Latem 1942 udało się nawet utworzyć niewielką szkółkę dla polskich
dzieci. I Janka mogła wreszcie znowu kontynuować naukę. Nie posiadała
się z tego powodu z radości. Gdy jej młodsza siostra, która nigdy
jeszcze w szkole nie była, zaczęła ją o to wypytywać, Janka zaczęła
wspominać swój pierwszy dzień w szkole sióstr Urszulanek w Poznaniu.
Przez pierwsze dwa lata Janka uczyła się w domu. Była bardzo chorowitym
dzieckiem i rodzice obawiali się o jej zdrowie, więc w roli guwernantki
zatrudnili kuzynkę, Lutkę Kokorniakównę. Dwa razy w roku Janka szła do
szkoły publicznej na egzamin, na którym sprawdzano jej postępy w nauce.
Janka zapamiętała stamtąd długie, drewniane ławki ubrudzone atramentem z
kałamarzy i czarną podłogę z linoleum. Sądząc, że tak właśnie wyglądają
wszystkie szkoły, wcale nie żałowała, że nie musi tam chodzić.
W końcu jednak zapadła decyzja, że dość już nauki w domu. Regina zabrała
córkę na ulicę Libelta, gdzie mieściła się renomowana szkoła prowadzona
przez siostry Urszulanki.
Był trzypiętrowy gmach w stylu neoklasycznym, w którym mieściło się
trzydzieści przestronnych sal i gabinetów oraz nowocześnie wyposażona
sala gimnastyczna. Uczyło się tam ponad pięćset dziewcząt. Większość z
nich pochodziła z tak zwanych dobrych domów..
Janka zapamiętała szczególnie przestronny hol i górującą nad nim figurę
Jezusa.
Pierwszego września Janka po raz pierwszy poszła do szkoły w
towarzystwie starszej sąsiadki, Janki Fikusówny. Autobusem konnym
dojechały aż do żydowskiej bożnicy przy Starym Rynku. Zaraz obok
znajdował się cuchnący o tej porze targ rybny, przez który musiały
przejść na ulicę Solną. Stamtąd już prosto aż do Alei Niepodległości,
przy której stał budynek główny szkoły. Pierwszego dnia wszystko bardzo
jej się podobało. Gdy wróciła do domu, nie mogła przestać opowiadać o
nowych koleżankach i nauczycielkach. Niestety z tego całego zaaferowania
zapomniała do jakiej chodzi klasy i gdy następnego dnia przyszła do
szkoły sama, zupełnie nie wiedziała co ze sobą począć.
Oczywiście tutaj nie było mowy o takiej szkole i Jance trudno było ukryć
rozczarowanie, gdy zobaczyła jak wyglądają lekcje. Zajęcia odbywały się
w budynku miejscowej szkoły, który był zniszczony i zaniedbany.
Prowadziła je pani Miedziejko, dyplomowana nauczycielka, a pomagała jej
pani Ziuta Rudomina. Uczyli się wszystkiego po trochu: polskiego,
rachunków, geografii. Ale było to niełatwe zadanie, bo nie było ani
zeszytów ani podręczników, a dzieci były w różnym wieku. Te starsze
pomagały młodszym opowiadając często o tym czego nauczyły się jeszcze na
lekcjach w Polsce. Nie posiadając zeszytów wszystkiego musieli uczyć
się na pamięć. Mimo wszystko Janka lubiła tam chodzić. Spotykała się z
innymi polskimi dziećmi, a wiele z nich miało podobno wspomnienia z
czasów przed wybuchem wojny, więc dobrze się rozumieli.
Niestety szkoła działała tylko do końca lata.
Postanowiłam opowiedzieć historię sprzed ponad siedemdziesięciu lat głosem mojego pokolenia. Spisując ją oddaję to, co otrzymałam.
wtorek, 27 sierpnia 2013
sobota, 24 sierpnia 2013
Kiziak
Zbierania i wyrabiania kiziaku nauczyła się, gdy mieszkali jeszcze u
Amfisy. Był to niezwykle ważny proces, gdyż odpowiednio przygotowany
kiziak stawał się głównym opałem przez całą zimę.
Zbieraniem kiziaku zajmowały się głównie dzieciaki. Zazwyczaj szli w
step większą grupą na poszukiwanie drogocennego materiału. Każdy
wyposażony był w kosz lub duży worek. Cała sztuka polegała na tym, żeby
znaleźć dostatecznie wysuszone krowie łajno. Wtedy można je było bez
problemu wrzucić do worka. Im większe i grubsze tym większa radość.
