piątek, 11 grudnia 2015

Odbudowa



Późną jesienią udało im się wyprowadzić z piwnicy i przenieść na parter. Nadchodzące miesiące były jednak bardzo trudne. Brakowało im wszystkiego, a zwłaszcza pieniędzy: na jedzenie, na ogrzewanie, na dalszy remont. Z powodu pojedynczych okien i zrujnowanego górnego piętra w mieszkaniu było potwornie zimno. Regina jednak zachowała hart ducha, a gdy dziewczynki zaczynały narzekać, przypominała im o buranach, śmierdzącym kiziaku i noszeniu ciężkich wiader wody z rzeki. Nawet w najgorszych chwilach powtarzała, że teraz będzie już tylko lepiej. A była w tym swoim optymizmie tak przekonywująca, że wkrótce wszystkim poprawiał się nastrój. Wieczory spędzały siedząc razem w niedużej kuchni. Basia i Janka odrabiały lekcje, Hania bawiła się w kącie szmacianą lalką, a Regina, Wanda i Ziuta pichciły coś, cerowały albo po prostu rozmawiały. 



 Przed zrujnowanym domem na Winogradach (Janka, Basia, Regina i Ziuta)

 Janka i Basia z Dianą

 Janka Nietupska

 Basia Nietupska

poniedziałek, 9 listopada 2015

Powrót do szkoły



We wrześniu Janka była gotowa, żeby wrócić do szkoły. Miała niemalże osiemnaście lat i ogromną, prawie siedmioletnią lukę w edukacji. Większość jej rówieśników przygotowywała się właśnie do matury. Ona swój własny egzamin dojrzałości miała już za sobą. Zdać go, znaczyło przetrwać te wszystkie lata głodu i poniewierki. Teraz chciała zacząć nowe życie. Bo to, że tamtego świata sprzed wojny nie da się już wskrzesić, zrozumiała pierwszego dnia po powrocie do Poznania, patrząc na zrujnowane miasto. Nie wszystko można odbudować za pomocą cegieł i cementu. Nie każda rana się zabliźni. Czasem trzeba pójść przed siebie nie oglądając się już więcej do tyłu.
Idąc drugiego września do szkoły, bała się przede wszystkim, że swoim niskim poziomem wiedzy będzie zbytnio odstawać od reszty uczniów. Wciąż jednak miała wielką ciekawość świata i dużo samozaparcia. Żeby dodać sobie trochę śmiałości postanowiła, że koniecznie musi zmienić fryzurę. Nie była już w końcu małą dziewczynką. Zniknęła więc grzywka i proste uczesanie na pazia. Dwie godziny na fryzjerskim fotelu i przypalona skóra na głowie były ceną, jaką zapłaciła za najmodniejszą w sezonie trwałą ondulację. Jednak efekt końcowy, czyli miękko układające się wokół twarzy, równe loczki, był dla Janki całkowicie satysfakcjonujący.
Ponieważ z powodów finansowych nie mogła już wrócić do prywatnej szkoły, poszła do szkoły publicznej im. Dąbrówki, której gmach mieścił się wtedy przy ulicy Różanej. Była to najstarsza szkoła żeńska w Poznaniu, o bogatej i chlubnej tradycji. Egzamin wstępny Janka zdała bardzo dobrze, chociaż przy pytaniu z geografii wprawiła komisję w niemałe zakłopotanie, opowiadając, że jedynymi górami jakie widziała na własne oczy, były góry Ural.
W jej nowej klasie było aż czterdzieści dziewcząt w różnym wieku. Chociaż nie pochodziły z bogatych domów, niewiele różniły się od koleżanek Janki z dawnej szkoły i szybko przyjęły ją do swojego grona.
