czwartek, 26 lutego 2015

Krótka przerwa

Powoli zbliżam się do końca opowieści, ale dla lepszego efektu, teraz będzie przerwa:)
Jutro wyjeżdżam do Iranu i przez ok. miesiąc będę poza zasięgiem intenetu, więc nie dam rady wrzucać nowych odcinków. Moja podróż rowerowa przez Turcję i Iran zakończy się w Bandar e-Anzali (gdzie trafili polscy zesłańcy uciekający z ZSRR z armią generała Andersa), więc ciągle chociaż pośrednio pozostaję w tym samym temacie.

Trzymajcie za mnie kciuki, bo mam do przejechania 1700 km przez wyyysokie góry!
Więcej o moim małym szaleństwie można przeczytać tu: 
http://www.rowerowejamboree.pl/pl/etapy-wyprawy-rowerowe-jamboree/etap-4/


A na pożegnanie nowy odcinek:)



Po kolacji dorośli udali się do przylegającego do jadalni saloniku. Maria zamknęła cicho drzwi, oddzielając ich od korytarza i wścibskich uszu lokatora, którego niedawno dokwaterowano im do jednego z pokoi.
- Niby to miły człowiek, ale kto go tam wie - powiedziała półgłosem - Teraz takie czasy, że nikomu nie można ufać.
Regina nie potrzebowała nawet ostrzeżeń bratowej. Po przeczytaniu jednej gazety i kilku podsłuchanych w pociągu rozmowach, wiedziała już, co wydarzyło się w Polsce. Nie musiała znać nazwisk ani przebiegu poszczególnych zdarzeń, by mieć pewność. Wszystko było zbyt podobne do tego, co już poznała w Związku Radzieckim. Na zewnątrz krzykliwa propaganda wolności i równości, a pod nią ukryty terror, bieda, donosy i aresztowania. Ktoś inny mógłby dać się nabrać, ale nie Regina. Podczas zesłania i dwóch lat w łagrze miała dostatecznie dużo czasu, aby przyswoić sobie wszystkie podstawowe „nauki” socjalizmu. Po pierwsze, znacznie lepiej było nie wiedzieć zbyt wiele, a gdy już się wiedziało, nie należało o tym mówić. Po drugie, nigdy nie wolno było pytać. Pytanie było szczególnie groźne, gdyż sugerowało, że coś się jednak wie albo przynajmniej chce się wiedzieć, a to już samo w sobie było niebezpieczne! Myślenie bowiem i zadawanie pytań zawsze mogło sprowadzić nawet  uczciwego obywatela na „zdradliwą ścieżkę kontrrewolucji’. Oczywiście dla człowieka, który nie urodził się i nie wychował w tym systemie, jego nowe wartości były początkowo zupełnie nie do przyjęcia. Ale i z tym władza sowiecka potrafiła sobie radzić. Na bardziej opornych czekały więzienia i łagry. Ci, którzy sprawowali teraz władzę w Polsce, wiedzieli doskonale, że na końcu zostaje niemal zawsze podstawowa- wręcz zwierzęca- chęć przeżycia. Wszystko inne to tylko uzupełnienie, interpretacja, narzędzie. I Większość ludzi, prędzej czy później, złamie się i przystosuje, by przeżyć. Regina widziała takich, którzy po kilku latach w łagrze dla kromki chleba potrafili zdradzić rodzinę lub zabić przyjaciół. Po tym, co sama przeżyła, nie potrafiła ich jednak potępiać. Z tego samego powodu nie zamierzała osądzać społeczeństwa, które wycieńczone tragicznymi latami wojny, nie chciało już dalej walczyć. Większość kurczowo trzymała się tej namiastki wolności, którą oferowała komunistyczna rzeczywistość. I mimo że działania nowej władzy pozostawiały coraz mniej złudzeń, opór przeciwko nowym porządkom był coraz słabszy.

