Gdy skończyły z piwnicą, Regina
postanowiła zająć się ogrodem. Z żalem i dezaprobatą patrzyła, jak jest
zaniedbany i zarośnięty. Leje po bombach i okop powstały tuż przed końcem wojny,
ale już na pierwszy rzut oka widać było, że całym ogrodem od dawna nikt się nie
zajmował. Agrest, który rósł wzdłuż jednej z alejek, wypuścił dzikie pędy
tworząc chaotyczną plątaninę gałęzi, przez którą trudno było się przedrzeć. Wszędzie
rozpanoszyły się chwasty i zdziczałe krzaki, na miejsce kwiatów i ozdobnych krzewów.
A zniszczone pergole przed domem nie mogły utrzymać pnących drzewek różanych, z
których Regina była kiedyś taka dumna. Połamane drzewa owocowe i kikuty
okaleczonych choinek były równie przygnębiającym widokiem, jak podziurawione
pociskami i odłamkami ściany domu.
- Ten ogród to cmentarz - powiedziała
kiedyś ze smutkiem Regina.
Nie zamierzała się jednak poddawać. I
już pod koniec lata widać było efekty jej pracy. Zniknęły dzikie zarośla, a na
ich miejsce znowu pojawiły się uporządkowane grządki i klomby. Pewnego dnia
Janka obserwowała matkę pracującą w ogrodzie. Przez krótki moment wydało jej
się, jakby znowu wróciła do czasów dzieciństwa. Stoi w oknie swojego pokoju na piętrze,
a Regina przycina róże. Za chwilę wróci ojciec, a one razem z Basią pobiegną na
dół go przywitać. Zjedzą wspólnie wyborny obiad, którego zapach już unosi się w
całym domu. Później Julian zacznie skręcać papierosy przy małym stoliczku, a
Regina rozsiądzie się wygodnie w fotelu z kolejnym romansem Rodziewiczównej w
dłoniach. I będzie go czytała aż głowa bezładnie opadnie jej na podbródek i
zapadnie w popołudniową drzemkę. A wtedy Julian z czułością okryje ją ciepłym
pledem, zaś dziewczynki zabierze na przechadzkę, by jej nie obudziły. Ta fala
wspomnień skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Janka dostrzegła z
bólem, że w obrazie matki w ogrodzie nie ma już prawie nic, co by przypominało
tamte lata sprzed wojny. Regina była teraz znacznie chudsza, zmizerowana i
przygarbiona. Włosy, przypruszone siwizną, mimo że upięte, nie układały się już
w błyszczące, eleganckie fale. Janka przypomniała sobie też, że wcześniej
Regina nigdy nie rozstawała się ze swoją biżuterią. Szczególnie z
pierścionkami, których nie zdejmowała nawet do pracy w ogrodzie. Pierwszy: pierścionek
zaręczynowy- złoty, z potężnym brylantem otoczonym misternie rzeźbionym
koszyczkiem. Julian przywiózł go Reginie z Rosji. I do Rosji pierścionek
wrócił. Sprzedały go za dwadzieścia litrów mleka. Drugi: złoty z dużym
szafirem. Po jego bokach umieszczono jeszcze po trzy mniejsze granatowe kamienie.
Też sprzedany za jedzenie. Trzeci: cienki pierścionek z platyny z dwoma
delikatnymi brylancikami. Regina obiecywała, że Janka dostanie go, gdy skończy osiemnaście
lat. Na Syberii nikt go nie chciał, bo był niepozorny, a niewykształcone
chłopki nie słyszały nigdy o platynie. Pierścionek, wrócił z nimi do Polski,
ale Janka nigdy go nie dostała. Musiały go sprzedać, żeby wyremontować dach
domu. Ten sam los spotkał złoty łańcuszek z krucyfiksem, który Janka dostała w
prezencie na chrzciny. Ważył dokładnie dwanaście gramów. Na fundusz remontowy przeznaczyły
też pierścionek z perłą, który Janka dostała od cioci Zosi już po powrocie do
Polski. Tylko złotego łańcuszka z medalikiem przedstawiającym Matkę Boską Karmiącą,
Regina nie pozwoliła sprzedać. Przetrwał z nimi cały okres wojny i zesłania.
- Dopóki Ona jest z nami, nie umrzemy z
głodu - mawiała matka Janki.
Był jeszcze jeden pierścionek,
przeznaczony dla Basi. Złoty z malutkimi brylancikami otaczającymi jeden
większy brylant. Jance zawsze bardzo się podobał i zazdrościła siostrze, że to
ona ma go dostać, na co Regina śmiała się:
- Głupia jesteś! Przecież platynowy
jest dużo więcej wart. Ten będzie dla Baśki, bo jest młodsza.
Ale w końcu żadna z nich go nie
dostała. Sprzedały go, bo ładnie błyszczał w Kazachstanie, gdy Regina była w
obozie. Na jedzenie wymieniły też wtedy, złoty naszyjnik z turkusami
oprawionymi w delikatną rozetę i dwie srebrne bransoletki.
Janka początkowo próbowała jeszcze
namówić matkę, żeby sprzedały działkę z ruiną domu na Winogradach. Wyczytała
gdzieś w gazecie, że można starać się o przydział nowego mieszkania, ale Regina
nie chciała tego w ogóle słuchać. Nie ufała komunistycznej władzy. Bez względu
na koszty i wyrzeczenia była zdeterminowana, żeby odbudować dom, który był
przecież wspólnym dziełem jej i Juliana. Dlatego też przez następnych kilka
miesięcy wydeptywała ścieżki w rozmaitych urzędach i instytucjach. Szukała
murarzy, dekarzy i nadzorców budowlanych. Napisała też niezliczoną liczbę
listów do bliższych i dalszych krewnych, prosząc o wsparcie.