A robił to tak starannie, iż później okazało się, że
założył na siebie aż trzy pary kalesonów. Zupełnie natomiast nie zwracał uwagi
na lamenty żony, jej chaotyczną krzątaninę i powtarzane w kółko po rosyjsku:
- To pomyłka. To jakaś straszna pomyłka.
Ale Rosjanie w takich wypadkach mylili się rzadko. Ich
listy przygotowywane były na podstawie bardzo drobiazgowej dokumentacji. Do jej
przygotowania posłużyły zarówno formularze wypełniane podczas wyborów w
październiku, jak i sprawozdania z przesłuchań oraz różnego rodzaju donosy. Enkawudzista
nie wyczytał nazwiska Basi Rybickiej, ale w ogólnym zamieszaniu i ona zaczęła
się pakować. Bała się zostać sama z dziećmi w obcym mieście, bez jakichkolwiek
środków do życia. W pewnym momencie Regina złapała ją za ramiona i mocno
potrząsnęła:
- Basiu, co ty wyprawiasz?
- Ja... Poproszę tego oficera, żeby mnie wzięli z
wami.
- Zwariowałaś?! - krzyknęła Regina, a później dodała
nieco ciszej tak, żeby żaden z żołnierzy jej nie usłyszał - Przecież tu jesteś w Polsce
Basieńko, a nas zabierają nie wiadomo dokąd.
- Ale.. – dalej upierała się Basia.
- Mirek na pewno tu po ciebie w końcu wróci i co
wtedy? Zastanie pusty dom, nie będzie wiedział, co się stało.
Wspomnienie kochanego męża musiało ją przekonać, bo
nic więcej już nie mówiła.
Zdążyły się jeszcze tylko uściskać i żołnierze
zaczęli wyganiać ich z domu.
W ostatniej chwili z sąsiedniego gospodarstwa przybiegła
jeszcze siostra cioci Zosi. W potarganych włosach i nocnej koszuli, z płaczem
wcisnęła jej do ręki jakieś zawiniątko, a później żołnierze ją odpędzili.
poniedziałek, 6 lutego 2012
Zima
Zima była bardzo mroźna, a śnieg padał nieprzerwanie od początku
grudnia. Janka nigdy jeszcze nie widziała go w takiej ilości. W ogrodzie
wszystkie rośliny już dawno przykrył biały dywan, a sztachety płotu
ledwo ponad nim wystawały. Drzewa otulone śnieżnymi czapami wyglądały
jak wielkie bałwany, a drogi często stawały się całkowicie
nieprzejezdne. W tym białym, czystym krajobrazie znowu przez chwilę
wydawało się, że wojna o nich zapomniała.
Ale już na początku 1940 roku zaczęły się złe wiadomości.
Władze radzieckie po 17 września nie ograniczyły się jedynie do okupacji
zajętych terenów polskich. Wkrótce zaczęły się masowe deportacje
ludności cywilnej. W bydlęcych wagonach wywożono głównie kobiety z
dziećmi i starców, rodziny wojskowych, policjantów, inteligentów.
Zarówno zamieszkałych na tych terenach przed wojną, jak i uciekinierów,
którzy szukali tu pomocy przed nawałą niemiecką. Pomyłki zdarzały się
rzadko, a akcje przeprowadzano niezwykle sprawnie i zgodnie z imiennymi
listami przygotowanymi wcześniej przez NKWD.
Już na początku roku zaczęły się pogłoski, że Rosjanie nocami wyciągają
ludzi z domów i wywożą na wschód. W lutym Regina dostała wiadomość od
jakiejś swojej znajomej, której mąż był przed wojną policjantem, że
zdołała uciec tylko dlatego, że ktoś ją ostrzegł, że po nią idą. Od tej
pory oprócz głodu, zawisła nad nimi groźba kolejnego niebezpieczeństwa. W
strachu i niepewności mijały kolejne tygodnie. Regina była pewna, że w
końcu przyjdą i po nie i co noc modliła się o ocalenie.