Przez jakiś czas siedzieli w niedużym saloniku Radomskich w zupełnym milczeniu, jak gdyby na coś czekali. Nic się jednak nie wydarzyło i w końcu Maria przerwała ciszę. Powoli, z wyraźnym z trudem, podniosła się z fotela i z szuflady pobliskiej szafki wyciągnęła jakieś papiery. Janka, wracając później pamięcią do tej sceny, zawsze miała wrażenie jakby oglądała film na zwolnionej taśmie. Widziała głęboki wyraz smutku na twarzy ciotki, jej wyciągniętą dłoń, w której trzymała wycinek z gazety i słowa, które zawisły w powietrzu niczym wyrok:
- Reniu kochana, tak mi przykro...
Regina drżącą dłonią sięgnęła po papier. Tytuł, wypisany dużym, wytłuszczonym drukiem, nie pozostawiał wątpliwości, co do treści artykułu: "Z obozu jeńców w Kozielsku do masowych grobów pod Smoleńskiem". Po drugiej stronie widniał długi spis nazwisk. Ale Regina nie spojrzała nawet na tę listę, tylko po prostu się rozpłakała. Dla Janki w tym momencie świat się nagle zatrzymał. Patrzyła na matkę i czuła jakąś straszną pustkę w sercu. Wiedziała już, że zabrano jej właśnie te ostatnie okruchy nadziei, których tak kurczowo się do tej pory trzymała. Julian Nietupski (19.4.1893) kadra zapasowa 7. Szpitala Okręgowego, doktor farmacji. Nr 752. Dopóki nie było tego wycinka z gazety, ojciec mógł jeszcze ciągle istnieć w jej pamięci jako żywy człowiek. Nieobecny, ale nie ostatecznie. Zupełnie jak ktoś, kto wyjechał w daleką podróż. Nie ma go, ale wszyscy spodziewają się jego rychłego powrotu. Jeszcze dzień, dwa i znowu stanie uśmiechnięty w drzwiach ich domu. I teraz była już pewna, że nawet gdyby to oczekiwanie miało trwać do końca jej życia, byłoby i tak lepsze niż brutalna pewność jakiegoś skrawka papieru, że zginął. Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że jej ukochanego ojca zredukowano do numeru i martwego ciała, przy którym znaleziono jedynie medalik i pocztówkę od ukochanej żony. Kto ośmielił się w ogóle napisać coś takiego?! Kto wydrukował te straszne rzeczy i sprawił, że stały się prawdą?! - wołał w jej głowie jakiś zdesperowany głos- jakby całą winą za tragedię można było obarczyć autora feralnego artykułu. Chciała krzyczeć, zniszczyć ten potworny papier i zapomnieć o tym, że kiedykolwiek go widziała. Miała bowiem wrażenie, że jej ojciec nie zginął w kwietniu 1940 roku w Katyniu, ale w tej właśnie chwili, tutaj, gdy przeczytała tę przeklętą notatkę. Wydawało jej się więc, że zniszczenie tego namacalnego dowodu jego śmierci, to jedyny sposób, by przywrócić go do życia. Było już jednak za późno. Mogła tylko objąć Reginę, oprzeć głowę na jej ramieniu i wtulić twarz w miękkie włosy.
- A Julek tak mnie przekonywał do tego wyjazdu do Białegostoku - Janka usłyszała dziwnie zmieniony głos matki - Mówił do mnie: Reniu, Niemcy będą pamiętali, co robiłaś w czasie Powstania Wielkopolskiego. A co ja takiego robiłam? Zupę tylko rozdawałam. I o mnie Niemcy zapomnieli, ale Sowieci, o nim, nie! Zemścili się za Wilno, Warszawę i całą wojnę polsko-bolszewicką. A ja go zostawiłam i uciekłam -Wyrzuciła z siebie to samooskarżenie i znowu załkała.
- Ależ co ty mówisz! Jak ty byś mu pomogła, zostając w Poznaniu? A Niemcy też by pewnie o tobie nie zapomnieli - pocieszała ją Maria - Zobacz, Staszka zabrali za te lekcje polskiego, których udzielał w czasie zaborów. A przecież tyle lat minęło...
