wtorek, 27 sierpnia 2013

Polska szkoła letnia

Latem 1942 udało się nawet utworzyć niewielką szkółkę dla polskich dzieci. I Janka mogła wreszcie znowu kontynuować naukę. Nie posiadała się z tego powodu z radości. Gdy jej młodsza siostra, która nigdy jeszcze w szkole nie była, zaczęła ją o to wypytywać, Janka zaczęła wspominać swój pierwszy dzień w szkole sióstr Urszulanek w Poznaniu. Przez pierwsze dwa lata Janka uczyła się w domu. Była bardzo chorowitym dzieckiem i rodzice obawiali się o jej zdrowie, więc w roli guwernantki zatrudnili kuzynkę, Lutkę Kokorniakównę. Dwa razy w roku Janka szła do szkoły publicznej na egzamin, na którym sprawdzano jej postępy w nauce. Janka zapamiętała stamtąd długie, drewniane ławki ubrudzone atramentem z kałamarzy i czarną podłogę z linoleum. Sądząc, że tak właśnie wyglądają wszystkie szkoły, wcale nie żałowała, że nie musi tam chodzić. W końcu jednak zapadła decyzja, że dość już nauki w domu. Regina zabrała córkę na ulicę Libelta, gdzie mieściła się renomowana szkoła prowadzona przez siostry Urszulanki. Był trzypiętrowy gmach w stylu neoklasycznym, w którym mieściło się trzydzieści przestronnych sal i gabinetów oraz nowocześnie wyposażona sala gimnastyczna. Uczyło się tam ponad pięćset dziewcząt. Większość z nich pochodziła z tak zwanych dobrych domów.. Janka zapamiętała szczególnie przestronny hol i górującą nad nim figurę Jezusa. Pierwszego września Janka po raz pierwszy poszła do szkoły w towarzystwie starszej sąsiadki, Janki Fikusówny. Autobusem konnym dojechały aż do żydowskiej bożnicy przy Starym Rynku. Zaraz obok znajdował się cuchnący o tej porze targ rybny, przez który musiały przejść na ulicę Solną. Stamtąd już prosto aż do Alei Niepodległości, przy której stał budynek główny szkoły. Pierwszego dnia wszystko bardzo jej się podobało. Gdy wróciła do domu, nie mogła przestać opowiadać o nowych koleżankach i nauczycielkach. Niestety z tego całego zaaferowania zapomniała do jakiej chodzi klasy i gdy następnego dnia przyszła do szkoły sama, zupełnie nie wiedziała co ze sobą począć. Oczywiście tutaj nie było mowy o takiej szkole i Jance trudno było ukryć rozczarowanie, gdy zobaczyła jak wyglądają lekcje. Zajęcia odbywały się w budynku miejscowej szkoły, który był zniszczony i zaniedbany. Prowadziła je pani Miedziejko, dyplomowana nauczycielka, a pomagała jej pani Ziuta Rudomina. Uczyli się wszystkiego po trochu: polskiego, rachunków, geografii. Ale było to niełatwe zadanie, bo nie było ani zeszytów ani podręczników, a dzieci były w różnym wieku. Te starsze pomagały młodszym opowiadając często o tym czego nauczyły się jeszcze na lekcjach w Polsce. Nie posiadając zeszytów wszystkiego musieli uczyć się na pamięć. Mimo wszystko Janka lubiła tam chodzić. Spotykała się z innymi polskimi dziećmi, a wiele z nich miało podobno wspomnienia z czasów przed wybuchem wojny, więc dobrze się rozumieli. Niestety szkoła działała tylko do końca lata.

