środa, 14 października 2015

Janka i "Wojenne dzieci"



Bardzo długo mnie tu nie było, ale to przecież jeszcze nie koniec historii. Zresztą w moim życiu odgrywa ona coraz większą rolę i powraca do mnie wciąż pod różnymi postaciami, o których mam nadzieję, że będę mogła tu jeszcze napisać. W chwili obecnej zajmuje mnie niezwykle historia innej dziewczynki zesłanej na Syberię, która na moich ilustracjach przybrała twarz małej Janki Nietupskiej. Wkrótce zobaczą ją dzieci w kilkunastu szkołach podstawowych w czasie przedstawienia "wojenne dzieci". Więcej informacji o tym projekcie można znaleźć tutaj:



A teraz zapraszam do czytania dalej o mojej kochanej Janeczce:)


Porządkowanie, usuwanie gruzu i śmieci wokół domu, a później zasypywanie dołów w ogrodzie trwało niemal całe lato. Janka z Basią woziły wszystko taczką i wynosiły wiadrami, przy czym młodsza z sióstr wciąż marudziła, że w ogóle nie widać rezultatów, a ich robota nie ma końca. Janka przyzwyczaiła się już dawno do narzekań siostry i właściwie przestała zwracać na nie uwagę.
W przerwach od pracy dziewczęta chodziły na prywatne lekcje, żeby zanim nadejdzie wrzesień nadrobić kilkuletnie zaległości w nauce. Basia skończyła w Kazachstanie dwie klasy, ale po polsku umiała tylko czytać i pisać. Janka nie chodziła do szkoły od 1939 roku. Teraz niemal popłakała się ze szczęścia, gdy po tylu latach dostała pierwszy, czysty zeszyt. Żadna z nich nie musiała już zapisywać notatek między drukowanymi wierszami starych gazet albo na skrawkach brudnego papieru. Uczyły się geografii, rachunków, historii i przede wszystkim polskiego. Janka prawie nie rozstawała się z książkami, za to jej młodsza siostra, choć była bystra, nad podręczniki przedkładała zazwyczaj dobrą zabawę.

***

Pewnego dnia Regina wróciła z miasta wyjątkowo przygnębiona. Już od dłuższego czasu starała się w banku o pożyczkę na remont zrujnowanego domu. Była to jednak długa i upokarzająca procedura. Dom bowiem, zgodnie z przedwojennymi zwyczajami, zapisany był na Juliana Nietupskiego. Regina musiała więc najpierw udowodnić, że była jego żoną, a następnie, że on sam nie żyje. Nie było to proste, gdyż większość dokumentów, a nawet ich wspólnych zdjęć przepadło podczas wojny. Wycinki z gazet i pisma ekshumacyjne Czerwonego Krzyża dotyczące Katynia, tak naprawdę tylko pogarszały jej sytuację. Kiedy w lutym 1943 roku Niemcy odkryli masowe groby polskich oficerów, pisano o tym zarówno w prasie niemieckiej, jak i gadzinówkach wydawanych po polsku w Generalnym Gubernatorstwie. Ale w tym samym czasie większość najbliższych rodzin ofiar tej zbrodni albo też już nie żyła, albo walczyła o przetrwanie w śniegach Syberii. Ci, którym jednak udało się wrócić do Polski, stali się bardzo niewygodni dla władzy. Psuli obraz nowej przyjaźni polsko-radzieckiej, zadając kłopotliwe pytania o los swoich bliskich. Dlatego też traktowano ich jako obywateli drugiej kategorii. Jeszcze przez wiele lat rodziny zamordowanych przez NKWD oficerów były szykanowane i zastraszane. Wszędzie, gdzie Regina przywoływała nazwisko swego męża, trafiała na mur niechęci albo jawnej wrogości. Gdy w końcu uzyskała w sądzie akt jego zgonu, dowiedziała się, że Julian zmarł w Kozielsku w kwietniu 1946 roku! Dano jej również jasno do zrozumienia, że i dla jej rodziny i dla niej samej byłoby lepiej, gdyby nie wracała już do tego tematu.
- Mężowi życia pani nie wróci - powiedział jej na odchodnym urzędnik, po czym dodał znacznie ciszej;
- A czy to jakaś różnica czy to Niemcy czy Ruscy?
Regina zacisnęła zęby i odeszła bez słowa. Należała do pokolenia Polek wychowanych w trudnych czasach zaborów i dwóch wojen światowych. Były to kobiety odważne i niezwykle odporne. Gdy ich ojcowie, bracia, mężowie szli walczyć w powstaniach i na wojnach, a później umierali w okopach, w więzieniach lub na wygnaniu, one trwały niewzruszone i niepokonane. Samotnie wychowywały synów, którzy później znowu bili się i umierali za wolność i niepodległość. Odwaga tych kobiet była cicha, ale pełna determinacji. Ich jedyną manifestacją była czerń sukni, gdy opłakiwały najbliższych. Taka właśnie była Regina. I taką widziała ją jej córka na zesłaniu, gdy skazano ją za odmowę przyjęcia sowieckiego paszportu. A także później, gdy w starej sukni porządkowała gruzy i gdy szła na rynek sprzedawać wyhodowane w ogrodzie kwiaty i owoce. Jeszcze kilka lat temu pani oficerowa, która na wojskowe rauty zakładała perły i pierścionki z brylantami, teraz wiązała na głowie chustkę i szła na targ ciągnąc wózek pełen owoców. Latem sprzedawała ogórki i pomidory, a później śliwki, czereśnie i jabłka, z których dawniej piekła ciasta i smażyła konfitury. Układała małe bukieciki z konwalii, niezapominajek i bratków, by je również sprzedawać po kilka złotych. Chodziła też do Caritasu i Czerwonego Krzyża prosząc o wsparcie, a wśród znajomych  zbierała niewykorzystane kartki na chleb, żeby nakarmić rodzinę. Znosiła upokorzenia i zniewagi urzędników. I nigdy nie narzekała. Wiedziała aż za dobrze, że dumą nie wykarmi córek, nie zapewni im edukacji i nie odbuduje ukochanego domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham