piątek, 18 lipca 2014

Koniec wojny



Niepostrzeżenie nadszedł maj. Dni stawały się coraz dłuższe i cieplejsze, a step znów się zazielenił. Któregoś razu, gdy Janka szła z wiadrami w stronę Irtysza, zobaczyła nagle, nadbiegającą z naprzeciwka, młodą Rosjankę. Dziewczyna miała policzki zaróżowione z wysiłku, a chustka zsunęła jej się z głowy i powiewała za nią jak kolorowa flaga. Ledwo mogła złapać oddech, ale mijając Jankę wykrzyczała głośno:
- Wajna zakancziłas! Wyigralim!
Był 9 maja 1945 roku. Armia Czerwona dotarła do samego bierłoga gitlerowskawa faszyzma. Adolf Hitler oraz część jego najbliższych współpracowników popełniło samobójstwo, a Niemcy podpisały wreszcie akt bezwarunkowej kapitulacji.
Janka przez chwilę nie mogła w to uwierzyć. Przystanęła zdezorientowana i spojrzała za oddalającą się dziewczyną. Kiedy dotarło do niej w pełni znaczenie tych kilku słów, które właśnie usłyszała, poczuła jak ogarnia ją fala niepohamowanej radości. Chwyciła puste wiadra i zakręciwszy się na pięcie także puściła się biegiem w stronę miasteczka.
Wkrótce w całym Irtyszysku słychać było najnowsze wiadomości. Ludzie nie mówili już o niczym innym, jak tylko o końcu wojny. Z głośników bezustannie płynęła melodia międzynarodówki, przerywana tylko co jakiś czas przez podekscytowany głos komentatora, wychwalającego męstwo oraz odwagę żołnierzy radzieckich, którzy już 2 maja zdobyli Berlin i na Bramie Brandenburskiej zatknęli czerwony sztandar. Niemal natychmiast ustanowiono nowe odznaczenie, Medal za Zdobycie Berlina, którym uhonorowano ponad milion uczestników i dowódców szturmu, w tym również kilka tysięcy polskich żołnierzy z armii generała Berlinga.

Następnego dnia w Irtyszysku zorganizowano specjalny wiec, aby oficjalnie przekazać najnowsze wiadomości wszystkim mieszkańcom. Janka także planowała się tam wybrać, więc Regina na tę okazję uszyła jej taftową spódniczkę z podszewki starego futra i bluzkę z ostatniego prześcieradła jakie im jeszcze zostało. Przy kołnierzyku wyhaftowała małe, kolorowe kwiatki, które były jedyną ozdobą tego skromnego stroju. Niestety w ferworze przygotowań, podekscytowana Janka, podczas prasowania, zamiast odstawić ciężkie żelazko na podłogę, położyła je wprost na taftową spódniczkę. Po chwili w pomieszczeniu zaczął się unosić swąd spalenizny. Zanim ktokolwiek się zorientował skąd pochodzi, było już za późno. W materiale ziała wielka dziura o brązowych, nadpalonych brzegach. Widząc to Janka wpadła w prawdziwą rozpacz. Siedziała na podłodze ze zniszczoną spódnicą i nie mogła przestać płakać. Na nic się zdało pocieszanie jej przez matkę i siostrę. Kiedy nie ma się prawie nic, nawet stara podszewka staje się skarbem, a jej strata prawdziwą katastrofą. W końcu, słysząc te lamenty, przyszła do nich Marusia i widząc rozpacz Janki, zaproponowała, że pożyczy jej na tę okazję swoją sukienkę. Janka poszła na wiec, ale utrata spódniczki zmniejszała chwilowo radość z całego wydarzenia, jakim było oficjalne zakończenie wojny. Zresztą jak się wkrótce okazało, dla większości zesłanych Polaków nie oznaczało to wcale końca tułaczki i poniewierki. Ich sytuacja na razie w ogóle się nie zmieniła, gdyż ustalając w odległej Jałcie warunki pokoju, zupełnie pominięto kilka milionów deportowanych i więzionych w łagrach obywateli krajów zajętych przez ZSRR od września 1939 roku. Początkowo wydawało się wprawdzie, że teraz już nic nie stanie na przeszkodzie ich wyjazdu i powrotu do ojczyzny, ale rzeczywistość i biurokracja komunistyczna szybko pokazały jak bardzo mylne było to przeświadczenie. Kiedy minęła euforia wywołana zwycięstwem, skończyły się wiece i potańcówki, a naczelnicy wytrzeźwieli, kazano po prostu wrócić wszystkim do pracy. Koniec wojny to jedno, a budowa i umacnianie zdobyczy światowego socjalizmu to przecież zupełnie, co innego! Pytania polskich zesłańców były zazwyczaj zbywane milczeniem albo bardzo niekonkretnymi obietnicami.
- Uwidim, uwidim. Nie ma rozkazu z Moskwy, nie ma wyjazdu. Tjepier, wam nada żdać.