Niestety czasami zamiast na suchy placek, trafiało się na lepką,
śmierdzącą maź. Z początku wydawało się to Jance obrzydliwe. Próbowała
nawet używać liści i patyków do przerzucania odchodów, ale wkrótce
zrozumiała, że nie ma to sensu i jest zbyt czasochłonne. W zasadzie
wystarczyło wytrzeć dłoń w trawę, a po powrocie do domu porządnie umyć w
wiadrze z wodą.
Gdy już nazbierali odpowiednią ilość, trzeba było wszystko wymieszać ze
słomą i uformować cegiełki, które później układano w stosy do suszenia.
Zimą taka cegiełka pozwalała ugotować obiad, gdyż w przeciwieństwie do
cienkich gałązek i trzciny, którymi również palono, kiziak nie spalał
się szybko tylko tlił nawet przez kilka godzin.
piątek, 23 sierpnia 2013
Nowe obowiązki
Wkrótce zlikwidowano kuchnię i stołówką, a Janka z Basią zostały nagle,
nie tylko bez matki, ale i bez dachu nad głową. Na szczęście niedaleko
mieszkała ich znajoma pani Wigantowa. Jej syn poszedł do armii Andersa, a
ona była już starszą kobietą i zdawała sobie sprawę jak niewielkie ma
szansę przeżycia w łagrze. Zostając tutaj mogła przynajmniej zaopiekować
się dziewczynkami. Dlatego zdecydowała się podpisać papiery o
obywatelstwo białoruskie.
Po tym jak NKWD zabrało wujka Józefa i ciocię Zosię, pani Wigantowa
namówiła Marusię Harczenko, u której wcześniej wszyscy mieszkali, aby
zlitowała się i wzięła do siebie dziewczynki. W taki oto sposób, obie
zamieszkały u kolejnej Marii, w niedużym domku, na ulicy Stalina 105.
Była to również lepianka, ale miała podłogę z prawdziwych desek i duże
okna, które choć trochę upodabniały ją do prawdziwego domu. Znajdowała
się tam też przybudówka ze spiżarnią i szopa na siano, w której zimą
mieszkała krowa. Odtąd Janka miała całe dnie wypełnione pracą. Pomagała
Marusi w gospodarstwie, sprzątała, gotowała, pieliła w ogródku. Poza
przygotowywaniem kiziaku na zimę, najbardziej męczące było szorowanie
drewnianej podłogi. Raz na tydzień Janka musiała zmyć wszystko gorącą
wodą z ługiem, a później nożem, zeskrobać z niej cały bród. Robiąc to po
raz pierwszy nie mogła pozbyć się skojarzeń z Kopciuszkiem. Tę bajkę
usłyszała kiedyś w dzieciństwie od pani Błaszczykowej i bardzo jej się
wtedy spodobała. Bo biedna dziewczyna trafiła w końcu na wspaniały bal
do pałacu i zakochała się z wzajemnością w pięknym księciu. Tutaj latem,
gdy na dworze panował nieznośny upał, a w domu nie było nikogo innego,
Janka, jak Kopciuszek z bajki, pozwalała sobie na chwilę odpoczynku i
fantazji. Zasłaniała okna, i kładła się na podłodze, rozłożywszy na niej
uprzednio mokrą szmatę dla ochłody. Rozmyślała czasem o księciu z
bajki, który przybył by na białym rumaku i ją uratował. Najczęściej
jednak marzyła o jedzeniu. O białym chlebie z dżemem z agrestu, który
rósł w ich ogrodzie. I o plackach ziemniaczanych polanych gęstą, kwaśną
śmietaną. Albo o przepysznych ciastach, które mama piekła, co niedzielę.
wtorek, 20 sierpnia 2013
Proces
Na początku marca 1943 przyszło kolejne wezwanie do stawienia się w
siedzibie NKWD. Dostali je między innymi, Zofia i Józef Nietupscy,
Regina Nietupska i Ziuta Rudomina. Tym razem wszyscy spodziewali się, że
szybko nie wrócą. Regina była smutna, ale całkowicie zdeterminowana.
Ucałowała córki i pożegnała je słowami:
- Cokolwiek by się wydarzyło, pamiętajcie, że macie siebie. Bądźcie dla
siebie dobre i opiekujcie się sobą.
Janka zdawała sobie sprawę, że te słowa skierowane są przede wszystkim
do niej. Teraz to ona była całkowicie odpowiedzialna za dziesięcioletnią
Basię.