Maria też nie była już w stanie dłużej powstrzymać łez. Dopiero teraz mogła im dokładnie opowiedzieć, jak zginął Stanisław, jej mąż a najstarszy brat Reginy. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy NKWD przyszło po rodzinę Nietupskich w Białymstoku, w Poznaniu gestapo aresztowało Stanisława. Marii nie było wtedy w domu. Gdy poszła go szukać, usłyszała tylko, że jest oskarżony o działalność konspiracyjną i antyniemiecką. Mimo podeszłego wieku trafił do obozu pracy w Rawiczu, gdzie panowały bardzo ciężkie warunki. Jego młodsza siostra, Wanda, widziała go tam jeszcze dwa czy trzy razy, gdy zawoziła mu paczki z jedzeniem. Był zdruzgotany, przerażony i bardzo chory. Opowiadał, że strażnicy biją ich metalowymi pałkami i szczują psami. Podczas ostatniego widzenia był już w bardzo złym stanie, słaniał się na nogach i mówił tak cicho, że ledwie można go było zrozumieć. Krótko potem przyszedł list, że Stanisław nie żyje. Za oficjalną przyczynę zgonu podano zawał serca, ale Maria nigdy nie dowiedziała się prawdy. Nie pozwolono jej też zabrać zwłok męża, by go pochować.
Wojna zabrała też wielu innych krewnych i przyjaciół ich rodziny. Słuchając Marii, Janka przypominała sobie ich twarze, po raz kolejny odnajdywała w pamięci wydarzenia, głosy i zapachy z przeszłości. Do tej pory znały tylko losy Mikołaja Horby, kuzyna Juliana i jego najbliższych, którzy, podobnie jak one, zostali wywiezieni do Kazachstanu. Spośród nich prawie nikt nie wrócił do Polski. Pomarli tam z głodu, chorób i wycieńczenia. Teraz natomiast od Marii dowiedzieli się, że oprócz Stanisława, zamęczonego w więzieniu, w 1942 roku zmarła także siostra Reginy, Elżbieta. Janka widziała ją tylko raz, krótko przed wybuchem wojny, gdy razem z matką złożyły jej wizytę w Bydgoszczy.  Zaraz po zajęciu Poznania przez wojska niemieckie, został aresztowany i rozstrzelany sędzia Tadeusz Kazowski, brat najbliższej przyjaciółki Reginy, Wandy. Ojciec Antka i Krysi Ossowskich, z którymi Janka tak często bawiła się w ogrodzie, zginął podczas kampanii wrześniowej. Natomiast ojciec Janki Fikussówny trafił do niewoli sowieckiej i został zamordowany wraz z tysiącami innych polskich oficerów w Starobielsku. Tam najprawdopodobniej trafił również zaprzyjaźniony z nimi Zygmunt Ziembiński, który wraz z żoną, Stefanią bywał przed wojną częstym gościem w ich domu. Janka pamiętała go dobrze, bo czasem przynosił jej w prezencie cukierki w kolorowych sreberkach.
Kolejne dni miały przynieść jeszcze wiele takich wiadomości. Podczas wojny życie straciło prawie sześć milionów polskich obywateli. Każdy z tych, którzy przeżyli stracił kogoś bliskiego. Wojna zabrała im jednak czas na żałobę po zmarłych. Po jej zakończeniu bardzo krótko, w radio i prasie pojawiały się jeszcze wzmianki o zniszczeniach dokonanych przez Niemców. O obróconej w gruzy Warszawie, obozach koncentracyjnych i setkach tysięcy przymusowych robotników wysyłanych do Rzeszy. Później jednak te wiadomości wyparte zostały przez entuzjastyczne w tonie komunikaty o odbudowie kraju. A wszystko to przy dźwiękach międzynarodówki i hasłach „bratniej pomocy radzieckiej”.
 






