środa, 17 grudnia 2014

Mińsk



Gdy kilka dni później znaleźli się na terenie Białorusi, Janka po raz pierwszy zobaczyła prawdziwe zniszczenia wojenne. Jechali przez zgliszcza. Nie było widać wiosek ani miasteczek, które zapamiętała z 1940 roku. Wszędzie tylko olbrzymie leje po bombach, zdewastowane pola i drogi. Ale pełny obraz zniszczeń zobaczyli dopiero, gdy dotarli do Mińska. To piękne średniowieczne miasto Niemcy potraktowali niemal tak samo okrutnie, jak Warszawę. Większość zabytkowych budowli zrównano z ziemią. Zostały tylko rumowiska i  sterczące gdzieniegdzie fragmenty ścian budynków, sterczące z gruzów niczym upiorne ramiona szkieletów. Tam, gdzie kiedyś były brukowane ulice, teraz widać było poszarpane dziury i piętrzące się zwały kamieni i kostki brukowej. Uprzątnięto już zwłoki ludzi i zwierząt, ale wszędzie wokół nadal porozrzucane były trupy maszyn- wypalone korpusy czołgów i dział przeciwpancernych, szczątki wojskowych i cywilnych samochodów oraz wszelkiego innego żelastwa porzuconego przez uciekające niemieckie wojsko.

Ponieważ ich zapasy jedzenia były już na wyczerpaniu, Ziuta postanowiła poszukać czegoś w mieście. Zabrała Hanię i Jankę do pomocy i razem ruszyły na pobliski targ. Niestety nie wiele można tu było dostać. Wracały więc zawiedzione, a gdy były już w pobliżu dworca, usłyszały nagle ostrzegawczy gwizd pociągu. To ich maszynista dawał sygnał do odjazdu. Niewiele myśląc puściły się biegiem w stronę stacji, ale zanim tam dotarły ich eszelon zdążył już ruszyć. Ziuta chwyciła Hanię i niemal rzuciła ją w ramiona ludzi w otwartym wagonie, którzy widząc je już z oddali ponaglali krzykami i wyciągali ręce, by im pomóc. Janka uczepiła się stalowej sztaby blokującej wejście do wagonu, a czyjeś dłonie schwyciły ją mocno i wciągnęły do środka. Mało brakowało, ale na szczęcie zanim pociąg rozpędził się na dobre, siedziały już w trójkę na podłodze ciężko oddychając. Ktoś poklepywał je po plecach dla otuchy, a ktoś inny podawał już wiadomość, że zdążyły wsiąść. Po kilkunastu godzinach pociąg znowu się zatrzymał i mogły wrócić do swojego wagonu, gdzie czekała już na nie Regina z Basią.