Od chwili deportacji Polacy byli w zasadzie odcięci od wiarygodnych informacji o tym, co dzieje się w ich kraju. Do Kazachstanu dochodziły jedynie strzępy wiadomości, a zakończenie wojny jeszcze pogłębiło tę dezinformację. Większość zesłańców nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że powrót do ojczyzny, którą znali jest już niemożliwy.
Polska jako kraj była okaleczona i zrujnowana, tak samo jak jej mieszkańcy. Przepadła niemal połowa majątku narodowego, a większość jej najbardziej wartościowych obywateli straciło życie lub wyemigrowało za granicę. W Londynie nadal jeszcze działał polski rząd na uchodźctwie, ale niemal wszystkie jego postulaty odnośnie Polski i jej obywateli, odrzucane były nawet przez niedawnych sojuszników. W Warszawie natomiast powstał marionetkowy Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, całkowicie podporządkowany Moskwie, który z niespotykaną brutalnością zaczął zwalczać swoich przeciwników. Rozpoczęły się prześladowania, kolejna fala zsyłek i mordowanie wszystkich tych, którzy nie złożyli broni i występowali przeciwko nowej władzy. Propaganda komunistyczna przedstawiała ich jako kolaborantów i bandytów, którzy stają na drodze odbudowy państwa. W dodatku polskie podziemie było teraz rozbite i rozczłonkowane na wiele mniejszych, często nieprzychylnie do siebie nastawionych organizacji, co tylko ułatwiało Urzędowi Bezpieczeństwa walkę z nimi. Poza tym Polska utraciła prawie jedną piątą swojego dawnego terytorium, na rzecz ZSRR. Tej straty z pewnością nie mogły zrekompensować zniszczone i rozgrabione Ziemie Odzyskane na zachodzie i północy. Zmiany granic przedwojennej Polski spowodowały przymusowe migracje kilku milionów ludzi- nie tylko Polaków, ale także Niemców, Ukraińców, Białorusinów, Litwinów. O tym wszystkim, w Irtyszysku, nikt nawet nie słyszał.