Jednak Rosjanie działali według misternie ułożonego planu. Najpierw
wywozili leśników, policjantów i tzw. osadników. Żołnierzy, którym za
udział w wojnie 1920 roku przydzielono niewielkie działki. Byli to
często ludzie prości, synowie chłopów, którzy poza tym kawałkiem ziemi
nie posiadali niczego. Przez te kilkanaście lat udało im sie wybudować
skromne gospodarstwa, w których często mieszkali kilku pokoleniową
rodziną. I po nich właśnie Rosjanie przyszli w lutym 1940 roku. W środku
srogiej zimy zabierali kobiety z maleńkimi dziećmi i staruszków, którzy
nie mieli szansy przetrwać nawet samej podróży, a co dopiero trudów
życia na dalekiej Syberii.
Spokojnie minęły im jeszcze święta Wielkiej Nocy. 24 marca było wciąż
tyle śniegu, że ludzie jechali do kościoła saniami. Janka bardzo lubiła
takie zimowe przejażdżki. Siadali wszyscy na wyściełanych ławkach,
otulali się kocami, a wujek cmokał na konie, które ruszały z początku
ospale, a później wpadały w taneczny kłus i ciągnęły za sobą gładko
sunący po śniegu zaprzęg. W ciepłym kożuszku i pod kocami było
przyjemnie i tylko twarz mroziło zimne poranne powietrze.
niedziela, 29 stycznia 2012
Nowy ład
W lutym Janka mogła znowu pójść do szkoły. Atmosfera niewiele się
zmieniła, chociaż zaczęli uczyć się języka białoruskiego, a wkrótce
polski miał w ogóle zniknąć. Pojawili się nowi nauczyciele, niektórzy
srodzy i nieprzyjaźni. Mówili, że teraz jest tu Białoruś i nie wolno
mówić po polsku. Większość jednak nadal prowadziła swoje lekcje w języku
polskim, a białoruski traktowano bardziej jako język obcy. W samym
Białymstoku nie było zbyt wielu Białorusinów, ale dalej na wschód, na
terenach Polesia i Wileńszczyzny zdarzały się całe białoruskie wsie.
Ten region od wieków był areną sporów politycznych i narodowościowych.
Wraz z kolejnymi wojnami i rozbiorami przechodził z rąk do rąk.
Mieszkali tu Polacy, Białorusini, Litwini, Ukraińcy, Żydzi. Często
tworząc zamknięte wiejskie społeczności. Wielokrotnie zdarzało się, że
mieszkańcy tych terenów nie potrafili określić swojej narodowości.
Mówili o sobie po prostu „tutejsi”.
W okresie dwudziestolecia międzywojennego był to jeden z najbardziej
zacofanych regionów kraju. Wysoki poziom analfabetyzmu, brak dróg i
infrastruktury jeszcze bardziej spowalniał proces asymilacji. Te
wszystkie czynniki, a później również propaganda radziecka zaowocowały
szczególnie krwawymi wydarzeniami w czasie drugiej wojny światowej na
tych terenach.
piątek, 27 stycznia 2012
Szkoła
W październiku mama zdecydowała, że wojna nie wojna, ale dzieci powinny
dalej się uczyć. Janka zaczęła więc chodzić do szkoły na ulicy
wiatrakowej. Nie trwało to jednak długo, bo razem z jesiennymi chłodami w
domu pojawiła się odra i razem z nią minęła cała zima. Co rusz, któraś
dziewczynka lądowała w łóżku z wysoką gorączką, więc o szkole trzeba
było zapomnieć. Janka bardzo tego żałowała. Poszła do nowej szkoły jako
jedyna z całej piątki, ale bardzo jej się tam podobało. To była szkoła
publiczna, więc klasy były koedukacyjne. Kiedy przyszła pierwszego dnia,
inni uczniowie spoglądali na nią trochę nieufnie, ale dziecięca
ciekawość szybko wzięła górę. Wszyscy chcieli się dowiedzieć skąd
przyjechała i gdzie teraz mieszka. Wkrótce stała się jedną z nich.
wtorek, 24 stycznia 2012
Okupacja
Po wyborach i dojściu komunistów do władzy, opustoszały sklepowe półki.