wtorek, 17 lutego 2015

Ostatni przystanek



Do Poznania dotarły 13 czerwca, w dzień świętego Antoniego, patrona ludzi zaginionych. Jechały jednym z ostatnich transportów i nikt się ich nie spodziewał, więc gdy późnym wieczorem wysiadły z pociągu, dworzec był zupełnie opustoszały. Wcześniej, kiedy do Poznania przyjeżdżały całe wagony zesłańców i uchodźców, witano ich bardzo entuzjastycznie już na peronach. Ludzie organizowali spontaniczne zbiórki pieniędzy dla powracających sierot, a wolontariusze Czerwonego Krzyża rozdawali zupę i ubrania.
Teraz było pusto i bardzo cicho. Przez chwilę stały zdezorientowane na peronie, ale w końcu Regina przejęła inicjatywę. Zostawiła na dworcu Ziutę z młodszymi dziewczynkami i ich skromnym bagażem, a razem z Janką ruszyła na poszukiwanie mieszkania brata.
Idąc ciemną ulicą, Janka przypomniała sobie dzień, w którym opuszczały Poznań. Znowu wydało jej się jakby wszystko, co spotkało ją przed wojną, tak naprawdę przydarzyło się komuś innemu. Jakby to były cudze, skradzione wspomnienia. Widziała siebie, jak w letniej sukience i kolorowych wstążkach we włosach idzie, trzymając za rękę młodszą siostrę. Widziała ojca, który wyprostowany, w kapitańskim mundurze macha im ręką na pożegnanie. I matkę, która w eleganckiej sukni, z utrefionymi włosami, patrząc w okno, próbuje ukryć smutek spowodowany rozstaniem z ukochanym mężem. Czy to możliwe, żeby dzisiaj była nadal tą samą Janką, która wtedy wsiadła do pociągu, ciesząc się z wakacyjnego wyjazdu na wieś?
Na początku chłonęła atmosferę miasta, gdyż nie licząc krótkiej wycieczki po Moskwie, przez ostatnie sześć lat nie miała okazji oglądać brukowanych ulic, chodników i wielopiętrowych domów. Mimo że wiele kamienic było zniszczonych, a w niektórych miejscach zostały wyrwy po tych, które trzeba było rozebrać, wszystko wydawało jej się takie schludne i eleganckie. Przywykła już tak bardzo do lepianek i drewnianych baraków, że teraz na każdy murowany dom patrzyła z niekłamanym zachwytem. I jednocześnie z każdym krokiem coraz bardziej wstydziła się swojego zniszczonego płaszcza, uszytego ze starego koca i szmacianych łapci. Cieszyła się, że jest noc i siąpi deszcz, bo w taką pogodę niewielu ludzi kręciło się po ulicach. Szła ze spuszczoną głową, nie chcąc znowu napotkać obcych spojrzeń pełnych niechęci i pogardy, jak wzrok tej kobiety przy studni, którą poprosiła o wiaderko wody. A przecież była wreszcie w Poznaniu, w mieście, w którym się urodziła i w którym spędziła najszczęśliwsze dni swojego dzieciństwa. Dlaczego więc czuła się tu tak obco? Spojrzała ukradkiem na Reginę, która szła obok dziarskim krokiem. Wydawała się w ogóle niczym nie przejmować. Z jej twarzy zniknęło zmęczenie i smutek. Trajkotała całą drogę, jakby znowu miała dwadzieścia lat i oprowadzała po okolicy przyjezdną koleżankę. Tam był kiedyś sklep z kapeluszami, dalej elegancka drogeria, a tu kawiarnia, gdzie podawano pyszną szarlotkę. Na szczęście ten odcinek ulicy Głogowskiej był prawie w ogóle niezniszczony więc dość szybko odszukały właściwą bramę. Na drzwiach mieszkania na parterze, nadal wisiała tabliczka z nazwiskiem Radomskich. Zadzwoniły i niemal natychmiast usłyszały dźwięk przekręcanego zamka i głos cioci Marysi Radomskiej:
- No nareszcie jesteście! Wejdźcie.
Spojrzały po sobie nieco zdziwione. Nie sądziły, że ktoś się ich spodziewa. W tym samym momencie w drzwiach stanęła ciotka w papilotach i widząc je aż zaniemówiła. Już po chwili jednak odzyskała rezon.
- O mój Boże Renia! A ja myślałam, że to Irenka ze Stasiem.
I nagle rzuciła się na nie, żeby je wyściskać. Kiedy weszły do mieszkania, zasypała je gradem pytań i nawet nie czekając na odpowiedzi sama zaczęła mówić. Że tu wszyscy już na nie czekali. Że od dawna nikt już nie przyjeżdżał, więc zaczęli się o nie bardzo niepokoić. Że Wanda prawie codziennie chodziła na dworzec dopytywać o nie, ale niczego nie mogła się dowiedzieć.
Od początku wojny nie mieli od nich żadnej wiadomości, ale w połowie 1940 roku otrzymali list od pani Antonii Kaliszowej, siostry Zofii Nietupskiej, która zajmowała się jej domem w Białymstoku. Gdy znalazła list adresowany do Reginy, natychmiast odpisała nadawcy. W ten sposób Wanda dowiedziała się jaki los ich spotkał i przekazała tę wiadomość całej rodzinie. Kontakt zerwał się, niestety, ponownie po wyzwoleniu Podlasia przez Armię Czerwoną. No, ale dzięki Bogu teraz już wróciły całe i zdrowe!
Marysia chciała natychmiast posadzić je do kolacji, ale Regina wytłumaczyła, że muszą wrócić na dworzec po Basię i bagaże. I że jest z nimi jeszcze znajoma pani z córką, które nie miały się, gdzie podziać.
Kiedy po kilku kwadransach wróciły wszystkie razem, stół był już nakryty. Szczególnie onieśmielone czuły się dwie młodsze dziewczynki, bo przez te wszystkie lata na zesłaniu ani razu przecież nie widziały obrusów na stole, a jadły zawsze tylko z drewnianych misek i wszystko łyżką. Tutaj natomiast była piękna, porcelanowa zastawa i komplet sztućców. A do tego herbata w imbryku i mnóstwo jedzenia na stole- biały chleb, sery i cienko pokrojona wędlina. Jakby nagle znalazły się na królewskiej uczcie. Janka, gdy już usiadła do stołu była tak sparaliżowana strachem przed popełnieniem jakiejś gafy, że prawie nic nie zjadła. A przecież w Kazachstanie nieustannie marzyła o takim jedzeniu i bezskutecznie próbowała przypomnieć sobie jego smak. Teraz jednak, oszołomiona tym wszystkim co się wokół niej działo, ledwie przełknęła jedną czy dwie kanapki, z przerażeniem patrząc na młodszą siostrę, która nie zwracając już na nic uwagi, pochłaniała kolejne porcje nakładane jej na talerz.

