I znowu pola i lasy, obce miasta w oddali. Wujek Józef miał ze sobą mały
kalendarz, w którym na ostatnich stronach była mapka Europy. Dzięki
temu, odczytując tablice na niektórych stacjach mogli się zorientować w
jakim kierunku jadą. Na szczęście nie była to północ, gdzie panowała
niemal wieczna zima i nieludzkie wręcz warunki do życia. Nie jechali
więc w stronę Kołymy, która miała złą sławę już od czasów carskich
represji po powstaniach listopadowym i styczniowym. Kierowali się raczej
na południowy wschód w stronę stepów, a nie groźnej tajgi. Mijali w
oddali miasto Tuła. Wujek powiedział, że robi się tam samowary. Janka
przypomniała sobie srebrny, beczkowaty samowar, który stał w salonie ich
domu na Winogradach. Był to prawdopodobnie prezent ślubny od
pochodzącej ze wschodnich terenów rodziny ojca. W Wielkopolsce raczej
nikt nie używał takich wynalazków. Jej matka również traktowała go
raczej jako oryginalną ozdobę i Janka nigdy nie widziała, by ktoś u nich
w domu z niego korzystał. Nigdy się nie zastanawiała nad tym, ale teraz
pomyślała, że być może przyjechał do nich wiele lat temu właśnie z tego
miasta, które widziała w oddali. Tu z pewnością podobne samowary
znajdują się w każdym domu.
Jechali przez most na Wołdze. Janka nigdy jeszcze nie widziała tak
wielkiej rzeki. Nurt, po wiosennych roztopach był tak wysoki, że most
niemal dotykał tafli wody. Jechali bardzo wolno, a wszystko pod nimi
trzeszczało i trzęsło się. Ludzie w wagonie zaczęli wpadać w panikę
bojąc się, że most się zawali i wszyscy się potopią. Ktoś zaczął się
głośno modlić, a Regina mocno ściskała córki za ręce.
Na szczęście most wytrzymał i po drugiej stronie wszyscy odetchnęli z
ulgą. Po drugiej stronie rozciągało się miasto Samara.
Teraz, co jakiś, gdy pociąg stawał, drzwi otwierały się i oprócz wrzątku
dostawali trochę chleba i jakąś zupę. Ale nie było tego wiele i Basia
ciągle powtarzała, że jest głodna.
Czy to możliwe, żeby w ich wagonie nie było żadnych innych dzieci?
Raczej nie, ale czas najwyraźniej zatarł ten element w pamięci Janki.
Choć przecież nie mogły spędzić tylu dni siedząc na jednej pryczy i
musiały poruszać się po wagonie, choćby dla rozprostowania nóg. Z
tamtego miejsca nie pamięta żadnych imion ani twarzy.
Postanowiłam opowiedzieć historię sprzed ponad siedemdziesięciu lat głosem mojego pokolenia. Spisując ją oddaję to, co otrzymałam.
poniedziałek, 26 marca 2012
czwartek, 22 marca 2012
Dalej na wschód
Jeszcze kilka razy zatrzymywali się i powtarzała się cała upokarzająca
procedura wzdłuż torów. Trwało to zazwyczaj kilka minut, po czym
zapędzano ich z powrotem do wagonów i pociąg znowu ruszał w nieznanym
kierunku.
Następnym przystankiem była granica. Tutaj przerzucono ich do nowego
pociągu, bo zmieniała się szerokość torów. Ten wagon był nieco inny. Na
środku podłogi była niewielka dziura, która służyć miała za toaletę. Od
tej pory nie wypuszczano ich już z wagonów.
Na niektórych stacjach zabierano tylko po kilku mężczyzn, którzy wracali
z wiadrem gorącej wody. Jedzenie miały na szczęście z domu, głównie
suchary.
I tak mijały kolejne dni i tylko krajobraz za małym zakratowanym
okienkiem zmieniał się nieznacznie. Wszędzie pustka i nieużytki. Janka
pamiętała, że gdy jechali z Poznania do Białegostoku, ciągle mijali
jakieś miasta i miasteczka. Pociąg stawał na stacjach, gdzie były perony
z drewnianymi ławkami dla podróżnych. Tutaj dworce pojawiały się bardzo
rzadko. Czasami w oddali widziała tylko smużki dymu unoszące się znad
jakiś ludzkich siedzib.
Kiedyś zatrzymali się w pobliżu jakiegoś większego miasta. Janka
widziała w oddali kominy fabryk i jakieś wysokie budynki. A bliżej, na
obrzeżach, niczym przycupnięci biedacy w łachmanach, stało osiedle
małych zaniedbanych chałupek. Sklecone z byle czego, bardziej
przypominały baraki niż domy mieszkalne. Od strony tych chałup, gdy
tylko pociąg się zatrzymał zaczęły pojawiać się grupkami kobiety w
brudnych sukniach i chustach owiniętych wokół twarzy. Niektóre przyszły
być może z ciekawości, inne po to, by pohandlować. Musiały być już
przyzwyczajone do widoku takich wagonów. Regina wyciągała rękę przez
małe okienko i wołała:
- No daj coś babuszka. Sprzedaj coś ciocinka. U mnie chora córeczka –
ale nie mówiła po rosyjsku i ostatecznie nie udało jej się niczego
zdobyć.