Coraz trudniej było dostać mąkę czy kaszę, a słodycze od dawna były już
tylko słodkim wspomnieniem. Produkty, które uratowali z ciocinego sklepu
szybko się skończyły i trzeba było szukać czegoś w mieście. Żeby dostać
cokolwiek musiały już w nocy ustawiać się w długich kolejkach.
Najgorzej było z cukrem. Janka poszła kiedyś z Basią Nietupską i jedną z
jej córek, bo na każdego kupującego był przydział tylko jednego
kilograma cukru. Stały tak w ciemnościach, w tłumie ludzi równie
zaspanych i otępiałych jak one same. Nagle wszystko uległo zmianie, gdy
otwarły się drzwi sklepu. Tłum zakołysał się i ludzie zaczęli się
przepychać i złorzeczyć na siebie nawzajem. Janka czuła jak ludzka masa
napiera na nią z tyłu. Trzymała swoją kuzynkę za rękę i próbowała nie
dać się wypchnąć poza kolejkę. Nie było to łatwe. Wyobraziła sobie, że z
daleka muszą wyglądać jak olbrzymia gąsienica, która ospale porusza się
do przodu ciągnąc za sobą po kolei każdy fragment swojego ciała. W
końcu udało im się dotrzeć do lady zza której patrzyła na nie groźnie
sprzedawczyni.
Wracały do domu szczęśliwe z trzema kilogramami cukru dzierżąc swoją
zdobycz w płóciennych siatkach.
Wujostwo mieli jakiegoś dalekiego krewnego w pobliskim zakonie
franciszkanów. Był to miły mężczyzna w średnim wieku. Jak wszyscy jego
współbracia nosił długi brązowy habit z surowej wełny przepasany białym
sznurem i kaptur w tym samym kolorze. Przychodziły czasami do niego po
chleb, gdyż franciszkanie w Białymstoku prowadzili piekarnię i
wspomagali ubogich, a teraz również uchodźców wojennych. Piekli duże,
okrągłe chleby, które pięknie pachniały, gdy Janka zawijała je w szmatki
i chowała do plecaka. Pewnego dnia, gdy przyszły zakonnik zaprowadził
je do niewielkiego pokoiku i kazał na siebie zaczekać. Gdy wrócił, miał
ze sobą nie tylko dwa, duże bochenki, ale też dwa talerze parującej
zupy. Nie była tak dobra jak zupy mamy, które gotowała w Poznaniu, ale
była ciepła i znacznie bardziej pożywna niż suchy chleb.
Czasami dostawali też jakieś paczki od rodziny z Dobrzyniewa i Wojszek.
Kuzyni przywozili im ziemniaki, mleko i mąkę.
Wczesną jesienią przyjechał też kuzyn z Gorszczyzny i przywiózł drewno
na opał. Na długim wozie drabiniastym, zaprzęgniętym w dwa konie leżało
kilkanaście długich bali, które Janka cięła później z wujkiem Józefem na
mniejsze części i wynosiła do drewutni, żeby wyschły dobrze przed zimą.
Nadal jeszcze nie chodziły głodne, ale ich jadłospis stawał się coraz
mniej zróżnicowany i wykwintny. Zazwyczaj był to chleb smarowany
śmietaną zamiast masła, które było dużo droższe. Czasami jakiś plasterek
lub dwa kiełbasy albo kawałek sera. Kiełbasę można było położyć na
kanapce i przy każdym kęsie przesuwać ją nieco aż do samego brzegu.