sobota, 24 sierpnia 2013

Kiziak

Zbierania i wyrabiania kiziaku nauczyła się, gdy mieszkali jeszcze u Amfisy. Był to niezwykle ważny proces, gdyż odpowiednio przygotowany kiziak stawał się głównym opałem przez całą zimę. Zbieraniem kiziaku zajmowały się głównie dzieciaki. Zazwyczaj szli w step większą grupą na poszukiwanie drogocennego materiału. Każdy wyposażony był w kosz lub duży worek. Cała sztuka polegała na tym, żeby znaleźć dostatecznie wysuszone krowie łajno. Wtedy można je było bez problemu wrzucić do worka. Im większe i grubsze tym większa radość. Niestety czasami zamiast na suchy placek, trafiało się na lepką, śmierdzącą maź. Z początku wydawało się to Jance obrzydliwe. Próbowała nawet używać liści i patyków do przerzucania odchodów, ale wkrótce zrozumiała, że nie ma to sensu i jest zbyt czasochłonne. W zasadzie wystarczyło wytrzeć dłoń w trawę, a po powrocie do domu porządnie umyć w wiadrze z wodą. Gdy już nazbierali odpowiednią ilość, trzeba było wszystko wymieszać ze słomą i uformować cegiełki, które później układano w stosy do suszenia. Zimą taka cegiełka pozwalała ugotować obiad, gdyż w przeciwieństwie do cienkich gałązek i trzciny, którymi również palono, kiziak nie spalał się szybko tylko tlił nawet przez kilka godzin.

piątek, 23 sierpnia 2013

Nowe obowiązki

Wkrótce zlikwidowano kuchnię i stołówką, a Janka z Basią zostały nagle, nie tylko bez matki, ale i bez dachu nad głową. Na szczęście niedaleko mieszkała ich znajoma pani Wigantowa. Jej syn poszedł do armii Andersa, a ona była już starszą kobietą i zdawała sobie sprawę jak niewielkie ma szansę przeżycia w łagrze. Zostając tutaj mogła przynajmniej zaopiekować się dziewczynkami. Dlatego zdecydowała się podpisać papiery o obywatelstwo białoruskie. Po tym jak NKWD zabrało wujka Józefa i ciocię Zosię, pani Wigantowa namówiła Marusię Harczenko, u której wcześniej wszyscy mieszkali, aby zlitowała się i wzięła do siebie dziewczynki. W taki oto sposób, obie zamieszkały u kolejnej Marii, w niedużym domku, na ulicy Stalina 105. Była to również lepianka, ale miała podłogę z prawdziwych desek i duże okna, które choć trochę upodabniały ją do prawdziwego domu. Znajdowała się tam też przybudówka ze spiżarnią i szopa na siano, w której zimą mieszkała krowa. Odtąd Janka miała całe dnie wypełnione pracą. Pomagała Marusi w gospodarstwie, sprzątała, gotowała, pieliła w ogródku. Poza przygotowywaniem kiziaku na zimę, najbardziej męczące było szorowanie drewnianej podłogi. Raz na tydzień Janka musiała zmyć wszystko gorącą wodą z ługiem, a później nożem, zeskrobać z niej cały bród. Robiąc to po raz pierwszy nie mogła pozbyć się skojarzeń z Kopciuszkiem. Tę bajkę usłyszała kiedyś w dzieciństwie od pani Błaszczykowej i bardzo jej się wtedy spodobała. Bo biedna dziewczyna trafiła w końcu na wspaniały bal do pałacu i zakochała się z wzajemnością w pięknym księciu. Tutaj latem, gdy na dworze panował nieznośny upał, a w domu nie było nikogo innego, Janka, jak Kopciuszek z bajki, pozwalała sobie na chwilę odpoczynku i fantazji. Zasłaniała okna, i kładła się na podłodze, rozłożywszy na niej uprzednio mokrą szmatę dla ochłody. Rozmyślała czasem o księciu z bajki, który przybył by na białym rumaku i ją uratował. Najczęściej jednak marzyła o jedzeniu. O białym chlebie z dżemem z agrestu, który rósł w ich ogrodzie. I o plackach ziemniaczanych polanych gęstą, kwaśną śmietaną. Albo o przepysznych ciastach, które mama piekła, co niedzielę.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Proces