Janka nie mogła zrozumieć zachowania matki. Przecież tak naprawdę żadna z
nich nie była chora. Wstydziła się trochę, że matka żebrze i w dodatku
kłamie.
Kiedy pociąg już ruszał Janka spostrzegła biegnącego wzdłuż torów małego
chłopca. Był może w jej wieku, tylko strasznie chudy i w za dużym
ubraniu, przez co wydawał się mniejszy. Przybiegł tu za pewne, jak każde
dziecko ciekawe nowości, ale spóźnił się, bo pociąg nabierał już tempa.
Stał więc tam smutny w za dużym kaftanie i leninówce na głowie i
wyglądał strasznie żałośnie. Taki mały obdartus i umorusaną buzią. Jakaż
ironia tej sytuacji. Dwoje obserwujących się dzieci. Jedno na wolności,
ale biedne. Drugie bogate, ale za kratami.
poniedziałek, 19 marca 2012
Podróż w nieznane
Ludzie zaczęli się coraz bardziej niepokoić. Jakaś kobieta przeraźliwie
jęczała w drugiej części wagonu. ludzie coraz głośniej zaczęli domagać
się otwarcia drzwi. W końcu usłyszeli jakiś ruch na zewnątrz. Otwarto
drzwi wagonów i wypędzono wszystkich na zewnątrz. Żołnierze ustawili
wszystkich wzdłuż torów i kazali załatwiać potrzeby fizjologiczne. Janka
nie chciała się rozbierać przy tylu obcych ludziach, ale matka ofuknęła
ją ostro:
- Siadaj i spuszczaj majtki. Jak nas znowu zamkną w wagonie to, gdzie
będziesz sikać?
Wtedy dziewczynka po raz pierwszy uświadomiła sobie jak niewiele
potrzeba, żeby upokorzyć drugiego człowieka. Gdy zabierze mu się
majątek, rodzinę, wolność i nie można zabrać mu już nic innego- odbiera
mu się godność. Patrzyła na stare kobiety, próbujące ukryć się przed
wzrokiem roześmianych żołnierzy i jedyne, co czuła to obezwładniającą
niemoc i poczucie niesprawiedliwości. O takich rzeczach nie uczyła się w
szkole, nie ostrzegano jej, że ktoś kiedyś będzie mógł ją tak
potraktować. I dlatego czuła się oszukana i rozczarowana.
Później zapędzili ich z powrotem do wagonów i znowu zaryglowano wrota.
Pociąg stał cały dzień na bocznicy, ale nikt już do nich nie przyszedł.
Pod wieczór, bez żadnego ostrzeżenia pociąg nagle ruszył. Monotonny
stukot kół szybko uśpił zmęczone przeżyciami poprzedniego dnia dzieci.
Kiedy Janka obudziła się następnego dnia, jechali przez Polesie. Za
oknem rozciągały się niezmierzone lasy i mokradła. W pewnym momencie
zobaczyła w oddali majestatyczną sylwetkę łosia. Widziała jego ogromne
poroże, które dźwigał z wyraźnym wysiłkiem. Nigdy wcześniej nie widziała
łosia, ale od razu zrozumiała dlaczego nazywają go królem puszczy.
piątek, 9 marca 2012
Eszelon
Na drodze przed ich domem, stało jeszcze kilkanaście
innych osób, głównie kobiet i dzieci. A każdy z nich miał ze sobą jakieś mniejsze
bądź większe pakunki. Wokół pilnowali ich uzbrojeni żołnierze z psami. Kiedy enkawudzista
dał znak, kolbami karabinów zaczęli popychać ludzi w kierunku stojącej na
poboczu ciężarówki. Wszystko odbyło się tak szybko, że Janka nawet nie
spostrzegła, gdy znalazła się na górze. Obok niej cisnęli się obcy ludzie. Mimo
mrozu posadzono ich wszystkich na odkrytej naczepie, więc gdy samochód ruszył
przeszył ją dojmujący chłód. Zawinięta w jakiś koc, siedząc na skrzyniach i
tobołkach patrzyła na uśpione miasto. I przez cały czas wracała do niej jedna
uporczywa myśl: „Kiedy znowu będę jechać tą drogą?”.
Po kilkunastu minutach dotarli na stację. Na
bocznicy kolejowej stał już przygotowany długi skład wagonów towarowych. Część
ludzi, przywiezionych wcześniej, siedziała z boku otoczona kordonem uzbrojonych
żołnierzy z bagnetami na karabinach. Niektórzy trzymali na smyczach ujadające i
szczerzące kły wilczury. Nagle otwarto drzwi wagonów i ktoś wydał krótki
rozkaz:
- Rozgruzowywujtjesja.