Obie dziewczynki patrzyły przez okno, jak matka razem z panią Ziutą
odchodzą w stronę politbiura. Na zewnątrz było widać pierwsze ślady
wiosny, ale Jance wydawało się, że zima już nigdy się nie skończy.
Przynajmniej ta, która zapanowała w jej sercu.
Kilka dni później pozwolono im przyjść na posiedzenie sądu, na którym
miała być rozpatrzona sprawa ich matki. Weszły do sporej sali. Na
ścianie wisiał portret Stalina na tle jakiejś czerwonej płachty. A pod
nim, przy podłużnym stole siedziało kilku urzędników. Na salę
wprowadzono oskarżonych. Odczytano im długą listę zarzutów i po raz
ostatni zadano pytanie czy podtrzymują swoje wcześniejsze zeznania i
decyzje. Oskarżeni skinęli głowami. Jeden z urzędników przeczytał akt
oskarżenia i wyrok. Dwa lata pracy w łagrze. Koniec. Więźniów
wyprowadzono, nie pozwalając nawet pożegnać się z rodzinami.
Janka przez chwilę miała wrażenie, że to wszystko jest tylko złym snem.
Wrócą teraz do domu, a wieczorem przyjdzie mama i oświadczy, że to była
tylko pomyłka. Ale, gdy przypomniała sobie to wszystko, co spotkało ją
przez okres ostatnich trzech lat uświadomiła sobie, że w tym kraju
pomyłki urzędnicze się nie zdarzały.
Wzięła za rękę Basię i poszły z powrotem do stołówki. Sama, z młodszą,
niezbyt zaradną, siostrą, czuła się zagubiona i zrozpaczona. Kiedy ma
się czternaście lat myśli się o beztroskim spędzaniu czasu i zabawie, a
nie o odpowiedzialności i przeżyciu w tak trudnych warunkach.
wtorek, 6 sierpnia 2013
Koniec przyjaźni polsko-radzieckiej
Niestety już wkrótce sytuacja polityczna uległa zmianie. Zaczęły
pojawiać się pogłoski o wielu tysiącach polskich oficerów, którzy
zaginęli bez wieści. Wielu ludzi podejrzewało władze sowieckie o zdradę i
ich wymordowanie. Dodatkowo stosunki polsko-radzieckie uległy
pogorszeniu, po tym jak armia generała Andersa opuściła nagle teren
Związku Radzieckiego i wraz z tysiącami uchodźców odpłynęła do Persji.
Zdecydowano się na taki krok już latem '42 roku, ze względu na coraz
mniej przychylną Polakom politykę Kremla. początkowy entuzjazm wywołany
amnestią poprzedniego roku i zgodą na utworzenie wojska polskiego,
zaczął słabnąć gdy władze sowieckie zaczęły piętrzyć trudności w związku
z wyposażeniem i zaopatrzeniem tej kilkudziesięciotysięcznej armii. W
obozach dla uchodźców, utworzonych przy punktach poborowych, wycieńczeni
ludzie umierali dziesiątkowani głodem i chorobami.
Gdy najpierw ograniczono, a następnie wiosną 1942 wstrzymano całkowicie
pobór, dowództwo polskie zdecydowało się na ewakuację polskich żołnierzy
i możliwie największej liczby towarzyszących im cywili. Była to decyzja
niezwykle trudna, gdyż oznaczała niemal całkowite zerwanie już i tak
napiętych stosunków między Stalinem a rządem polskim na uchodźctwie. Ale
najsilniej konsekwencje tej decyzji odbiły się na ponad dwustu
dwudziestu tysiącach obywateli polskich, którzy z różnych przyczyn
pozostali na terenach Związku Radzieckiego.
Niemal natychmiast aresztowano pracowników ambasady RP w Moskwie oraz
delegatów terenowych i tak zwanych mężów zaufania. Wszystkim znowu
odebrano polskie dokumenty, które otrzymali na mocy porozumienia
Majski-Sikorski. Miały im one wtedy umożliwić podróż przez Związek
Radziecki do tworzących się oddziałów generała Andersa.
