W roku 1950 Janka po raz pierwszy w
życiu zobaczyła morze. Razem z koleżankami z pracy miały spędzić dwa tygodnie w
Pobierowie, niewielkiej miejscowości letniskowej. Wyjeżdżały z Poznania ostatniego
dnia sierpnia. Mimo słonecznej pogody, wieczory były już chłodne i w powietrzu czuło się nadchodzącą jesień, ale
Janka jechała w letniej sukience. Przed koleżankami udawała nonszalancję i
machała ręką, gdy pytały czy nie marznie. Za nic w świecie nie przyznałaby się,
że nie stać jej na pończochy czy nowe spodnie.
Tymczasem morze jej nie rozczarowało.
Wyglądało dokładnie tak, jak je sobie wyobrażała będąc małą dziewczynką. Teraz
miała dwadzieścia dwa lata, a cieszyła się jak dziecko, biegając po plaży i
uciekając przed zalewającymi stopy falami. Morze było nieskończone, płaskie i tylko
delikatnie rozfalowane. Zupełnie jak trawy na stepie. A nad tym bezkresem wód
rozciągała się kopuła nieba. Słońce co wieczór zabarwiało ją na krwistoczerwony
kolor i niknęło w głębinach za linią horyzontu. Pamiętała dobrze, że tak samo
urokliwe bywały zachody słońca latem na stepie. Choć tam mało kto zwracał na
nie uwagę. Czasem wymykała się wieczorem, by pobyć sama na plaży. Wspominała
swoje dziecięce marzenia i czas, który nigdy się nie wydarzył - uśmiechniętego
ojca budującego z córkami zamki z piasku i dystyngowaną matkę podającą im
kanapki i słodką herbatę w termosie.
Gdy ktoś pytał Jankę o ojca, zawsze
odpowiadała, że zginął w Katyniu. Nie chciała tego ukrywać, ale dalsze dyskusje
ucinała zazwyczaj retorycznym pytaniem:
- Kto wie, może to i Niemcy.
Krótko po wojnie, sąsiadka opowiedziała jej o pewnym mężczyźnie, który
utrzymywał, że na początku 1940 roku był w obozie jenieckim w Kozielsku i
poznał tam kapitana Nietupskiego. Podobno spali na tej samej pryczy, na samej
górze, tuż pod sklepieniem starej cerkwi, w której urządzono barak dla oficerów.
Było tam nieco cieplej, a Julian miał tylko polowy mundur, bo reszta jego
rzeczy przepadła podczas bombardowania. Niewiele rozmawiali, ale Julian
sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego. Być może przeczuwał, co go czeka i bał
się o bezpieczeństwo swojej rodziny. Janka nigdy nie dowiedziała się kim był ów
mężczyzna. Pani Baranowska nie znała jego nazwiska ani dokładnego adresu
zamieszkania. Tylko tyle, że pochodził z Pleszewa. A Janka o nic więcej nie
pytała i nigdy nie próbowała go odnaleźć. Czy było to tylko zwykłe zaniechanie
z jej strony? Czy kierował nią strach? Przez wiele lat nie dawało jej to
spokoju. Miała poczucie, że nie
dopełniła jakiegoś ważnego obowiązku. Nigdy przecież nie miała nawet cienia
wątpliwości, kto jest odpowiedzialny za śmierć jej ojca i bardzo ją bolało, że
nie może o tym powiedzieć otwarcie. Wiedziała jednak, że takie oświadczenie nie
zwróci mu życia, a może bardzo zaszkodzić jej bliskim. Wystarczyło już, że z
powodu tak zwanego złego pochodzenia
nie chcieli przyjąć na studia jej młodszej siostry. A przecież egzamin wstępny
zdała świetnie. Władze uczelni zmieniły decyzję tylko dlatego, że brakowało dziewcząt
na politechnice, a ona była jedną z trzech, które miały najlepsze wyniki. Nie,
Janka nie mogła ryzykować.