środa, 19 listopada 2014

Moskwa c.d



Ich pierwszym przystankiem miał być Plac Czerwony, centrum rosyjskiej stolicy i najbardziej reprezentacyjny punkt miasta. To tutaj, niemal rok wcześniej, podczas wielkiej defilady z okazji zdobycia Berlina, dwustu żołnierzy sowieckich przy biciu bębnów rzuciło i podeptało u stóp mauzoleum Lenina dwieście sztandarów rozgromionej armii niemieckiej. Teraz plac był niemal pusty, ale za to kilka ulic dalej, w więzieniu na Łubiance przygotowywano do pokazowego procesu szesnastu przywódców Polski Podziemnej, którzy zostali podstępnie zwabieni i porwani do Moskwy.
Ani Janka ani rodzeństwo Borsuków, nie miało jednak o tym pojęcia. Podziwiali więc piękno i ogrom otaczającej ich architektury. Nad jednym krańcem placu górowały bajkowe kopuły cerkwi Wasilija Błogosławionego, które Janka znała z kolorowych pocztówek zbieranych w szkole podstawowej. Za to na przeciwległym, tam gdzie kiedyś stała Katedra Kazańska, teraz dla kontrastu znajdowały się obskurne miejskie toalety. Zaś między tymi dwoma skrajnościami rozciągały się wysokie i niedostępne mury Kremla. Na wielkim placu stał tylko jeden pomnik. Przedstawiał dwóch rosyjskich bohaterów narodowych, Kuźmę Minina i Dmitrija Pożarskiego, którzy doprowadzili do wygnania polskiej szlachty z miasta. Gdyby nie ozdobny rosyjski miecz, który trzymali wspólnie, ich postacie bardziej przypominałyby debatujących greckich filozofów niż wojowników. Jednakże głównym obiektem na placu było oczywiście, zbudowane na kształt egipskiej piramidy schodkowej, mauzoleum Lenina. Budowlę wykonano z czarnego i czerwonego marmuru, ale jej przysadzista bryła sprawiała raczej przygnębiające wrażenie. Bynajmniej nie zachęcała, żeby wejść do środka i oddać hołd wodzowi rewolucji. Zarówno Kola, jak i obie dziewczyny bardzo chętnie zwiedziliby za to jakieś muzeum. Niestety tego dnia wszystkie były pozamykane.
- Jaka szkoda - utyskiwał chłopak - No, ale może następnym razem się uda… - dodał, choć tak naprawdę żadne z nich nie wierzyło, że jakiś "następny raz" się kiedykolwiek wydarzy. Janka z lekkim smutkiem przypomniała sobie jak kiedyś Katia w Irtyszysku opowiadała jej o wspaniałych zbiorach rosyjskich muzeów- o obrazach i rzeźbach największych europejskich mistrzów. Wszystko to było prawie na wyciągnięcie ręki, a jednak zupełnie dla nich niedostępne. Po chwili jednak Kola wyrwał ją z zadumy pokazując coś w oddali. Po drugiej stronie szerokiej ulicy pyszniła się wspaniała wystawa sklepowa, a na niej sery, wędliny, sznury kiełbas i mnóstwo innego jedzenia. Pobiegli tam natychmiast w nadziei, że za kilka kopiejek, które mieli ze sobą uda im się kupić coś do jedzenia. Co tam Plac Czerwony i mumia Lenina, co tam metro, ruchome schody i złote cerkwie! Gdyby tak udało im się kupić kilka plasterków szynki albo kiełbasy, to by dopiero była zdobycz! A jaką by zrobili niespodziankę swoim rodzinom, które tak sceptycznie podchodziły do całej tej ich eskapady. Niestety, gdy podeszli bliżej okazało się, że na wystawie nie ma ani kawałka prawdziwej szynki czy sera. Wszystko to były tylko pięknie malowane atrapy. W dodatku szklane drzwi okazały się zamknięte, a gdy zajrzeli do środka, zobaczyli puste sklepowe półki- widok, który znali już doskonale z Kazachstanu. Rozczarowani i coraz bardziej głodni ruszyli dalej. Po jakimś czasie przeszli przez jeden z mostów na rzece Moskwie, do innej części miasta. Janka przyglądała się wszystkiemu w onieśmieleniu. Nie było gwaru i wrzawy jakie pamiętała z polskich miast przed wojną, a ludzie mijali się na ulicy w milczeniu, nie patrząc sobie w oczy. Najbardziej jednak zdumiewały ją niezwykle szerokie i prawie zupełnie puste ulice. Zresztą w Moskwie wszystko wydawało jej się olbrzymie. Ale może taka już była natura tego kraju, że każdy jego element musiał być proporcjonalnie wielki do powierzchni zajmowanej na mapach. Rozległe były więc i stepy, i tajga, i metropolie i… panująca wszędzie bieda.
Po kilku godzinach tych spacerów, Zina zaczęła narzekać, że bolą ją nogi i dość ma już zwiedzania, więc Kola zarządził, że dalej pojadą tramwajem. Jana ucieszyła się, bo pamiętała zielone bimby, którymi jeździła z ojcem przed wojną w Poznaniu. W Moskwie wszystko musiało być oczywiście czerwone, więc i tramwaj przyjechał piękny krasnyj. Oboje z Kolą wsiedli do niego, jakby nigdy nic. Zina jednak taki pojazd widziała pierwszy raz w życiu i bała się go tak samo jak wcześniej metra. Kiedy więc Kola powiedział, że mają się przygotować do wysiadania, a tramwaj akurat zwolnił nieco na zakręcie, jego siostra, która była najbliżej wyjścia, nie namyślając się długo, po prostu z niego wyskoczyła. Janka i Kola spojrzeli po sobie zdumieni, ale nie chcąc jej zgubić zmuszeni byli zrobić to samo.
Gdy już znaleźli się wszyscy bezpiecznie na chodniku, Kola zaczął wyzywać siostrę:
- Głupia ty! Czego wyłazisz jak tramwaj jeszcze nie stanął?!
Ale dziewczyna spojrzała na niego i rozpłakała się straszliwie, więc musieli ją najpierw uspokoić. Zanim ruszyli w dalszą drogę było już późne popołudnie.