Kolejny raz zaczęły się masowe wezwania na przesłuchania do NKWD. Na
jednym z nich Regina dowiedziała się, że wszyscy wywiezieni z terenów
białostoczyzny są traktowani jako obywatele Białorusi. Podsunięto jej do
podpisania papiery, które mówiły, że zrzeka się obywatelstwa polskiego
oraz, że chce, aby Białoruś należała do Związku Sowieckiego. Regina
wiele razy powtarzała, że nigdy tam nie mieszkała i po zakończeniu wojny
zamierza wrócić do swojego domu w Poznaniu. Tych argumentów nikt jednak
nie chciał słuchać. Za nie podpisanie wniosków groziła kara dwóch lat
pracy w łagrze. Tym razem wypuszczono ją, ale z rozmów z innymi
zesłańcami dowiedziała się, że wszystkim przedstawiano te same dokumenty
i grożono, a niektórych już osądzono. Mimo to, wraz z grupą Polaków z
Irtyszyska postanowili, bez względu na konsekwencje, nie podpisywać
podsuwanych papierów. I nie chodziło bynajmniej o rosyjskie paszporty,
ponieważ takie otrzymywali już dwukrotnie. Po raz pierwszy w Białymstoku
po wkroczeniu wojsk radzieckich do Polski oraz powtórnie po
przewiezieniu do Kazachstanu. Wtedy jednak już z odpowiednią pieczątką
spiecpriesedleńców i zakazem przemieszczania się poza kołchoz, w którym
ich umieszczono. Tym razem jednak chodziło o coś znacznie więcej. Mieli
nie tylko przyjąć narodowość białoruską, ale także podpisać się pod
prośbą o przyłączenie terenów wschodniej Polski do Białorusi i Ukrainy.
Była to dość specyficzna forma przygotowanego przez rząd komunistyczny
referendum, które miało dowieść, że mieszkańcy tych terenów nigdy nie
uważali się za Polaków.
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Boże Narodzenie 1942
Boże Narodzenie 1942 roku było chyba najszczęśliwszym spośród tych
spędzonych na zesłaniu. W ich stołówce zebrali się wszyscy Polacy.
Ustawili stoliki i ławy tworząc jeden stół wigilijny, na którym każdy
postawił, co mu się udało zdobyć. Była ryba i kluski z makiem i dwie
beczki ukiszonej kapusty i ogórków. Nie było opłatka więc dzielili się
chlebem, życząc sobie jak zwykle prędkiego powrotu do domu. Tego roku
było w tych życzeniach jeszcze dużo nadziei.
Dzieciaki przygotowały jasełka. Janka była aniołem owiniętym w
prześcieradło, bo nie miała już żadnej białej bluzki. Ktoś jej zrobił
opaskę na czoło, do której przyczepiona była gwiazdka ze sreberka od
czekolady. Chociaż nic nie mówiła była bardzo dumna ze swojej roli.
Przechadzała się po prowizorycznej scenie prowadząc pastuszków do
żłóbka, w którym narodził się Chrystus. Na jednym jedynym zdjęciu jakie
zachowało się z tego okresu widać poważną dziewczynkę o ciemnych oczach.
Drobniutka i wychudzona nie wygląda na swoje czternaście lat.
O tym, że był to lepszy okres świadczył również patefon, który pewnego
dnia pojawił się w ich stołówce. Czy przyjechał tu aż z Polski w
bydlęcym wagonie czy pożyczono go z selsowietu jako dowód nowej, dziwnej
przyjaźni polsko-radzieckiej? Dzisiaj ciężko już dociec. Grunt, że wraz
z nim pojawił się pomysł zorganizowania w Irtyszysku potańcówki z
prawdziwego zdarzenia. Zaproszono na nią wszystkich, bez względu na
pochodzenie i narodowość. W wyznaczony wieczór, gdy wszyscy się zeszli,
ich niewielka stołówka wręcz pękała w szwach. Dziewczęta w warkoczach
przeplatanych kolorowymi wstążkami, panie w ufryzowanych na żelazko
lokach i panowie gładko ogoleni, we względnie czystych koszulach, które
przeważnie wisiały na nich jak na drewnianych wieszakach. Patrząc na
tych wynędzniałych i obdartych elegantów, Janka znowu przypomniała sobie
te wieczory, gdy jej rodzice wychodzili na karnawałowe wojskowe bale.
On dystyngowany, w mundurze galowym i wysokich błyszczących butach. Ona
niezwykle elegancka, w pięknej koronkowej sukni. Mimo swojej niezbyt
zgrabnej figury, jej matka zawsze wyglądała jak prawdziwa dama. Co z
tego zostało? Janka spojrzała na niewysoką, teraz niemal chudą kobietę w
szarej podniszczonej sukni. Poczuła nagłe uczucie smutku i jakiegoś
dziwnego rozczarowania. Ale gdy spojrzała w jej twarz, zobaczyła ten sam
ciepły uśmiech, który znała od lat. Wtedy postanowiła, że przetrwają i
wrócą w końcu do domu, choćby miały zapłacić najwyższą cenę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)