Ich pierwszym przystankiem miał być
Plac Czerwony, centrum rosyjskiej stolicy i najbardziej reprezentacyjny punkt miasta.
To tutaj, niemal rok wcześniej, podczas wielkiej defilady z okazji zdobycia
Berlina, dwustu żołnierzy sowieckich przy biciu bębnów rzuciło i podeptało u
stóp mauzoleum Lenina dwieście sztandarów rozgromionej armii niemieckiej. Teraz
plac był niemal pusty, ale za to kilka ulic dalej, w więzieniu na Łubiance
przygotowywano do pokazowego procesu szesnastu przywódców Polski Podziemnej,
którzy zostali podstępnie zwabieni i porwani do Moskwy.
Ani Janka ani rodzeństwo Borsuków, nie
miało jednak o tym pojęcia. Podziwiali więc piękno i ogrom otaczającej ich
architektury. Nad jednym krańcem placu górowały bajkowe kopuły cerkwi Wasilija
Błogosławionego, które Janka znała z kolorowych pocztówek zbieranych w szkole
podstawowej. Za to na przeciwległym, tam gdzie kiedyś stała Katedra Kazańska,
teraz dla kontrastu znajdowały się obskurne miejskie toalety. Zaś między tymi
dwoma skrajnościami rozciągały się wysokie i niedostępne mury Kremla. Na
wielkim placu stał tylko jeden pomnik. Przedstawiał dwóch rosyjskich bohaterów
narodowych, Kuźmę Minina i Dmitrija Pożarskiego, którzy doprowadzili do
wygnania polskiej szlachty z miasta. Gdyby nie ozdobny rosyjski miecz, który
trzymali wspólnie, ich postacie bardziej przypominałyby debatujących greckich filozofów
niż wojowników. Jednakże głównym obiektem na placu było oczywiście, zbudowane
na kształt egipskiej piramidy schodkowej, mauzoleum Lenina. Budowlę wykonano z
czarnego i czerwonego marmuru, ale jej przysadzista bryła sprawiała raczej
przygnębiające wrażenie. Bynajmniej nie zachęcała, żeby wejść do środka i oddać
hołd wodzowi rewolucji. Zarówno Kola, jak i obie dziewczyny bardzo chętnie
zwiedziliby za to jakieś muzeum. Niestety tego dnia wszystkie były pozamykane.
- Jaka szkoda - utyskiwał chłopak - No,
ale może następnym razem się uda… - dodał, choć tak naprawdę żadne z nich nie
wierzyło, że jakiś "następny raz" się kiedykolwiek wydarzy. Janka z
lekkim smutkiem przypomniała sobie jak kiedyś Katia w Irtyszysku opowiadała jej
o wspaniałych zbiorach rosyjskich muzeów- o obrazach i rzeźbach największych
europejskich mistrzów. Wszystko to było prawie na wyciągnięcie ręki, a jednak
zupełnie dla nich niedostępne. Po chwili jednak Kola wyrwał ją z zadumy
pokazując coś w oddali. Po drugiej stronie szerokiej ulicy pyszniła się wspaniała
wystawa sklepowa, a na niej sery, wędliny, sznury kiełbas i mnóstwo innego
jedzenia. Pobiegli tam natychmiast w nadziei, że za kilka kopiejek, które mieli
ze sobą uda im się kupić coś do jedzenia. Co tam Plac Czerwony i mumia Lenina,
co tam metro, ruchome schody i złote cerkwie! Gdyby tak udało im się kupić kilka
plasterków szynki albo kiełbasy, to by dopiero była zdobycz! A jaką by zrobili
niespodziankę swoim rodzinom, które tak sceptycznie podchodziły do całej tej
ich eskapady. Niestety, gdy podeszli bliżej okazało się, że na wystawie nie ma
ani kawałka prawdziwej szynki czy sera. Wszystko to były tylko pięknie malowane
atrapy. W dodatku szklane drzwi okazały się zamknięte, a gdy zajrzeli do środka,
zobaczyli puste sklepowe półki- widok, który znali już doskonale z Kazachstanu.
Rozczarowani i coraz bardziej głodni ruszyli dalej. Po jakimś czasie przeszli
przez jeden z mostów na rzece Moskwie, do innej części miasta. Janka
przyglądała się wszystkiemu w onieśmieleniu. Nie było gwaru i wrzawy jakie
pamiętała z polskich miast przed wojną, a ludzie mijali się na ulicy w
milczeniu, nie patrząc sobie w oczy. Najbardziej jednak zdumiewały ją niezwykle
szerokie i prawie zupełnie puste ulice. Zresztą w Moskwie wszystko wydawało jej
się olbrzymie. Ale może taka już była natura tego kraju, że każdy jego element
musiał być proporcjonalnie wielki do powierzchni zajmowanej na mapach. Rozległe
były więc i stepy, i tajga, i metropolie i… panująca wszędzie bieda.
Po kilku godzinach tych spacerów, Zina
zaczęła narzekać, że bolą ją nogi i dość ma już zwiedzania, więc Kola
zarządził, że dalej pojadą tramwajem. Jana ucieszyła się, bo pamiętała zielone bimby, którymi jeździła z ojcem przed
wojną w Poznaniu. W Moskwie wszystko musiało być oczywiście czerwone, więc i
tramwaj przyjechał piękny krasnyj. Oboje
z Kolą wsiedli do niego, jakby nigdy nic. Zina jednak taki pojazd widziała
pierwszy raz w życiu i bała się go tak samo jak wcześniej metra. Kiedy więc
Kola powiedział, że mają się przygotować do wysiadania, a tramwaj akurat
zwolnił nieco na zakręcie, jego siostra, która była najbliżej wyjścia, nie
namyślając się długo, po prostu z niego wyskoczyła. Janka i Kola spojrzeli po
sobie zdumieni, ale nie chcąc jej zgubić zmuszeni byli zrobić to samo.
Gdy już znaleźli się wszyscy
bezpiecznie na chodniku, Kola zaczął wyzywać siostrę:
- Głupia ty! Czego wyłazisz jak tramwaj
jeszcze nie stanął?!
Ale dziewczyna spojrzała na niego i
rozpłakała się straszliwie, więc musieli ją najpierw uspokoić. Zanim ruszyli w
dalszą drogę było już późne popołudnie.
W końcu, zmęczeni całodzienną
wycieczką, dotarli do stacji kolejowej, a później do najbardziej oddalonej
bocznicy, gdzie stał ich pociąg. Już z daleka spostrzegła ich Regina, która
cały dzień zamartwiała się i wypatrywała ich powrotu. Wszyscy współtowarzysze
podróży byli ciekawi, co też ta trójka widziała w mieście, więc od razu otoczył
ich wianuszek młodzieży i starszych. Kola i Janka opowiadali wszystko z
najdrobniejszymi szczegółami, pomijając tylko część o pustym sklepie spożywczym.
Gdy na dworze zaczęło się ściemniać
usłyszeli ostrzegawczy sygnał maszynisty. Po chwili pociąg powoli ruszył, z
każdym kilometrem przybliżając ich do ukochanej ojczyzny.