Dzięki temu cały czas czuło się jej zapach, a na sam koniec zostawał
najlepszy kawałek.
poniedziałek, 23 stycznia 2012
Konkurs na Blog roku 2011
jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy na mnie głosowali. było bardzo
blisko, niemal o włos, ale jednak za mało, żeby przejść do kolejnego
etapu. Mimo to traktuję ten konkursowy eksces jako zwycięstwo, ponieważ
wszystkie esemesy, wiadomości i rozmowy jakie przeprowadziłam podczas
jego trwania i tuż po zakończeniu, przypomniały mi, co w tej historii
jest najważniejsze. Cieszę się, że tak wiele osób przeczytało i chce
czytać dalej tego bloga. Dziękuję za wszystkie słowa uznania, które
bardzo, ale to bardzo podnoszą mnie na duchu i pomagają w dalszej pracy.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania:)
czwartek, 19 stycznia 2012
Jesień
Październik był ciepły i słoneczny. Mimo wojennego zamieszania życie na
wsi toczyło się swoim odwiecznym torem. Gdy nastał czas wszyscy ruszyli
na wykopki ziemniaków. Janka też z nimi chodziła. Zakładała na głowę
chusteczkę w groszki i biegała po polu boso, żeby nie zniszczyć swoich
miejskich pantofelków. Ziemia nagrzana jeszcze letnim słońcem była
ciepła i miękka. Cieszyła się tym kopaniem ziemniaków tak jak tylko
dzieci potrafią się cieszyć każdym nowym zajęciem. Wojna, choć niemal
wszystko wokół o niej przypominało, nie wydawała się jeszcze taka
straszna.
środa, 18 stycznia 2012
Kuzynki
Janka cieszyła się z towarzystwa kuzynek. Bogusia i Danusia, nazywana
przez wszystkich Bobą, były prawie jej rówieśnicami. Jedna blondynka,
druga czarna, ale tak samo wesołe i skore do żartów. Świetnie się
rozumiały i lubiły spędzać razem czas. Tylko mała Krysia była ich
wiecznym utrapieniem. Ze swoją pyzatą buzią i pulchnymi rączkami
wyglądała jak mały pulpecik i była równie niezdarna, co słoń w składzie
porcelany. Na twarzy miała brązowe znamię pokryte drobnym meszkiem,
które sprawiało wrażenie jakby ktoś przykleił jej do policzka kawałek
aksamitki.
Wojna to strach, głód, zaciemnienie, nadlatujące samoloty, huk,
zniszczone domy, rozstania i płacz. Ale dla dzieci wojna to kolejne
upływające dni, które trzeba wypełnić zabawą, bieganiem i bezustannym
ruchem. Można przecież nadal skakać na skakance i grać w klasy. Można
bawić się w berka i w chowanego. Ale można też zakładać wełniane
czapeczki-pilotki i z rozłożonymi rękoma biegać po podwórku udając
nadlatujące samoloty. Byle tylko nie siedzieć w miejscu i się nie
nudzić.
Od wieków wszystkie małe dziewczynki, we wszystkich krajach świata
bawiły się lalkami: małymi, dużymi, szmacianymi, porcelanowymi, w
koronkowych sukienkach i w łachmanach. Ubierały je, przewijały, czesały i
przytulały. I nic nie mogło tego zmienić. Nawet wojna, która ogarnęła
połowę świata i zabiła miliony ludzi. Tam gdzie są małe dziewczynki,
muszą być też lalki. W domu państwa Nietupskich mieszkało pięć małych
dziewczynek i całe mnóstwo papierowych lalek, malowanych i wycinanych
przez Lusię, które mieszkały na dużym dębowym stole.