Poza bardzo nielicznymi sytuacjami, prawie w ogóle nie rozmawiały o wojnie. Nauczyciele i wychowawcy nigdy ich do tego nie namawiali, a i same dziewczęta niechętnie wracały do traumatycznych przeżyć. Chciały raczej odciąć się od przeszłości. Żyć chwilą, dniem dzisiejszym. Poza tym wszystkie miały bardzo duże braki w nauce i niewiele czasu na nadrobienie zaległości, więc każdą nieomal wolną chwilę spędzały na omawianiu lekcji i zadań domowych. Okazało się, że Janka jest bardzo dobra z przedmiotów humanistycznych i w dodatku ma niebywały dar opowiadania. Dlatego też, gdy tylko zaczynała się długa przerwa, koleżanki otaczały ją ciasnym kręgiem i już nie było mowy o innych tematach, jak tylko historia i język polski. „Janeczka opowiedz to, opowiedz tamto”. „Ty tak ciekawie mówisz, że wszystko łatwiej zapamiętać”- przekonywały ją, a ona mimo wrodzonej skromności nigdy nie kazała się długo prosić. Opowiadała im o pierwszych królach Polski, o Napoleonie i Rewolucji Francuskiej, o Kolumbie i odkryciu Ameryki. To przynosiło ulgę i pozwalało choć na chwilę wyrzucić z pamięci obrazy rozpadających się chałup, dzieci chorych na tyfus i wynędzniałych starców proszących o kawałek chleba. Wiedziała, że nie tylko ona jedna ma takie wspomnienia. Była w jej klasie Żydówka, która również wróciła ze Związku Radzieckiego. Krępa i niewysoka, z długimi, czarnymi warkoczami. Była z nich wszystkich najbardziej nieufna i zawsze trzymała się na uboczu, stroniąc od jakichkolwiek rozmów. Janka wiedziała tylko z zasłyszanej gdzieś plotki, że jej rodzice byli przedwojennymi komunistami, którzy zwiedzeni utopijną wizją socjalistycznego raju, wyemigrowali do Rosji. Gdy zrozumieli swój błąd, było już za późno. Maszyna komunistycznego terroru wciągnęła ich w swoje tryby. Janka domyślała się dlaczego dziewczyna tak jej unika. Całkowitym przeciwieństwem cichej Rosy, była Jeanette - wesoła i żywiołowa blondynka. Miała tyle samo lat co Janka, ale na tym kończyły się podobieństwa między nimi. Urodziła się we Francji, dokąd jej rodzice, także ideowi komuniści, uciekli z Polski po przewrocie majowym. Jak wielu ówczesnych intelektualistów uważali, że ideologia marksistowska to najwyższa forma demokracji. Do Polski wrócili razem z córką w 1945 roku, żeby budować nowe, socjalistyczne społeczeństwo. Żaneta kilkakrotnie namawiała Jankę, żeby ta napisała do swoich koleżanek w Kazachstanie.
- Napisz, napisz Janeczka! Ja zaniosę do konsulatu i zaraz ci to wyślą. 
Ale gdy Janka zwierzyła się z tego pomysłu matce, Regina stanowczo jej odradziła.
- Lepiej tego nie rób. Jeszcze im tam zaszkodzisz. I nie rozmawiaj za dużo z tą dziewczyną!
Jej matka była bardzo ostrożna. W „Dudzince” poznała ludzi, którzy dostali dziesięcioletnie wyroki tylko za utrzymywanie korespondencji z kimś z krajów zachodnich. A Polska Ludowa zbytnio przypominała teraz Związek Radziecki - aresztowania, pokazowe procesy i panująca powszechnie nieufność, nawet wobec przyjaciół. Janka nigdy więc nie napisała do Katii i Lidy, ani do Żeni i Oli Moszkinów, chociaż tak solennie obiecywała im to przed wyjazdem. Wiedziała, że będą czekać na wiadomość od niej, ale nie zrobiła tego, ani zaraz po powrocie do Polski, ani wiele lat później. Chciała je pamiętać i jednocześnie chciała zapomnieć wszystko, co się tam wydarzyło. Ten dziwny dysonans emocjonalny towarzyszył jej jeszcze przez wiele lat. Często się jednak za nie modliła. Rozmowa z Bogiem przynosiła jej zawsze ukojenie i spokój w najtrudniejszych chwilach. W półmroku i ciszy kościoła czuła się bezpieczna, jak nigdzie indziej.