Na początku marca 1943 przyszło kolejne wezwanie do stawienia się w siedzibie NKWD. Dostali je między innymi, Zofia i Józef Nietupscy, Regina Nietupska i Ziuta Rudomina. Tym razem wszyscy spodziewali się, że szybko nie wrócą. Regina była smutna, ale całkowicie zdeterminowana. Ucałowała córki i pożegnała je słowami: 
 - Cokolwiek by się wydarzyło, pamiętajcie, że macie siebie. Bądźcie dla siebie dobre i opiekujcie się sobą. 
Janka zdawała sobie sprawę, że te słowa skierowane są przede wszystkim do niej. Teraz to ona była całkowicie odpowiedzialna za dziesięcioletnią Basię. Obie dziewczynki patrzyły przez okno, jak matka razem z panią Ziutą odchodzą w stronę politbiura. Na zewnątrz było widać pierwsze ślady wiosny, ale Jance wydawało się, że zima już nigdy się nie skończy. Przynajmniej ta, która zapanowała w jej sercu. Kilka dni później pozwolono im przyjść na posiedzenie sądu, na którym miała być rozpatrzona sprawa ich matki. Weszły do sporej sali. Na ścianie wisiał portret Stalina na tle jakiejś czerwonej płachty. A pod nim, przy podłużnym stole siedziało kilku urzędników. Na salę wprowadzono oskarżonych. Odczytano im długą listę zarzutów i po raz ostatni zadano pytanie czy podtrzymują swoje wcześniejsze zeznania i decyzje. Oskarżeni skinęli głowami. Jeden z urzędników przeczytał akt oskarżenia i wyrok. Dwa lata pracy w łagrze. Koniec. Więźniów wyprowadzono, nie pozwalając nawet pożegnać się z rodzinami. Janka przez chwilę miała wrażenie, że to wszystko jest tylko złym snem. Wrócą teraz do domu, a wieczorem przyjdzie mama i oświadczy, że to była tylko pomyłka. Ale, gdy przypomniała sobie to wszystko, co spotkało ją przez okres ostatnich trzech lat uświadomiła sobie, że w tym kraju pomyłki urzędnicze się nie zdarzały. Wzięła za rękę Basię i poszły z powrotem do stołówki. Sama, z młodszą, niezbyt zaradną, siostrą, czuła się zagubiona i zrozpaczona. Kiedy ma się czternaście lat myśli się o beztroskim spędzaniu czasu i zabawie, a nie o odpowiedzialności i przeżyciu w tak trudnych warunkach.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Koniec przyjaźni polsko-radzieckiej

Niestety już wkrótce sytuacja polityczna uległa zmianie. Zaczęły pojawiać się pogłoski o wielu tysiącach polskich oficerów, którzy zaginęli bez wieści. Wielu ludzi podejrzewało władze sowieckie o zdradę i ich wymordowanie. Dodatkowo stosunki polsko-radzieckie uległy pogorszeniu, po tym jak armia generała Andersa opuściła nagle teren Związku Radzieckiego i wraz z tysiącami uchodźców odpłynęła do Persji. Zdecydowano się na taki krok już latem '42 roku, ze względu na coraz mniej przychylną Polakom politykę Kremla. początkowy entuzjazm wywołany amnestią poprzedniego roku i zgodą na utworzenie wojska polskiego, zaczął słabnąć gdy władze sowieckie zaczęły piętrzyć trudności w związku z wyposażeniem i zaopatrzeniem tej kilkudziesięciotysięcznej armii. W obozach dla uchodźców, utworzonych przy punktach poborowych, wycieńczeni ludzie umierali dziesiątkowani głodem i chorobami. Gdy najpierw ograniczono, a następnie wiosną 1942 wstrzymano całkowicie pobór, dowództwo polskie zdecydowało się na ewakuację polskich żołnierzy i możliwie największej liczby towarzyszących im cywili. Była to decyzja niezwykle trudna, gdyż oznaczała niemal całkowite zerwanie już i tak napiętych stosunków między Stalinem a rządem polskim na uchodźctwie. Ale najsilniej konsekwencje tej decyzji odbiły się na ponad dwustu dwudziestu tysiącach obywateli polskich, którzy z różnych przyczyn pozostali na terenach Związku Radzieckiego. Niemal natychmiast aresztowano pracowników ambasady RP w Moskwie oraz delegatów terenowych i tak zwanych mężów zaufania. Wszystkim znowu odebrano polskie dokumenty, które otrzymali na mocy porozumienia Majski-Sikorski. Miały im one wtedy umożliwić podróż przez Związek Radziecki do tworzących się oddziałów generała Andersa. Kolejny raz zaczęły się masowe wezwania na przesłuchania do NKWD. Na jednym z nich Regina dowiedziała się, że wszyscy wywiezieni z terenów białostoczyzny są traktowani jako obywatele Białorusi. Podsunięto jej do podpisania papiery, które mówiły, że zrzeka się obywatelstwa polskiego oraz, że chce, aby Białoruś należała do Związku Sowieckiego. Regina wiele razy powtarzała, że nigdy tam nie mieszkała i po zakończeniu wojny zamierza wrócić do swojego domu w Poznaniu. Tych argumentów nikt jednak nie chciał słuchać. Za nie podpisanie wniosków groziła kara dwóch lat pracy w łagrze. Tym razem wypuszczono ją, ale z rozmów z innymi zesłańcami dowiedziała się, że wszystkim przedstawiano te same dokumenty i grożono, a niektórych już osądzono. Mimo to, wraz z grupą Polaków z Irtyszyska postanowili, bez względu na konsekwencje, nie podpisywać podsuwanych papierów. I nie chodziło bynajmniej o rosyjskie paszporty, ponieważ takie otrzymywali już dwukrotnie. Po raz pierwszy w Białymstoku po wkroczeniu wojsk radzieckich do Polski oraz powtórnie po przewiezieniu do Kazachstanu. Wtedy jednak już z odpowiednią pieczątką spiecpriesedleńców i zakazem przemieszczania się poza kołchoz, w którym ich umieszczono. Tym razem jednak chodziło o coś znacznie więcej. Mieli nie tylko przyjąć narodowość białoruską, ale także podpisać się pod prośbą o przyłączenie terenów wschodniej Polski do Białorusi i Ukrainy. Była to dość specyficzna forma przygotowanego przez rząd komunistyczny referendum, które miało dowieść, że mieszkańcy tych terenów nigdy nie uważali się za Polaków.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Boże Narodzenie 1942