W końcu, zmęczeni całodzienną wycieczką, dotarli do stacji kolejowej, a później do najbardziej oddalonej bocznicy, gdzie stał ich pociąg. Już z daleka spostrzegła ich Regina, która cały dzień zamartwiała się i wypatrywała ich powrotu. Wszyscy współtowarzysze podróży byli ciekawi, co też ta trójka widziała w mieście, więc od razu otoczył ich wianuszek młodzieży i starszych. Kola i Janka opowiadali wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, pomijając tylko część o pustym sklepie spożywczym.

Gdy na dworze zaczęło się ściemniać usłyszeli ostrzegawczy sygnał maszynisty. Po chwili pociąg powoli ruszył, z każdym kilometrem przybliżając ich do ukochanej ojczyzny.

wtorek, 11 listopada 2014

Metro



Pociąg wjechał powoli na nieduży dworzec, ale się nie zatrzymał. Kiedy mijał główny budynek, jego pasażerowie, zobaczyli na peronach grupki opalonych i uśmiechniętych młodych ludzi, którzy właśnie wracali do miasta po niedzielnym odpoczynku w podmiejskich daczach. Modnie ubrani chłopcy i dziewczęta rozmawiali między sobą, zupełnie nie zwracając uwagi na mozolnie przetaczający się koło nich pociąg, pełen wychudzonych, wpatrzonych w nich nędzarzy. należeli do dwóch zupełnie odmiennych światów mimo że dzieliło ich teraz zaledwie kilka metrów. Janka, tak samo jak pozostali, obserwowała uważnie ludzi na peronie, ale oni wyraźnie starali się nie zauważać tych spojrzeń, zupełnie jakby mieli do czynienia z pociągiem-widmem. Jaj Rosja długa i szeroka, już od dziesięcioleci takie eszelony podążały w kierunku wschodnim, jeden za drugim, aż w końcu stały się niemal nieodłącznym fragmentem krajobrazu. Dlatego też od dawna nikt nie zwracał na nie uwagi. Nawet jeśli ktoś jeszcze współczuł nieszczęśnikom ściśniętym w bydlęcych wagonach, nikt się z tym zbytnio nie obnosił, bo za zbyt wylewne okazywanie litości, bardzo łatwo było do nich dołączyć.
Minęło jeszcze kilka kwadransów zanim pociąg w końcu zatrzymał się na bocznicy jednego z moskiewskich dworców. Teraz jego pasażerowie nie byli już więźniami, więc drzwi wagonów były otwarte, a w pobliżu nie kręcił się ani jeden strażnik z pepeszą gotową do strzału. Kola Borsuk, chłopak, którego Janka poznała jeszcze w Pieczierysku, tylko czekał, aż skład się zatrzyma. Gdy ludzie zaczęli powoli wysiadać, by trochę rozprostować kości, zawołał nagle do Janki:
- No to co Jana, idziemy zwiedzać?
Nie trzeba było jej tego dwa razy proponować. Zina, młodsza siostra Koli aż piszczała z radości i ciągnęła koleżankę za rękaw, ale na ich drodze stanęła Regina ze srogą miną. Na początku kategorycznie zabroniła córce tej szalonej eskapady.
- Zwariowałaś! A co będzie jak pociąg nagle ruszy, a wy zostaniecie tu sami? Przecież nie masz żadnych dokumentów, a bez papierów nie przepuszczą cię przez granicę!
To akurat była prawda. Ich jedynym świadectwem tożsamości i jednocześnie przepustką do Polski był niewielki świstek papieru wydany w Pawłodarze, na którym figurowały wszystkie razem. Ale Kola przekonywał, że pociąg na pewno tak szybko nie ruszy. A nawet jeśli tak się stanie, to poszukają innego polskiego transportu i dojadą do granicy trochę później.
Janka tym razem nie zamierzała ustąpić i ze łzami w oczach błagała matkę:
- No jak możesz mi nie pozwolić? Taka okazja... Mamo, przecież ja tu już nigdy więcej nie przyjadę!
Regina spojrzała na nią, jakby dopiero teraz pojęła, że nie rozmawia już z dzieckiem. Jej córka niejednokrotnie udowodniła przecież, że potrafi zadbać nie tylko o siebie, ale i o młodszą siostrę. Dwa długie lata, które spędziła w obozie, z jej małej dziewczynki zrobiły młodą, odpowiedzialną kobietę. Regina zrozumiała, że nie może teraz zabronić jej tej wycieczki i w końcu uległa. Janka wyściskała matkę i trzymając się z Ziną za ręce, pod przywództwem Koli, ruszyli na podbój „stolicy światowego socjalizmu”.