Krysia, która miała trzy lata była mimo swojego niepozornego wyglądu
największym postrachem papierowych lalek. To ona potrafiła jednym
dmuchnięciem spowodować tornado w ich papierowym świecie albo przy
próbie zakładania sukienki urwać papierową rączkę czy główkę. Z tego też
powodu była najczęściej wykluczana ze wspólnych zabaw starszych
dziewczynek. Ale Krysia potrafiła się zemścić za ten dziecięcy
ostracyzm. Chwytała ze stołu najbliższą lalkę i zaczynała uciekać. Kiedy
pozostałe dziewczynki rzucały się za nią w pogoń, jednym susem dopadała
stojącego w kącie nocnika. Maczała w jego zawartości lalkę i
przyklejała ją do kaflowego pieca.
wtorek, 17 stycznia 2012
Defilada zwycięzców
Ale Niemcy długo w Białymstoku nie zostali. Losy tych ziem były
przesądzone już od 23 sierpnia 1939 roku. Zgodnie z postanowieniami
paktu Ribbentrop-Mołotow, który stał się przyczynkiem do ostatniego
rozbioru Polski, tereny białostoczyzny znalazły się pod okupacją
radziecką. Ale zanim to nastąpiło Niemcy wywieźli, co tylko się dało.
Ulicą Antoniukowską znowu jechały sznury ciężarówek pełnych żołnierzy i
najróżniejszych towarów, chociaż teraz wyjeżdżały z miasta kierując się w
stronę twierdzy Osowiec i dalej do Prus Wschodnich. Jance najmocniej
utkwił w pamięci widok jednej z tych ciężarówek, po dach niemal
wypełnionej nocnikami. Mosiężnymi i porcelanowymi. Małymi i dużymi.
Najróżniejszych kształtów i rozmiarów. Wyglądało to tak jakby ktoś
pozbierał nocniki z całego Białegostoku i wsadził na tę jedną, wojskową
ciężarówkę.
Kiedy zakończyła się niemiecka ewakuacja, nastał jeden dzień ciszy. Ale
była to tylko cisza przed burzą. Bo już kolejnego poranka nadeszła armia
radziecka. I od razu pojawiły się wszędzie czerwone flagi, portrety
Stalina i propagandowe hasła. Przyszli oswobodzicieli klasy robotniczej,
którzy mieli uwolnić chłopów od niedoli u polskich panów.
Janka z przerażeniem patrzyła na jadące na przedzie pułki kawalerii
zakaukaskiej. Jechali na ogromnych czarnych i gniadych koniach. Mieli
wysokie, futrzane czapki i długie płaszcze podbite czerwienią, co
dopełniało ich upiornego wyglądu. Jedenastoletniej dziewczynce bardziej
przypominali wysłanników piekła niż wojsko. Ogorzałe, płaskie twarze o
skośnych, ruchliwych oczach i długie sumiaste wąsy, przywodziły na myśl
obrazy Chełmońskiego i kozaków napadających na bezbronnych podróżnych.
poniedziałek, 16 stycznia 2012
Blitzkrieg
Był już wieczór, więc ponownie
zamknięto okiennice we wszystkich oknach, aby światło nie przedostawało się na
zewnątrz. Siedzieli do późna, ale rozmowa jakoś się nie kleiła. Chociaż myśli
wszystkich krążyły wokół jednego tematu, nikt nie chciał wypowiadać ich na
głos. W końcu wszyscy położyli się spać, gdzie kto mógł: na łóżku, na
krzesłach, na posłaniach rozścielonych na podłodze.
W środku nocy obudził ich
straszny hałas przed domem. Jakby ktoś walił w ściany i szarpał okiennice.
Słyszeli też podniesione, niemieckie głosy. Dopiero po chwili zorientowali się,
że Niemcy obrywają winogrono, którym porośnięte były ściany domu. Nikt jednak
nie odważył się zaprotestować, czy choćby zapalić światła.
Kiedy rano wyszli przed
dom, całe podwórko wyglądało jak istne pobojowisko. Wszędzie wokół leżały,
zerwane z pergoli i połamane, gałęzie winorośli. Owoce wdeptane w ziemię
ciężkimi wojskowymi buciorami, tworzyły ciemne plamy podobne do śladów krwi na
miejscu zbrodni.
Ciocia Zosia załamywała
ręce i powtarzała:
- Barbarzyńcy. Wszystko
zniszczyli, dzikusy jedne.