W pewnym momencie dało się słyszeć chrobot otwieranego zamka. Do mieszkania weszła Wanda Radomska, która nie miała jeszcze pojęcia o ich przybyciu. Weszła do jadalni i widząc tylu ludzi zawahała się.
- O, przepraszam. Nie wiedziałam, że Marysia ma gości – rzekła nie poznając ich.
- Ano ma – odparła Regina uśmiechając się filuternie, ale spostrzegłszy, że Wanda dyskretnie wycofuje się z pokoju, krzyknęła:
- Wandziu to ja, Regina. Własnej siostry nie poznajesz?
Radości jaka wybuchła w tamtej chwili, nie da się opisać słowami. Obie siostry padły sobie w ramiona. Później Wanda wyściskała też swoje ukochane siostrzenice. Płakała ze szczęścia i co chwilę ocierała łzy z policzków pulchną dłonią, znowu je ściskała i przytulała. Gdy już trochę się uspokoiła przyniosła z korytarza sporą torbę podróżną, z której od razu zaczęła wyciągać różne skarby.
Były to głównie damskie ubrania. Należały wcześniej do Niemki, przesiedlonej w czasie wojny do Poznania, u której Wanda pracowała jako służąca. Gdy Rosjanie zbliżali się do miasta, kobieta zabrała swoje dziecko i uciekła, ale nie mogąc wziąć ze sobą zbyt dużego bagażu, wiele rzeczy zostawiła Wandzie. A ponieważ była młoda i szczupła, prawie cała jej garderoba doskonale pasowała na Jankę, która nie mogła wręcz uwierzyć w swoje szczęście. Jakie to było cudowne uczucie mieć na własność tyle nowych ubrań. Bluzki, spódniczka, elegancki kostium, zimowy płaszczyk i nowe pantofelki zamiast szmacianych łapci, w których tu przyjechała. Ale najpiękniejszy z tego wszystkiego był niebieski, słomkowy kapelusik z wąskim rondem i atłasową wstążką. Dostała też kilka kompletów nowej bielizny od cioci Marysi. Nie mogła się na to wszystko napatrzeć. Do tej pory musiała chodzić w majtkach z brezentu, a swój pierwszy biustonosz uszyła sama z poszewki na poduszkę. Teraz dostała prawdziwy stanik usztywniony fiszbinami i ozdobiony białą koronką. Oglądała to wszystko, dotykała miękkiego materiału i czuła się jak Kopciuszek, któremu wróżka wyczarowała właśnie balową suknię i kryształowe pantofelki.