środa, 14 października 2015

Janka i "Wojenne dzieci"



Bardzo długo mnie tu nie było, ale to przecież jeszcze nie koniec historii. Zresztą w moim życiu odgrywa ona coraz większą rolę i powraca do mnie wciąż pod różnymi postaciami, o których mam nadzieję, że będę mogła tu jeszcze napisać. W chwili obecnej zajmuje mnie niezwykle historia innej dziewczynki zesłanej na Syberię, która na moich ilustracjach przybrała twarz małej Janki Nietupskiej. Wkrótce zobaczą ją dzieci w kilkunastu szkołach podstawowych w czasie przedstawienia "wojenne dzieci". Więcej informacji o tym projekcie można znaleźć tutaj:



A teraz zapraszam do czytania dalej o mojej kochanej Janeczce:)


Porządkowanie, usuwanie gruzu i śmieci wokół domu, a później zasypywanie dołów w ogrodzie trwało niemal całe lato. Janka z Basią woziły wszystko taczką i wynosiły wiadrami, przy czym młodsza z sióstr wciąż marudziła, że w ogóle nie widać rezultatów, a ich robota nie ma końca. Janka przyzwyczaiła się już dawno do narzekań siostry i właściwie przestała zwracać na nie uwagę.
W przerwach od pracy dziewczęta chodziły na prywatne lekcje, żeby zanim nadejdzie wrzesień nadrobić kilkuletnie zaległości w nauce. Basia skończyła w Kazachstanie dwie klasy, ale po polsku umiała tylko czytać i pisać. Janka nie chodziła do szkoły od 1939 roku. Teraz niemal popłakała się ze szczęścia, gdy po tylu latach dostała pierwszy, czysty zeszyt. Żadna z nich nie musiała już zapisywać notatek między drukowanymi wierszami starych gazet albo na skrawkach brudnego papieru. Uczyły się geografii, rachunków, historii i przede wszystkim polskiego. Janka prawie nie rozstawała się z książkami, za to jej młodsza siostra, choć była bystra, nad podręczniki przedkładała zazwyczaj dobrą zabawę.