Pech chciał, że tego samego
dnia, do sklepu cioci, przyszedł mieszkający po sąsiedzku Niemiec. Zadowolony,
uśmiechnięty, już od progu przywitał ją słowami:
- No, niech pani zobaczy, Frau
Nietupska, jak Niemcy robią blitzcrieg. Jaka to kultura, jaka mechanizacja.
Na co, ciocia, cała aż
zadygotała.
- Kultura?! – wykrzyczała grożąc
mu palcem – Niech pan idzie zobaczyć jaki mi bałagan przed domem, ta wasza
szkopska kultura zrobiła!
czwartek, 12 stycznia 2012
Mazur
Nie minęło wiele czasu i aż
ktoś zaczął robić straszny harmider wśród garnków ustawionych przed wejściem.
Ciocia Zosia chwyciła Reginę za rękę i trwożnie szepnęła:
- Renia, to na pewno
Niemcy. Ty mówisz po niemiecku, wyjdź tam do nich i zapytaj czego chcą.
I rzeczywiście, na zewnątrz
stało dwóch młodych żołnierzy niemieckich. Na pytanie czego tu szukają odpowiedzieli,
że jedzenia. Jeden z nich zapytał też, czy nie mają jakichś lekarstw, bo bardzo
boli go brzuch. Wujek był felczerem, więc wyciągnął swoją apteczkę i podał mu
rozpuszczone w wodzie krople na żołądek. Regina podając mu je spytała, czy ma sama
najpierw spróbować. Jeszcze z czasów pierwszej wojny światowej, gdy była młodą
dziewczyną, pamiętała jak bardzo niemieccy żołnierze bali się otrucia. Nie
przyjmowali niczego do picia ani do jedzenia od Polaków, jeśli ci wcześniej tego
nie skosztowali.
Ale chłopak tylko się
uśmiechnął i łamaną polszczyzną odpowiedział, że nie trzeba, bo on jest Mazur i
swoich się nie boi.
Po I wojnie światowej we
wszystkich rejonach granicznych przeprowadzono plebiscyty. Zazwyczaj
potwierdzały one chęć przynależności lokalnych społeczności do Polski. Ale na
Warmii i Mazurach pokazały, że druzgocąca większość ich mieszkańców chce czuć
się Niemcami. Co nie zmienia faktu, że większość z nich miała polskie imiona i
na codzień posługiwała się językiem polskim. Oto prawdziwa ironia i tragedia
polskiej historii. Po dwudziestu latach od odzyskania niepodległości, po raz
kolejny, stawali przeciwko sobie ludzie, których łączył wspólny język i
pochodzenie, ale dzielił kolor munduru.
Kiedy ci dwaj odeszli,
Janka wysunęła się z piwnicy i stanęła obok matki. Najpierw zobaczyła jeszcze
jednego żołnierza stojącego przy furtce sąsiadów. Hełm rzucał cień na jego
młodą twarz, a na ramieniu miał zawieszony ciężki karabin. Stał tak nieruchomo,
a za jego plecami maszerowało niemieckie wojsko.
Janka nie raz widziała
polskich żołnierzy, którzy podczas defilad maszerowali uśmiechnięci głównymi
ulicami Poznania. Widziała samoloty, czołgi i wozy pancerne. I widziała ojca w
wysokich oficerskich butach i długiej pelerynie. Wtedy była pewna, że z takim
wojskiem nic nie mogło się równać.
Ale teraz, gdy tak stała w
ogrodzie i patrzyła na niemieckich żołnierzy idących ulicą Antoniukowską, wprost
do Białegostoku, straciła całą swoją pewność. Oni także szli uśmiechnięci w
pięknych, szarych mundurach. I wydawało się, że ten ich pochód nigdy się nie
skończy. Hełmy, karabiny, mundury tworzyły szarą falę, która właśnie zalewała
jej kraj. Nagle zrozumiała, że teraz nie ma już Polski. Nie ma wolności. Ta
myśl zaskoczyła ją i obezwładniła. Pamiętała jak mama i ciocia Zosia Radomska opowiadały
o czasach zaborów. O tym, że nie można było mówić po polsku, a w szkole
nauczyciele bili dzieci linijką, gdy nie potrafiły odpowiadać po niemiecku. O
tym, że ich kraju przez wiele lat nie było na żadnej mapie, a polscy żołnierze
z różnych zaborów musieli walczyć przeciwko sobie. Janka stała przy płocie i
obserwowała idące kolumny. A żołnierze niemieccy szli, szli, szli. Ciężkie,
podbite ćwiekami buty dudniły o bruk aż echo niosło, a spod nóg leciały iskry.