wtorek, 10 lutego 2015

Pierwsze rozczarowania



Kiedy zatrzymali się na kolejnej stacji, Janka wzięła wiadro, żeby przynieść wody. Ponieważ nie znalazła jej na stacji, ruszyła w kierunku pobliskiego gospodarstwa. Przyzwyczaiła się już, że w Rosji nikt nie odmawiał pomocy potrzebującemu. Dlatego i tutaj, nie zważając na swój wygląd, podeszła do pracującej w ogrodzie kobiety i spytała czy może zaczerpnąć wody ze studni. Ta zerknęła na nią niechętnie.  W jej spojrzeniu więcej było pogardy niż strachu przed kimś obcym.
- Daj to wiadro – burknęła w końcu niechętnie. Napełniła je i oddała dziewczynie, nie odzywając się już ani słowem i nie patrząc jej w oczy.
Janka podziękowała, ale w głębi serca poczuła jakiś dziwny ucisk i rozczarowanie. Nie takiego powitania się spodziewała. Nagle przed oczami stanęły jej Rosjanki z Irtyszyska, które tak czule żegnały ją kilka tygodni temu. Myślała, że tak samo zostanie przyjęta w swojej ojczyźnie. Nie wiedziała, że tutaj, szczególnie na wschodnim pograniczu do powracających z zesłania Polaków odnoszono się z dużą rezerwą i nieufnością. Czasem traktowano ich jak zdrajców, a w najlepszym razie rusofili i całkowicie „zsowietyzowany element”. Powszechne było przekonanie, że prawdziwi polscy patrioci wywiezieni na wschód na początku wojny, albo uciekli stamtąd z Andersem, albo tam poumierali. Ci łachmaniarze, którzy przyjeżdżali teraz w brudnych pociągach towarowych nie mieli z nimi nic wspólnego i w dodatku przynosili ze sobą wszy i choroby.

