Pociąg wjechał powoli na nieduży
dworzec, ale się nie zatrzymał. Kiedy mijał główny budynek, jego pasażerowie, zobaczyli
na peronach grupki opalonych i uśmiechniętych młodych ludzi, którzy właśnie
wracali do miasta po niedzielnym odpoczynku w podmiejskich daczach. Modnie
ubrani chłopcy i dziewczęta rozmawiali między sobą, zupełnie nie zwracając
uwagi na mozolnie przetaczający się koło nich pociąg, pełen wychudzonych, wpatrzonych
w nich nędzarzy. należeli do dwóch zupełnie odmiennych światów mimo że dzieliło
ich teraz zaledwie kilka metrów. Janka, tak samo jak pozostali, obserwowała
uważnie ludzi na peronie, ale oni wyraźnie starali się nie zauważać tych
spojrzeń, zupełnie jakby mieli do czynienia z pociągiem-widmem. Jaj Rosja długa
i szeroka, już od dziesięcioleci takie eszelony podążały w kierunku wschodnim,
jeden za drugim, aż w końcu stały się niemal nieodłącznym fragmentem
krajobrazu. Dlatego też od dawna nikt nie zwracał na nie uwagi. Nawet jeśli ktoś
jeszcze współczuł nieszczęśnikom ściśniętym w bydlęcych wagonach, nikt się z
tym zbytnio nie obnosił, bo za zbyt wylewne okazywanie litości, bardzo łatwo
było do nich dołączyć.
Minęło jeszcze kilka kwadransów zanim
pociąg w końcu zatrzymał się na bocznicy jednego z moskiewskich dworców. Teraz
jego pasażerowie nie byli już więźniami, więc drzwi wagonów były otwarte, a w
pobliżu nie kręcił się ani jeden strażnik z pepeszą gotową do strzału. Kola
Borsuk, chłopak, którego Janka poznała jeszcze w Pieczierysku, tylko czekał, aż
skład się zatrzyma. Gdy ludzie zaczęli powoli wysiadać, by trochę rozprostować
kości, zawołał nagle do Janki:
- No to co Jana, idziemy zwiedzać?
Nie trzeba było jej tego dwa razy
proponować. Zina, młodsza siostra Koli aż piszczała z radości i ciągnęła koleżankę
za rękaw, ale na ich drodze stanęła Regina ze srogą miną. Na początku
kategorycznie zabroniła córce tej szalonej eskapady.
- Zwariowałaś! A co będzie jak pociąg nagle
ruszy, a wy zostaniecie tu sami? Przecież nie masz żadnych dokumentów, a bez
papierów nie przepuszczą cię przez granicę!
To akurat była prawda. Ich jedynym
świadectwem tożsamości i jednocześnie przepustką do Polski był niewielki świstek
papieru wydany w Pawłodarze, na którym figurowały wszystkie razem. Ale Kola
przekonywał, że pociąg na pewno tak szybko nie ruszy. A nawet jeśli tak się
stanie, to poszukają innego polskiego transportu i dojadą do granicy trochę
później.
Janka tym razem nie zamierzała ustąpić
i ze łzami w oczach błagała matkę:
- No jak możesz mi nie pozwolić? Taka
okazja... Mamo, przecież ja tu już nigdy więcej nie przyjadę!
Regina
spojrzała na nią, jakby dopiero teraz pojęła, że nie rozmawia już z dzieckiem.
Jej córka niejednokrotnie udowodniła przecież, że potrafi zadbać nie tylko o
siebie, ale i o młodszą siostrę. Dwa długie lata, które spędziła w obozie, z
jej małej dziewczynki zrobiły młodą, odpowiedzialną kobietę. Regina zrozumiała,
że nie może teraz zabronić jej tej wycieczki i w końcu uległa. Janka wyściskała
matkę i trzymając się z Ziną za ręce, pod przywództwem Koli, ruszyli na podbój „stolicy
światowego socjalizmu”.