Kiedy wreszcie przeszła
piechota, przejechały wozy pancerne i ciężki sprzęt na platformach, ciocia
Zosia zarządziła powrót do domu.
wtorek, 10 stycznia 2012
Państwo Nietupscy
Ciocia Zosia była kobietą w średnim wieku, ale ponieważ bardzo szybko
osiwiała wyglądała na straszą. nigdy się nie farbowała, ale bielusieńkie
włosy zawsze miała nienagannie ułożone. Zaczesane do góry i upięte
grzebykami "na Polkę". Była niezbyt wysoka, ale dość korpulentna, więc
stanowiła absolutne przeciwieństwo swojego męża. Wujek Józef był bowiem
wysokim smukłym mężczyzną i chociaż zbliżał się już do sześćdziesiątki
wciąż miał gęste, kruczoczarne włosy i niewielki wąsik. Również ich
charaktery były zupełnie różne. Ciocia ruchliwa i czasem nerwowa, wujek
ostoja spokoju, wręcz flegmatyk.
poniedziałek, 9 stycznia 2012
Wojna oczami dziecka
Co to znaczy wojna? Dla Janki były to defilady wojskowe, szeregi
żołnierzy w odświętnych mundurach i długich pelerynach, takich jak ojca.
A z drugiej strony okopy i wszy, o których opowiadała ciocia Stasia.
Jej syn walczył pod Verdun z Francuzami. Ale przecież w mieście byliby
bezpieczni. Wojsko strzelało do siebie z okopów, które były gdzieś
daleko. W najgorszym razie zawsze mogli schować się do piwnicy i
poczekać aż Polacy przepędzą Niemców z powrotem za ich granicę. Bo tego,
że polskie wojsko jest niezwyciężone i wkrótce z Niemcami wygra, była
pewna.
Widziała przecież polskich żołnierzy jak podczas defilady maszerowali
uśmiechnięci głównymi ulicami Poznania. Widziała samoloty, czołgi i wozy
pancerne. I widziała ojca w wysokich oficerskich butach i długiej
pelerynie. Nie, z takim wojskiem nic nie mogło się równać.
Ale gdy tak stała w ogrodzie i patrzyła na niemieckich żołnierzy
maszerujących ulicą Antoniukowską wprost do Białegostoku straciła już
swoją pewność. Oni także szli uśmiechnięci w pięknych szarych mundurach.
Ciężkie, podbite ćwiekami buty dudniły o bruk aż echo niosło i leciały
iskry. Janka stała przy płocie i obserwowała idące kolumny. Wydawało jej
się, że ten pochód ciągnie się aż po horyzont. Hełmy, karabiny, mundury
tworzyły szarą falę, która właśnie zalewała jej kraj. Nagle zrozumiała,
że teraz nie ma już Polski. Nie ma wolności. Ta myśl zaskoczyła ją i
obezwładniła. Pamiętała jak mama i ciocia Zosia opowiadały o czasach
zaborów. O tym, że nie można było mówić po Polsku. O tym, że ich kraju
przez wiele lat nie było na żadnej mapie, a polscy żołnierze z różnych
zaborów musieli walczyć przeciwko sobie. A żołnierze niemieccy szli,
szli, szli.
wtorek, 3 stycznia 2012
Dom na Antoniukowskiej
Dom wujostwa, na ulicy Antoniukowskiej, usytuowany był na niewielkim
wzniesieniu. Z jednej strony schodziło się wprost do miasta, a z drugiej
do wsi podbiałostockich.