Przestraszeni ludzie zaczęli wciągać do środka
tobołki, podawać sobie dzieci i pomagać wsiadać starszym. Ale ponieważ wewnątrz
nie było żadnego światła wkrótce zaczął się chaos i szarpanina. Żołnierze
ponaglali ich okrzykami i grożąc bronią. Gdy tylko wszyscy znaleźli się w wagonach
wrota zasunięto i zapanowała kompletna ciemność. Rozległ się szczęk opadającej
zasuwy i zapadła cisza. Chyba dopiero wtedy ciocia Zosia zrozumiała, że o
żadnej pomyłce nie ma mowy i na pewno nikt już ich nie odeśle do domu. Być może
przeklinała w duchu swoją naiwność i roztargnienie swojego męża. Bo gdyby
właściwie ocenili sytuację mogliby zabrać dużo więcej rzeczy. A tak, mieli
teraz niewiele ubrań i tylko trochę mąki, cukru i jakichś sucharów do jedzenia.
Ale nawet jeśli myślała o tym wszystkim, nie powiedziała ani słowa. Wszyscy
siedzieli w milczeniu i tylko dzieci pytały co jakiś czas, co teraz będzie. Ale
większość dorosłych nie mogła albo nie chciała udzielić im odpowiedzi.
W ścisku i ciemności czekali aż do świtu. Drzwi
otwierały się jeszcze kilkakrotnie i wpychano do wnętrza kolejnych ludzi,
chociaż od dawna nie było już dla nich miejsca. Gdy przez szpary w deskach
zaczęło wpadać do wnętrza trochę porannego światła każdy zaczął szukać jakiegoś
bardziej dogodnego lokum. Janka i Basia z Reginą zdobyły miejsce na górnej
narze przy jednym z okienek.
Kiedy wzrok przyzwyczaił się już do panującego
wewnątrz półmroku Janka zaczęła powoli rozróżniać poszczególne kształty. Wagon
był znacznie mniejszy niż w pociągach osobowych. Miał kilkanaście metrów
długości i około 3metrów szerokości. Nie było tu przedziałów ani nawet
drewnianych ławek do siedzenia. Po jednej i po drugiej stronie znajdowały się
dwa piętra prycz, na których rozlokowało się już większość ludzi. Na środku i
pod narami poupychano większe bagaże. Pod sufitem, po obu stronach znajdowały
się dwa małe okienka, które teraz zabite były deskami. Wielkie przesuwane wrota
szczelnie zamknięto i zaryglowano od zewnątrz. Widząc okrągłe, metalowe ogniwa
przymocowane do ścian Janka uświadomiła sobie, że wcześniej był to prawdopodobnie
eszelon, którym transportowano bydło, a teraz tylko za pomocą tych drewnianych
nar przystosowano go do przewozu więźniów.
czwartek, 8 marca 2012
Kuzynka Basia
Po wywiezieniu rodziny Nietupskich, Basia Rybicka została
sama z trójką małych dzieci. Poza panią Kaliszową, która mieszkała po
sąsiedzku, jedyną osobą jaką znała w Białymstoku, była kilkunastoletnia kuzynka
Juliana, Janka Sokólska, która czasem odwiedzała ich i rysowała dziewczynkom
lalki. Basia skontaktowała się z nią, aby powiadomić o aresztowaniu
Nietupskich. Wspólnie doszły do wniosku, że pozostawanie w domu na
Antoniukowskiej jest zbyt niebezpieczne. Janka zabrała je wszystkie do domu
swoich rodziców w Mońkach.
Mimo zapewnień Reginy, Mirek nie pojawił się już w
Białymstoku. Przy jednej z prób przekraczania granicy, został aresztowany i
osadzony w więzieniu. Trafił do łagru na Dalekiej Północy, gdzie dopiero w 1941
roku, na mocy porozumienia Sikorski-Majski, objęła go amnestia. Na szczęście, w
międzyczasie, Basia dostała wiadomość od swojego brata, Mariana, któremu udało
się uciec z obozu internowania na Litwie. Najpierw ukrywał się w polskim
gospodarstwie, a później ożenił z córką właściciela i osiadł w małym majątku
koło Kowna. Kiedy Rosjanie w czerwcu 1940 roku zaanektowali Litwę granica
polsko-litewska na jakiś czas się otworzyła. Dzięki temu Basi i jej córkom
udało się tam dostać. Odnalazła Mariana i została z jego nową rodziną aż do
końca wojny. Dopiero wtedy mogła wrócić do Polski i udać się do rodziców na
Pomorze. Jej mąż, Mirek, po wyjściu z obozu trafił do armii generała Andersa.
Przeszedł szczęśliwie cały bojowy szlak na południu i zachodzie Europy, jednak po
zakończeniu wojny długo nie mógł wrócić do kraju i spotkać się z rodziną.
Ale o tym wszystkim Basia miała opowiedzieć swojej
kuzynce Reginie dopiero wiele lat później.
Teraz stojąc na progu domu, w nocnej koszuli, z
dziećmi tulącymi się do nóg, patrzyła ze łzami w oczach jak zabierają jej
bliskich w nieznane.
Subskrybuj:
Posty (Atom)