Najpierw szli dość długo torami, aż
wreszcie dotarli do głównej hali dworca. Kola wyciągał chude nogi, żeby jak najszybciej
dotrzeć do miasta, a Janka i Zina, co chwilę musiały podbiegać, żeby za nim
nadążyć. Gmach dworca Sawiołowskiego, do którego w końcu doszli, przypominał
nieco budowle, które Janka widywała już wcześniej w Polsce. Wydawał się tylko
wykonany w znacznie większej skali. Były tam wysokie sklepienia, żeliwne
kolumny i wsporniki, wielkie zegary i tablice z rozkładami jazdy pociągów. Ale
jeśli sam dworzec nie zrobił na Jance takiego wrażenia, to już zjazd ruchomymi
schodami do stacji metra okazał się prawdziwą atrakcją. W ówczesnym czasie
moskiewskie metro było najpiękniejszym i najnowocześniejszym metrem na świecie.
W Polsce pierwsze takie schody miały pojawić się dopiero za kilka lat w
Warszawie, więc ten wynalazek Janka widziała pierwszy raz w życiu.
Największym zaskoczeniem było jednak
to, co czekało ich na dole. Kiedy wkroczyli na peron ich oczom ukazał się widok
jak z bajki. Od pierwszej chwili Janka miała wrażenie, że znalazła się nagle we
wnętrzu królewskiego pałacu. Wszędzie różnokolorowe marmury, rzeźby, mozaiki i
mnóstwo złota. A wszystko oczywiście utrzymane w uświęconym stylu socrealizmu. Z
fresków na ścianach uśmiechały się do przechodniów piękne traktorzystki o
słomianych warkoczach, przewiązanych czerwonymi (a jakże!) wstążkami. Obok rolnicy
z sierpami w dłoniach prężyli swe muskuły na chwałę Rosji i światowej
rewolucji. Nie mniej okazale prezentowali się też górnicy, murarze, piekarze i
robotnicy z fabryk, którzy z nadzieją w oczach patrzyli w świetlaną
komunistyczną przyszłość. Była to wspaniała afirmacja całego ludu pracującego
Wielkiej Rosji. Nad wszystkim zaś czuwali ukochani ojcowie narodu Władimir
Iljicz i Josif Wissarionowicz.
Janka obserwowała też podróżnych wokół,
którzy mijali ją spiesząc w różnych kierunkach. Eleganckie panie w garsonkach i
pantofelkach oraz panowie w kapeluszach i dwurzędowych marynarkach. Żadnych
kufajek i watowanych spodni, tylko torebki, woalki, skórzane teczki i
błyszczące lakierki. W tym otoczeniu wygląd ich trójki był dość nieprzyjemnym
zgrzytem estetycznym. Obie z Ziną miały na sobie jakieś wytarte spódniczki i
szmaciane łapcie podszyte gumą. Kola wyglądał nie lepiej- spodnie przewiązane
sznurkiem i koszulina, która ledwie się na nim trzymała. Obdartusy i biedacy,
którzy przez przypadek znaleźli się w zupełnie sobie nieznanym świecie. Zina aż
otwarła usta ze zdumienia. Wyglądała naprawdę głupio, więc po chwili Janka
szturchnęła ją, żeby zamknęła wreszcie buzię. Stali tak na środku peronu
oszołomieni, bojąc się czegokolwiek dotknąć. Pierwszy ocknął się Kola.
- Teraz słuchajcie - powiedział do nich
poważnie - Jak przyjedzie metro, to się
nie gapić tylko szybko wsiadać. Bo jak drzwi się zamkną i tu zostaniecie to
będzie dopiero draka. I pilnujcie się mnie!
Po chwili metro nadjechało, a ludzie
zaczęli przesuwać się w kierunku drzwi, więc Janka z Ziną też rzuciły się w
tamtą stronę w obawie, że nie zdążą. Pchały się tak, że w końcu odezwały się wokół
coraz bardziej niezadowolone głosy innych podróżnych.
- No wy kołchoźniki jedne, gdzie się ciśniecie.
To jest miasto kulturalne, a nie wasz step, cholerniki!
Dziewczyny jednak nie zwracały uwagi na
obelgi, pilnując tylko, by nie stracić z oczu swojego przewodnika.