***

Przez Polskę jechali jeszcze tydzień w bydlęcych wagonach. Początkowo sądzili, że trafią do Warszawy, ale prawdopodobnie z powodu zniszczeń trakcji kolejowej i dworców w stolicy, ostatecznie pociąg skierowany został na południe, do Lublina i Kielc. Niewielu podróżnych zdecydowało się tam wysiąść, chociaż odkąd przekroczyli granicę, każdy mógł już ruszyć w swoją stronę. Dalej jechał na północ, przez Łódź, aż do Gniezna, gdzie kończył bieg. Mimo ogólnego radosnego nastroju, nie wszyscy mogli w pełni cieszyć się z przyjazdu do ojczyzny. Dla części z nich była to droga w nieznane, a nie powrót do domu. Wśród tej licznej grupy była także Ziuta Rudomina z córką. Przyjechały do Wielkopolski, gdyż na mocy układu z Jałty ich rodzinny majątek w Głębokiem, leżał teraz w granicach Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, więc nie mogły się tam udać. To samo dotyczyło zesłańców z Wilna, Lwowa, Grodna, Pińska, Nowogródka, Drohobycza, Żółkwi, Brześcia i wszystkich ziem na wschód od rzeki Bug, które  nie były teraz już polskie. Poza jedną, małą walizką, Ziuta nie miała nic, więc z wdzięcznością przyjęła propozycję przyjaciółki, aby towarzyszyć jej rodzinie i pojechać z nimi do Poznania.
Gdy wysiadły w Gnieźnie udały się razem z innymi współpodróżnymi do punktu etapowego PURu, czyli Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, mieszczącego się w pobliżu dworca. Był to jeden z organów odpowiedzialnych za pomoc zesłańcom powracającym do kraju, zarówno ze Wschodu jak i z Zachodu. Wypisując dokumenty, obsługująca je kobieta po raz kolejny, zaproponowała im wyjazd na tzw. Ziemie Odzyskane. Janka wstrzymała oddech. Wiedziała już, że wiele osób z ich wagonu tam właśnie się kieruje. Opuszczone przez Niemców tereny na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej, przedstawiano jako „nową ziemię obiecaną”. Podobno było tam tyle wolnych mieszkań, że każdy mógł wybrać coś dla siebie. Kobieta w okienku była miła i przekonująca, a roztaczana przez nią wizja obiecywała zupełnie nowe życie. Regina jednak przerwała jej szorstko, żądając biletów do Poznania. Kasjerka prychnęła i niechętnie podbiła kilka druczków, które następnie jej podała bez słowa. Oprócz biletów otrzymały jeszcze kilkaset złotych zapomogi. Biorąc pod uwagę, że bochenek chleba na wolnym rynku kosztował wtedy czterdzieści-pięćdziesiąt złotych, to wsparcie finansowe ze strony państwa było raczej mizerne. Nie zważając jednak na te niedogodności, kilka godzin później po raz pierwszy od prawie siedmiu lat wsiadły do pociągu osobowego. Co prawda ich bilety obowiązywały tylko na czwartą klasę, czyli na wagon bez przedziałów i z twardymi drewnianymi ławkami, ale tego dnia i tak wydawało im się to luksusem. Razem z nimi jechała jeszcze duża, obita skórą skrzynia, która towarzyszyła im od 1940 roku. Z zewnątrz, mimo że mocno już podniszczona, wyglądała nadal dość okazale, w środku jednak, poza żeliwnym czugunkiem i kilkoma drobiazgami, nic już w niej prawie nie było. Do Polski Janka jechała w swojej najlepszej bluzce, która na kołnierzyku miała wyhaftowane drobne kwiatki. W Kazachstanie uchodziłaby za elegancką. Tutaj okazała się tylko tym, czym była w rzeczywistości- starą znoszoną bluzką uszytą z prześcieradła. Nawet w wagonie czwartej klasy ich strój znacznie odstawał od ubioru reszty pasażerów. Basia ukradkiem i z łakomą zazdrością przyglądała się dziewczynkom w kolorowych wiosennych sukienkach. Janka natomiast zupełnie nie zwracała na to uwagi, tak była zaaferowana faktem, że naprawdę wracają wreszcie do domu. W dodatku cały czas bała się, że nie znajdą mieszkania wuja Stanisława Radomskiego, gdzie chciały się zatrzymać po przyjeździe do Poznania. Jej matka wciąż powtarzała, że chyba rozpozna bramę kamienicy, ale nie pamiętała dokładnego adresu.