***

Pewnego dnia Regina wróciła z miasta wyjątkowo przygnębiona. Już od dłuższego czasu starała się w banku o pożyczkę na remont zrujnowanego domu. Była to jednak długa i upokarzająca procedura. Dom bowiem, zgodnie z przedwojennymi zwyczajami, zapisany był na Juliana Nietupskiego. Regina musiała więc najpierw udowodnić, że była jego żoną, a następnie, że on sam nie żyje. Nie było to proste, gdyż większość dokumentów, a nawet ich wspólnych zdjęć przepadło podczas wojny. Wycinki z gazet i pisma ekshumacyjne Czerwonego Krzyża dotyczące Katynia, tak naprawdę tylko pogarszały jej sytuację. Kiedy w lutym 1943 roku Niemcy odkryli masowe groby polskich oficerów, pisano o tym zarówno w prasie niemieckiej, jak i gadzinówkach wydawanych po polsku w Generalnym Gubernatorstwie. Ale w tym samym czasie większość najbliższych rodzin ofiar tej zbrodni albo też już nie żyła, albo walczyła o przetrwanie w śniegach Syberii. Ci, którym jednak udało się wrócić do Polski, stali się bardzo niewygodni dla władzy. Psuli obraz nowej przyjaźni polsko-radzieckiej, zadając kłopotliwe pytania o los swoich bliskich. Dlatego też traktowano ich jako obywateli drugiej kategorii. Jeszcze przez wiele lat rodziny zamordowanych przez NKWD oficerów były szykanowane i zastraszane. Wszędzie, gdzie Regina przywoływała nazwisko swego męża, trafiała na mur niechęci albo jawnej wrogości. Gdy w końcu uzyskała w sądzie akt jego zgonu, dowiedziała się, że Julian zmarł w Kozielsku w kwietniu 1946 roku! Dano jej również jasno do zrozumienia, że i dla jej rodziny i dla niej samej byłoby lepiej, gdyby nie wracała już do tego tematu.
- Mężowi życia pani nie wróci - powiedział jej na odchodnym urzędnik, po czym dodał znacznie ciszej;
- A czy to jakaś różnica czy to Niemcy czy Ruscy?
Regina zacisnęła zęby i odeszła bez słowa. Należała do pokolenia Polek wychowanych w trudnych czasach zaborów i dwóch wojen światowych. Były to kobiety odważne i niezwykle odporne. Gdy ich ojcowie, bracia, mężowie szli walczyć w powstaniach i na wojnach, a później umierali w okopach, w więzieniach lub na wygnaniu, one trwały niewzruszone i niepokonane. Samotnie wychowywały synów, którzy później znowu bili się i umierali za wolność i niepodległość. Odwaga tych kobiet była cicha, ale pełna determinacji. Ich jedyną manifestacją była czerń sukni, gdy opłakiwały najbliższych. Taka właśnie była Regina. I taką widziała ją jej córka na zesłaniu, gdy skazano ją za odmowę przyjęcia sowieckiego paszportu. A także później, gdy w starej sukni porządkowała gruzy i gdy szła na rynek sprzedawać wyhodowane w ogrodzie kwiaty i owoce. Jeszcze kilka lat temu pani oficerowa, która na wojskowe rauty zakładała perły i pierścionki z brylantami, teraz wiązała na głowie chustkę i szła na targ ciągnąc wózek pełen owoców. Latem sprzedawała ogórki i pomidory, a później śliwki, czereśnie i jabłka, z których dawniej piekła ciasta i smażyła konfitury. Układała małe bukieciki z konwalii, niezapominajek i bratków, by je również sprzedawać po kilka złotych. Chodziła też do Caritasu i Czerwonego Krzyża prosząc o wsparcie, a wśród znajomych  zbierała niewykorzystane kartki na chleb, żeby nakarmić rodzinę. Znosiła upokorzenia i zniewagi urzędników. I nigdy nie narzekała. Wiedziała aż za dobrze, że dumą nie wykarmi córek, nie zapewni im edukacji i nie odbuduje ukochanego domu.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Pierścionki i marzenia