środa, 16 lipca 2014

Kulinarne marzenia



W długie zimowe wieczory, gdy na dworze szalał buran, nie było już mowy o tym, żeby wyjść gdzieś z domu. Aby oszczędzić cenny opał, często gdy tylko zapadał zmrok Regina, Janka i Basia kładły się w do łóżka i okrywały ciepłą pierzyną. Dla zabicia czasu, zanim przyszedł sen, prowadziły długie rozmowy. Czasami matka opowiadała im swoje ulubione książki: Znachora, Dewajtis, czy Między ustami a brzegiem pucharu. Najczęściej jednak dyskutowały o jedzeniu. Ich ulubioną rozrywką było wymyślanie i opisywanie jak najbardziej wymyślnych potraw. Mistrzynią w tej grze była oczywiście Regina. Potrafiła jednym tchem wyrecytować obiadowy jadłospis na cały tydzień! Na początek rosół z jarzynami i kluseczkami lanymi albo delikatny krem ze szparagów. Na drugie danie według upodobania, golonka peklowana chrzanem lub wieprzowe zrazy z boczkiem, kaszą gryczaną i buraczkami. Mogły być też szare kluski i modra kapusta zasmażana na maśle, gęsia wątróbka, cynaderki albo śledzie w śmietanie podawane z gorącymi ziemniakami. A na deser babka piaskowa ucierana w makutrze, kogel mogel z cytryną i domowe ptasie mleczko. Czasami dziewczynki prosiły matkę, żeby opisała im dokładnie jak przyrządziłaby jakieś danie. Regina zaczynała mówić, a one zamykały oczy i upajały się jej słowami:
- Na ciasto rabarbarowe najlepsze są młode pędy: czerwone i soczyste, bo gdy są zbyt stare robią się łykowate i tracą swój aromat. Mąkę trzeba koniecznie przesiać przez sito, żeby była puszysta, a margarynę dodawać w małych kawałkach. Następnie należy posiekać wszystko nożem, aby uzyskać konsystencję okruchów chleba, zagnieść i odstawić na co najmniej godzinę, żeby ciasto odpoczęło. Po wyciągnięciu z pieca można je delikatnie musnąć białym lukrem i posypać odrobinę kandyzowanej skórki pomarańczowej.
Janka też miała swój ulubiony zestaw obiadowy, za którym najbardziej tęskniła. Była to prawdziwa kartoflanka na rosole, a na drugie danie placki ziemniaczane polane kwaśną śmietaną.
- Ale z ciebie pyra! - śmiała się z niej Basia - ja to już nigdy nie tknę zupy ziemniaczanej. Tej breji, którą tutaj jemy starczy mi na całe życie.
Janka jednak nie słuchała już siostry. Zatapiała się w swoich wyimaginowanych smakach i zapachach. Wbrew pozorom, gdy jest się człowiekiem permanentnie głodnym, to takie zupełnie abstrakcyjne i wręcz niedorzeczne myśli o jedzeniu przestają być torturą. Rzecz jasna, nie wypełniają żołądka i nie zmniejszają jego bolesnych skurczów, ale przynajmniej oszukują trochę, chorą z niedożywienia głowę.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Poziomki



