We wrześniu Janka była gotowa, żeby wrócić
do szkoły. Miała niemalże osiemnaście lat i ogromną, prawie siedmioletnią lukę
w edukacji. Większość jej rówieśników przygotowywała się właśnie do matury. Ona
swój własny egzamin dojrzałości miała już za sobą. Zdać go, znaczyło przetrwać
te wszystkie lata głodu i poniewierki. Teraz chciała zacząć nowe życie. Bo to,
że tamtego świata sprzed wojny nie da się już wskrzesić, zrozumiała pierwszego
dnia po powrocie do Poznania, patrząc na zrujnowane miasto. Nie wszystko można
odbudować za pomocą cegieł i cementu. Nie każda rana się zabliźni. Czasem
trzeba pójść przed siebie nie oglądając się już więcej do tyłu.
Idąc drugiego września do szkoły,
bała się przede wszystkim, że swoim niskim poziomem wiedzy będzie zbytnio
odstawać od reszty uczniów. Wciąż jednak miała wielką ciekawość świata i dużo
samozaparcia. Żeby dodać sobie trochę śmiałości postanowiła, że koniecznie musi
zmienić fryzurę. Nie była już w końcu małą dziewczynką. Zniknęła więc grzywka i
proste uczesanie na pazia. Dwie godziny na fryzjerskim fotelu i przypalona
skóra na głowie były ceną, jaką zapłaciła za najmodniejszą w sezonie trwałą
ondulację. Jednak efekt końcowy, czyli miękko układające się wokół twarzy, równe
loczki, był dla Janki całkowicie satysfakcjonujący.
Ponieważ z powodów finansowych nie
mogła już wrócić do prywatnej szkoły, poszła do szkoły publicznej im. Dąbrówki,
której gmach mieścił się wtedy przy ulicy Różanej. Była to najstarsza szkoła
żeńska w Poznaniu, o bogatej i chlubnej tradycji. Egzamin wstępny Janka zdała
bardzo dobrze, chociaż przy pytaniu z geografii wprawiła komisję w niemałe
zakłopotanie, opowiadając, że jedynymi górami jakie widziała na własne oczy,
były góry Ural.
W jej nowej klasie było aż
czterdzieści dziewcząt w różnym wieku. Chociaż nie pochodziły z bogatych domów,
niewiele różniły się od koleżanek Janki z dawnej szkoły i szybko przyjęły ją do
swojego grona.
Poza bardzo nielicznymi sytuacjami, prawie
w ogóle nie rozmawiały o wojnie. Nauczyciele i wychowawcy nigdy ich do tego nie
namawiali, a i same dziewczęta niechętnie wracały do traumatycznych przeżyć.
Chciały raczej odciąć się od przeszłości. Żyć chwilą, dniem dzisiejszym. Poza
tym wszystkie miały bardzo duże braki w nauce i niewiele czasu na nadrobienie
zaległości, więc każdą nieomal wolną chwilę spędzały na omawianiu lekcji i
zadań domowych. Okazało się, że Janka jest bardzo dobra z przedmiotów
humanistycznych i w dodatku ma niebywały dar opowiadania. Dlatego też, gdy
tylko zaczynała się długa przerwa, koleżanki otaczały ją ciasnym kręgiem i już
nie było mowy o innych tematach, jak tylko historia i język polski. „Janeczka
opowiedz to, opowiedz tamto”. „Ty tak ciekawie mówisz, że wszystko łatwiej
zapamiętać”- przekonywały ją, a ona mimo wrodzonej skromności nigdy nie kazała
się długo prosić. Opowiadała im o pierwszych królach Polski, o Napoleonie i
Rewolucji Francuskiej, o Kolumbie i odkryciu Ameryki. To przynosiło ulgę i
pozwalało choć na chwilę wyrzucić z pamięci obrazy rozpadających się chałup,
dzieci chorych na tyfus i wynędzniałych starców proszących o kawałek chleba.
Wiedziała, że nie tylko ona jedna ma takie wspomnienia. Była w jej klasie
Żydówka, która również wróciła ze Związku Radzieckiego. Krępa i niewysoka, z długimi,
czarnymi warkoczami. Była z nich wszystkich najbardziej nieufna i zawsze trzymała
się na uboczu, stroniąc od jakichkolwiek rozmów. Janka wiedziała tylko z
zasłyszanej gdzieś plotki, że jej rodzice byli przedwojennymi komunistami,
którzy zwiedzeni utopijną wizją socjalistycznego raju, wyemigrowali do Rosji.
Gdy zrozumieli swój błąd, było już za późno. Maszyna komunistycznego terroru
wciągnęła ich w swoje tryby. Janka domyślała się dlaczego dziewczyna tak jej
unika. Całkowitym przeciwieństwem cichej Rosy, była Jeanette - wesoła i
żywiołowa blondynka. Miała tyle samo lat co Janka, ale na tym kończyły się
podobieństwa między nimi. Urodziła się we Francji, dokąd jej rodzice, także
ideowi komuniści, uciekli z Polski po przewrocie majowym. Jak wielu ówczesnych
intelektualistów uważali, że ideologia marksistowska to najwyższa forma
demokracji. Do Polski wrócili razem z córką w 1945 roku, żeby budować nowe,
socjalistyczne społeczeństwo. Żaneta kilkakrotnie namawiała Jankę, żeby ta
napisała do swoich koleżanek w Kazachstanie.
- Napisz, napisz Janeczka! Ja zaniosę
do konsulatu i zaraz ci to wyślą.
Ale gdy Janka zwierzyła się z tego
pomysłu matce, Regina stanowczo jej odradziła.
- Lepiej tego nie rób. Jeszcze im tam
zaszkodzisz. I nie rozmawiaj za dużo z tą dziewczyną!
Jej matka była bardzo ostrożna. W „Dudzince” poznała ludzi, którzy dostali
dziesięcioletnie wyroki tylko za utrzymywanie korespondencji z kimś z krajów
zachodnich. A Polska Ludowa zbytnio przypominała teraz Związek Radziecki -
aresztowania, pokazowe procesy i panująca powszechnie nieufność, nawet wobec
przyjaciół. Janka nigdy więc nie napisała do Katii i Lidy, ani do Żeni i Oli
Moszkinów, chociaż tak solennie obiecywała im to przed wyjazdem. Wiedziała, że
będą czekać na wiadomość od niej, ale nie zrobiła tego, ani zaraz po powrocie
do Polski, ani wiele lat później. Chciała je pamiętać i jednocześnie chciała
zapomnieć wszystko, co się tam wydarzyło. Ten dziwny dysonans emocjonalny
towarzyszył jej jeszcze przez wiele lat. Często się jednak za nie modliła. Rozmowa
z Bogiem przynosiła jej zawsze ukojenie i spokój w najtrudniejszych chwilach. W
półmroku i ciszy kościoła czuła się bezpieczna, jak nigdzie indziej.