Boże Narodzenie 1942 roku było chyba najszczęśliwszym spośród tych spędzonych na zesłaniu. W ich stołówce zebrali się wszyscy Polacy. Ustawili stoliki i ławy tworząc jeden stół wigilijny, na którym każdy postawił, co mu się udało zdobyć. Była ryba i kluski z makiem i dwie beczki ukiszonej kapusty i ogórków. Nie było opłatka więc dzielili się chlebem, życząc sobie jak zwykle prędkiego powrotu do domu. Tego roku było w tych życzeniach jeszcze dużo nadziei. Dzieciaki przygotowały jasełka. Janka była aniołem owiniętym w prześcieradło, bo nie miała już żadnej białej bluzki. Ktoś jej zrobił opaskę na czoło, do której przyczepiona była gwiazdka ze sreberka od czekolady. Chociaż nic nie mówiła była bardzo dumna ze swojej roli. Przechadzała się po prowizorycznej scenie prowadząc pastuszków do żłóbka, w którym narodził się Chrystus. Na jednym jedynym zdjęciu jakie zachowało się z tego okresu widać poważną dziewczynkę o ciemnych oczach. Drobniutka i wychudzona nie wygląda na swoje czternaście lat. O tym, że był to lepszy okres świadczył również patefon, który pewnego dnia pojawił się w ich stołówce. Czy przyjechał tu aż z Polski w bydlęcym wagonie czy pożyczono go z selsowietu jako dowód nowej, dziwnej przyjaźni polsko-radzieckiej? Dzisiaj ciężko już dociec. Grunt, że wraz z nim pojawił się pomysł zorganizowania w Irtyszysku potańcówki z prawdziwego zdarzenia. Zaproszono na nią wszystkich, bez względu na pochodzenie i narodowość. W wyznaczony wieczór, gdy wszyscy się zeszli, ich niewielka stołówka wręcz pękała w szwach. Dziewczęta w warkoczach przeplatanych kolorowymi wstążkami, panie w ufryzowanych na żelazko lokach i panowie gładko ogoleni, we względnie czystych koszulach, które przeważnie wisiały na nich jak na drewnianych wieszakach. Patrząc na tych wynędzniałych i obdartych elegantów, Janka znowu przypomniała sobie te wieczory, gdy jej rodzice wychodzili na karnawałowe wojskowe bale. On dystyngowany, w mundurze galowym i wysokich błyszczących butach. Ona niezwykle elegancka, w pięknej koronkowej sukni. Mimo swojej niezbyt zgrabnej figury, jej matka zawsze wyglądała jak prawdziwa dama. Co z tego zostało? Janka spojrzała na niewysoką, teraz niemal chudą kobietę w szarej podniszczonej sukni. Poczuła nagłe uczucie smutku i jakiegoś dziwnego rozczarowania. Ale gdy spojrzała w jej twarz, zobaczyła ten sam ciepły uśmiech, który znała od lat. Wtedy postanowiła, że przetrwają i wrócą w końcu do domu, choćby miały zapłacić najwyższą cenę.