Step skończył się niespodziewanie.
Teren za oknem wagonu stał się pofałdowany, a wyschnięte połacie traw zastąpił
gęsty las. Po sześciu latach w Kazachstanie ten nowy krajobraz wydał się Jance czymś
prawie nienaturalnym. A później na horyzoncie znowu pojawiły się sylwetki
wysokich gór Uralu, które wyglądały jak wartownicy, od tysiącleci niewzruszenie
stojący na straży tej całej krainy. Janka dobrze pamiętała dzień, w którym
widziała ich ośnieżone szczyty po raz pierwszy. Tak samo jak wtedy, tak i
teraz, nie mogła się na nie napatrzeć. Był to naprawdę widok zapierający dech w
piersiach. Znowu jechali tą samą drogą, wijącą się serpentynami wokół zboczy.
Janka widziała momentami tylko tory zawieszone nad przepaściami i pełznące po
nich węże wagonów. Wraz z tymi wspomnieniami, pojawiły się też następne. Wydało
jej się nagle, że widzi sylwetkę stryja pochylonego nad niedużą mapką, z której
próbował coś wyczytać i nieruchomą postać cioci Zosi, która w tak niezwykłej
dla jej temperamentu zadumie, wpatrywała się w widok za oknem. Ale nie! Przecież
to jedynie złudzenie, sen na jawie. Ani Józefa, ani Zofii nie było już z nimi. Tak
samo jak tysięcy innych: Polaków, Białorusinów, Żydów, Ukraińców, czy Niemców, którzy
pomarli w Kazachstanie i na Syberii. W kołchozach, sowchozach i różnych posiołkach, w łagrach, w tajdze, w
kopalniach, pochowani w bezimiennych grobach, z dala od swoich domów i ziemi
przodków, trwali już tylko w pamięci tych nielicznych, którzy przeżyli.
W pewnym momencie, gdy jechali ponad
rozległą zieloną doliną, Janka spostrzegła w oddali ogromnego niedźwiedzia.
Stał na dwóch łapach i chwiejąc się lekko łapał w nozdrza dziwne obce zapachy.
Majestatyczny król gór żegnał ich głośnym rykiem.
***
Po kilku kolejnych dniach jazdy,
podróżni zorientowali się, że tym razem pociąg nie jedzie szlakiem południowym,
lecz zakręca mocno ku północy. Mogło to oznaczać tylko jedno- ich trasa wiodła
teraz przez Moskwę. Mimo wszystko Janka nie potrafiła ukryć podekscytowania na
myśl o tym, że zobaczy tę metropolię - olbrzymią, wspaniałą i bogatą. Moskwę -
miasto carów i rewolucji. Miasto Aleksandra Newskiego i Puszkina. Miasto
złotych cerkwi i komunistycznego terroru. Samo serce Związku Radzieckiego. To
właśnie stąd pochodziły rozkazy o zesłaniach i egzekucjach, które później tak
sumiennie wypełniali wszyscy pomniejsi urzędnicy aparatu bezpieczeństwa. To
tutaj podpisano tajny pakt Ribbentrop-Mołotow, który przypieczętował haniebny
układ z hitlerowskimi Niemcami i ostatni rozbiór Polski. Tutaj też 5 marca 1940
roku podjęto decyzję o losie prawie dwudziestu sześciu tysięcy jeńców
wojennych, z których znaczącą większość stanowili oficerowie wojska polskiego
oraz innych służb mundurowych. Ławrientił Beria, Ludowy Komisarz Spraw
Wewnętrznych, określił ich jako „zawziętych i nierokujących
poprawy wrogów władzy sowieckiej, których należy bezzwłocznie rozstrzelać”. Mniej
więcej w tym samym czasie, również w Moskwie, podpisano dekret nakazujący
aresztowanie i deportację rodzin wszystkich jeńców, rozpoczynając w ten sposób
wieloletnią gehennę kolejnych kilkuset tysięcy kobiet, dzieci i starców.