Na tym samym wzgórzu był też cmentarz. I właśnie tam swoje stanowisko
ogniowe ustawił polski batalion.
Po kilku dniach walk, było już wiadomo, że Niemcy są blisko. Czasami
ziemia aż drżała od wybuchów. Polski oddział z cmentarza ciągle się
przenosił, żeby zmylić wroga. W pewnym momencie ustawili się nawet w
sadzie za domem, ale wujek poszedł do nich prosić, żeby się przenieśli,
bo u nich tyle dzieci w domu.
Kiedy żołnierze zaczęli strzelać z cmentarza w domu zrobiło się
niebezpiecznie. Janka pierwszy raz słyszała świst kul i głuchy dźwięk z
jakim wbijały się w ścianę domu. Ponieważ na wsi w tym czasie nie
budowano piwnic tylko położone niedaleko domu ziemianki, postanowili się
tam ukryć. Tam też w pośpiechu wyniesiono część rzeczy z domu, aby były
bezpieczne w razie uderzenia bomby albo pożaru.
Przed wejściem ustawili garnki, bo w środku nie było już miejsca.
Siedzieli tam ściśnięci w kilkanaście osób. Z czego większość stanowiły
dzieci.
W pewnym momencie wujek Józef zaczął krzyczeć, że trzeba uciekać.
Zdezorientowana Regina chwyciła swoje córki za ręce i wybiegła za nim z
ziemianki. Zdążyli przebiec przez pole, sad, aż na kartoflisko. Ale gdy
zbliżali się do bezpiecznej granicy lasu, nadleciał nagle niemiecki
samolot i zaczął do nich strzelać. Rzucili się na ziemię chociaż młode
krzaki ziemniaków nie stanowiły żadnej ochrony. Wszystko działo się
bardzo szybko. Upadek, szorstkie liście na twarzy, jeszcze jedna seria z
samolotu i grudki ziemi opadające na głowę i plecy, oddalający się ryk
silnika, a później cisza.
Gdy już wszystko się uspokoiło podnieśli się i pobiegli do lasu. I w
pewnym momencie Janka spostrzegła przemykające między drzewami sylwetki,
a do jej uszu doleciały urywki wykrzykiwanych po polsku komend. To
polski oddział wycofywał się na dalsze pozycje. W takiej sytuacji
postanowili jak najszybciej wrócić do domu, bo po wkroczeniu do miasta
Niemców mogło by to być już niemożliwe.
Kiedy dotarli z powrotem do ziemianki ciotka Zosia najpierw ich
uściskała, a później zaczęła pomstować na wujka.
- Stary, a taki głupi! Na coś ty ich do tego lasu ciągnął? Skaranie
boskie z takim człowiekiem. Przecież mogliście tam wszyscy zginąć.
poniedziałek, 2 stycznia 2012
Nalot
Najpierw zaczęły się naloty. Kiedy słyszeli huk nadlatujących samolotów
wszyscy chowali się w domu. Wszystko się trzęsło i z półek spadały różne
przedmioty. A za każdym razem gdy samolot był blisko albo gdzieś w
pobliżu spadała bomba, spod tapet drewnianego domu z szelestem sypał się
tynk. Wszystkie dzieci płakały i tylko Jankę, z niewiadomego powodu
strasznie śmieszył ten drobniutki szelest opadającego pyłu. Ryk,
wstrząs, szelest, ryk, wstrząs, szelest. Za każdym razem, gdy to
słyszała wybuchała gwałtownym niepohamowanym śmiechem. Matka próbowała
ją z początku uspokoić. Potrząsała nią, prosiła, błagała, aż w końcu
zaczęła potrząsać głową z niezrozumieniem i już tylko powtarzała, sama
coraz bardziej przerażona:
- Jezus Maria, Janka dostała histerycznego śmiechu i zaraz się udusi -
co oczywiście jeszcze bardziej rozmieszało jej córkę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)