Pewnego dnia Janka, razem z Olą i Żenią, wybrała się do lasu na poziomki. Nie byłoby w tym zapewne nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że najbliższy las znajdował się kilkadziesiąt kilometrów od Irtyszyska i całą drogę dziewczęta musiały pokonać pieszo. Żeby nieco skrócić ten dystans, już poprzedniego wieczora udały się do Pieczieryska, gdzie przenocowały u znajomej Moszkinów. W dalszą drogę wyruszyły z samego rana, ale zanim dotarły na miejsce i tak było już późne popołudnie. Uznały więc, że najlepiej będzie jeśli zbieranie poziomek zostawią sobie na następny dzień. Nie było potrzeby się spieszyć- wokół ani żywej duszy, a skraj lasu aż czerwieniał od maleńkich słodkich owoców. Ułożyły się do snu na pobliskiej polanie- blisko siebie, bo noce i poranki przynosiły już ze sobą dotkliwy chłód zapowiadający rychłe nadejście jesieni. Wstały, gdy tylko zaczęło się przejaśniać i przez kilka godzin nie tylko uzbierały całe wiaderka poziomek, ale jeszcze najadły się nimi do syta. Teraz mogły ruszać w powrotną drogę, ale pełne wiadra strasznie im ciążyły, więc dziewczęta szły wolno i często musiały się zatrzymywać, aby odpocząć. Janka oprócz sporego wiadra niosła w rękach jeszcze parę butów pożyczonych od młodszej siostry. Co prawda były nieco za małe i uwierały ją bardzo, ale w przeciwieństwie do jej szmacianych łapci miały grubą podeszwę, więc Janka wzięła je, żeby nie pokaleczyć sobie stóp w lesie. Teraz jednak, gdy znalazły się na rozjeżdżonym przez ciężarówki trakcie,  szła znowu boso. W pewnym momencie, gdy dotarły już do drogi prowadzącej wprost do Pieczieryska, minął je samochód wiozący na długiej platformie, drewniane bale. Widząc go z daleka, Żenia odstawiła wiadro i zaczęła machać do kierowcy, żeby się zatrzymał. Ciężarówka minęła ją wprawdzie wzniecając tumany kurzy, ale kilkanaście metrów dalej stanęła, a drzwi szoferki otworzyły się.
- A wy kuda, diewuszki?
- Do Irtyszyska. Wezmietje nas? - spytała dziewczyna, podbiegając do samochodu.
- Nie mogę - wskazał na drzewo - To zbyt niebezpieczne. Ale mogę wam zabrać te wiaderka i zostawić przy przeprawie promowej.
Dziewczynki wahały się przez chwilę, czy powierzyć tak cenny ładunek nieznajomemu. W końcu jednak doszły do wniosku, że to jedyny sposób, aby dotrzeć do domu przed nocą. Janka odłożyła na chwilę buty na pobocze, żeby wstawić wiaderko z poziomkami na pakę ciężarówki. Później pomogła też Żeni i Oli. Gdy wszystko było już stabilnie zapakowane, ciężarówka odjechała, a one raźnym krokiem ruszyły w dalszą drogę.
Zanim dotarły do Pieczieryska zaczęło już zmierzchać. I wtedy Janka zorientowała się nagle, że nie ma ze sobą butów Basi! Musiała zostawić je przy drodze, gdy pakowały poziomki na przyczepę z drewnem. Oczywiście nie było już możliwości, żeby teraz po nie wrócić. Buty przepadły i Janka była załamana. Koleżanki próbowały ją jakoś pocieszyć, ale na nic się to zdało. Nawet fakt, że bez kłopotu znalazły wszystkie wiaderka w nienaruszonym stanie, nie poprawił jej humoru. Do domu doszła zupełnie zrozpaczona, a gdy tylko przekroczyła próg, rozpłakała się w głos.
- Co ci się stało, Janeczka?! - zawołała Regina widząc ją w tym stanie.
- Mamusiu ja nie chciałam... - łkała Janka - Proszę, nie krzycz na mnie, ja nie chciałam...
- Matko Boska, mów co się stało! - Regina aż zbladła z przerażenia.
- Zgubiłam buty Baśki - wydukała Janka i jeszcze głośniej się rozpłakała.  
Za to Regina odetchnęła głośno i otoczyła córkę ramieniem:
- Pal licho te buty! - powiedziała niemal z ulgą - Aleś mnie przestraszyła. Myślałam, że cię ktoś napadł i zgwałcił! Do grobu chcesz mnie wpędzić, dziewczyno?
Wytarła córce twarz chusteczką i jeszcze raz przytuliła:
- No już dobrze, nie płacz. Pokaż przynajmniej, co tam nazbierałyście.
Wiaderko słodkich poziomek zażegnało nieco kryzys, chociaż Basia dąsała się na siostrę jeszcze przez kilka dni i zapowiedziała, że już nigdy w życiu nic więcej jej nie pożyczy. Janka doskonale rozumiała jej wyrzuty, bo buty, które tak lekkomyślnie zostawiła, gdzieś przy drodze, to był prawdziwy skarb. Przyszły niedawno w paczce z UNRY razem z innymi darami dla zesłańców. Basia nie posiadała się wręcz z radości, że na nią pasują. Wreszcie mogła zamienić szmaciane łapcie na ciepłe sznurowane traperki podbite grubą karbowaną podeszwą, z  wyściółką w środku i podwyższoną cholewką. Ale tutaj chodziło też o coś znacznie więcej. Posiadanie własnych butów to była niezależność, wolność i swoboda poruszania się. Bez odpowiedniego obuwia Basia znowu skazana była na zamknięcie w czterech ścianach, gdy tylko przyjdzie jesień i zima. Przez nieuwagę i roztargnienie Janki znowu miały tylko jedną parę pimów, którymi będą musiały się dzielić. I wiadomym było, że pierwszeństwo będzie miała zawsze starsza siostra, która chodziła w nich do pracy.