Najpierw szli dość długo torami, aż wreszcie dotarli do głównej hali dworca. Kola wyciągał chude nogi, żeby jak najszybciej dotrzeć do miasta, a Janka i Zina, co chwilę musiały podbiegać, żeby za nim nadążyć. Gmach dworca Sawiołowskiego, do którego w końcu doszli, przypominał nieco budowle, które Janka widywała już wcześniej w Polsce. Wydawał się tylko wykonany w znacznie większej skali. Były tam wysokie sklepienia, żeliwne kolumny i wsporniki, wielkie zegary i tablice z rozkładami jazdy pociągów. Ale jeśli sam dworzec nie zrobił na Jance takiego wrażenia, to już zjazd ruchomymi schodami do stacji metra okazał się prawdziwą atrakcją. W ówczesnym czasie moskiewskie metro było najpiękniejszym i najnowocześniejszym metrem na świecie. W Polsce pierwsze takie schody miały pojawić się dopiero za kilka lat w Warszawie, więc ten wynalazek Janka widziała pierwszy raz w życiu.
Największym zaskoczeniem było jednak to, co czekało ich na dole. Kiedy wkroczyli na peron ich oczom ukazał się widok jak z bajki. Od pierwszej chwili Janka miała wrażenie, że znalazła się nagle we wnętrzu królewskiego pałacu. Wszędzie różnokolorowe marmury, rzeźby, mozaiki i mnóstwo złota. A wszystko oczywiście utrzymane w uświęconym stylu socrealizmu. Z fresków na ścianach uśmiechały się do przechodniów piękne traktorzystki o słomianych warkoczach, przewiązanych czerwonymi (a jakże!) wstążkami. Obok rolnicy z sierpami w dłoniach prężyli swe muskuły na chwałę Rosji i światowej rewolucji. Nie mniej okazale prezentowali się też górnicy, murarze, piekarze i robotnicy z fabryk, którzy z nadzieją w oczach patrzyli w świetlaną komunistyczną przyszłość. Była to wspaniała afirmacja całego ludu pracującego Wielkiej Rosji. Nad wszystkim zaś czuwali ukochani ojcowie narodu Władimir Iljicz i Josif Wissarionowicz.
Janka obserwowała też podróżnych wokół, którzy mijali ją spiesząc w różnych kierunkach. Eleganckie panie w garsonkach i pantofelkach oraz panowie w kapeluszach i dwurzędowych marynarkach. Żadnych kufajek i watowanych spodni, tylko torebki, woalki, skórzane teczki i błyszczące lakierki. W tym otoczeniu wygląd ich trójki był dość nieprzyjemnym zgrzytem estetycznym. Obie z Ziną miały na sobie jakieś wytarte spódniczki i szmaciane łapcie podszyte gumą. Kola wyglądał nie lepiej- spodnie przewiązane sznurkiem i koszulina, która ledwie się na nim trzymała. Obdartusy i biedacy, którzy przez przypadek znaleźli się w zupełnie sobie nieznanym świecie. Zina aż otwarła usta ze zdumienia. Wyglądała naprawdę głupio, więc po chwili Janka szturchnęła ją, żeby zamknęła wreszcie buzię. Stali tak na środku peronu oszołomieni, bojąc się czegokolwiek dotknąć. Pierwszy ocknął się Kola.
- Teraz słuchajcie - powiedział do nich poważnie -  Jak przyjedzie metro, to się nie gapić tylko szybko wsiadać. Bo jak drzwi się zamkną i tu zostaniecie to będzie dopiero draka. I pilnujcie się mnie!
Po chwili metro nadjechało, a ludzie zaczęli przesuwać się w kierunku drzwi, więc Janka z Ziną też rzuciły się w tamtą stronę w obawie, że nie zdążą. Pchały się tak, że w końcu odezwały się wokół coraz bardziej niezadowolone głosy innych podróżnych.
- No wy kołchoźniki jedne, gdzie się ciśniecie. To jest miasto kulturalne, a nie wasz step, cholerniki!
Dziewczyny jednak nie zwracały uwagi na obelgi, pilnując tylko, by nie stracić z oczu swojego przewodnika.