Gdy skończyły z piwnicą, Regina postanowiła zająć się ogrodem. Z żalem i dezaprobatą patrzyła, jak jest zaniedbany i zarośnięty. Leje po bombach i okop powstały tuż przed końcem wojny, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że całym ogrodem od dawna nikt się nie zajmował. Agrest, który rósł wzdłuż jednej z alejek, wypuścił dzikie pędy tworząc chaotyczną plątaninę gałęzi, przez którą trudno było się przedrzeć. Wszędzie rozpanoszyły się chwasty i zdziczałe krzaki, na miejsce kwiatów i ozdobnych krzewów. A zniszczone pergole przed domem nie mogły utrzymać pnących drzewek różanych, z których Regina była kiedyś taka dumna. Połamane drzewa owocowe i kikuty okaleczonych choinek były równie przygnębiającym widokiem, jak podziurawione pociskami i odłamkami ściany domu.
- Ten ogród to cmentarz - powiedziała kiedyś ze smutkiem Regina.
Nie zamierzała się jednak poddawać. I już pod koniec lata widać było efekty jej pracy. Zniknęły dzikie zarośla, a na ich miejsce znowu pojawiły się uporządkowane grządki i klomby. Pewnego dnia Janka obserwowała matkę pracującą w ogrodzie. Przez krótki moment wydało jej się, jakby znowu wróciła do czasów dzieciństwa. Stoi w oknie swojego pokoju na piętrze, a Regina przycina róże. Za chwilę wróci ojciec, a one razem z Basią pobiegną na dół go przywitać. Zjedzą wspólnie wyborny obiad, którego zapach już unosi się w całym domu. Później Julian zacznie skręcać papierosy przy małym stoliczku, a Regina rozsiądzie się wygodnie w fotelu z kolejnym romansem Rodziewiczównej w dłoniach. I będzie go czytała aż głowa bezładnie opadnie jej na podbródek i zapadnie w popołudniową drzemkę. A wtedy Julian z czułością okryje ją ciepłym pledem, zaś dziewczynki zabierze na przechadzkę, by jej nie obudziły. Ta fala wspomnień skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Janka dostrzegła z bólem, że w obrazie matki w ogrodzie nie ma już prawie nic, co by przypominało tamte lata sprzed wojny. Regina była teraz znacznie chudsza, zmizerowana i przygarbiona. Włosy, przypruszone siwizną, mimo że upięte, nie układały się już w błyszczące, eleganckie fale. Janka przypomniała sobie też, że wcześniej Regina nigdy nie rozstawała się ze swoją biżuterią. Szczególnie z pierścionkami, których nie zdejmowała nawet do pracy w ogrodzie. Pierwszy: pierścionek zaręczynowy- złoty, z potężnym brylantem otoczonym misternie rzeźbionym koszyczkiem. Julian przywiózł go Reginie z Rosji. I do Rosji pierścionek wrócił. Sprzedały go za dwadzieścia litrów mleka. Drugi: złoty z dużym szafirem. Po jego bokach umieszczono jeszcze po trzy mniejsze granatowe kamienie. Też sprzedany za jedzenie. Trzeci: cienki pierścionek z platyny z dwoma delikatnymi brylancikami. Regina obiecywała, że Janka dostanie go, gdy skończy osiemnaście lat. Na Syberii nikt go nie chciał, bo był niepozorny, a niewykształcone chłopki nie słyszały nigdy o platynie. Pierścionek, wrócił z nimi do Polski, ale Janka nigdy go nie dostała. Musiały go sprzedać, żeby wyremontować dach domu. Ten sam los spotkał złoty łańcuszek z krucyfiksem, który Janka dostała w prezencie na chrzciny. Ważył dokładnie dwanaście gramów. Na fundusz remontowy przeznaczyły też pierścionek z perłą, który Janka dostała od cioci Zosi już po powrocie do Polski. Tylko złotego łańcuszka z medalikiem przedstawiającym Matkę Boską Karmiącą, Regina nie pozwoliła sprzedać. Przetrwał z nimi cały okres wojny i zesłania.
- Dopóki Ona jest z nami, nie umrzemy z głodu - mawiała matka Janki.
Był jeszcze jeden pierścionek, przeznaczony dla Basi. Złoty z malutkimi brylancikami otaczającymi jeden większy brylant. Jance zawsze bardzo się podobał i zazdrościła siostrze, że to ona ma go dostać, na co Regina śmiała się:
- Głupia jesteś! Przecież platynowy jest dużo więcej wart. Ten będzie dla Baśki, bo jest młodsza.
Ale w końcu żadna z nich go nie dostała. Sprzedały go, bo ładnie błyszczał w Kazachstanie, gdy Regina była w obozie. Na jedzenie wymieniły też wtedy, złoty naszyjnik z turkusami oprawionymi w delikatną rozetę i dwie srebrne bransoletki. 

Janka początkowo próbowała jeszcze namówić matkę, żeby sprzedały działkę z ruiną domu na Winogradach. Wyczytała gdzieś w gazecie, że można starać się o przydział nowego mieszkania, ale Regina nie chciała tego w ogóle słuchać. Nie ufała komunistycznej władzy. Bez względu na koszty i wyrzeczenia była zdeterminowana, żeby odbudować dom, który był przecież wspólnym dziełem jej i Juliana. Dlatego też przez następnych kilka miesięcy wydeptywała ścieżki w rozmaitych urzędach i instytucjach. Szukała murarzy, dekarzy i nadzorców budowlanych. Napisała też niezliczoną liczbę listów do bliższych i dalszych krewnych, prosząc o wsparcie.