Jeszcze zanim wiosna zagościła na
dobre na stepie, pewnego dnia Basia wróciła do domu z piszczącym zawiniątkiem
pod kurtką. Był to mały rudy kociak, który od kilku dni błąkał się po okolicy. Dziewczynka
była zachwycona swoim znaleziskiem, jednak gdy pokazała go matce, nie spotkała
się ze zbytnim entuzjazmem z jej strony. Widząc niezadowolenie Reginy, zaczęła
błagać, by pozwolono jej go zatrzymać:
- Zobacz mamo jaki on jest słodki. Ma
ogonek jak marchewka - mówiła głaszcząc kociaka i przymilając się do matki -
Taki piękny. Cały rudy i ma takie śliczne niebieskie oczka i różowy nosek.
Regina z początku była nieugięta, bo
wiedziała, że będzie brakowało im jedzenia dla zwierzaka, ale żadne racjonalne
argumenty nie trafiały do jej córki. Obiecywała, że odda mu swoje mleko i
będzie jadła suche ziemniaki, byle tylko Waśka mógł z nimi zostać. Janka
starała się nie wtrącać, ale w głębi duszy liczyła, że matka w końcu jednak się
zgodzi. I rzeczywiście, patrząc na rozpacz córki, Regina ostatecznie uległa. A
Waśka został u nich jako nowy, pełnoprawny członek rodziny.
Na szczęście przez większą część roku
kot żywił się sam, a z ich pomocy korzystał tylko w zimie, gdy nawet myszy
pochowały się już tak głęboko, że nie mógł żadnej wytropić.
Zresztą ich nowy pupil nie był tutaj niczym
niespotykanym. Zarówno Rosjanie jak i Kazachowie trzymali koty w domach i
dokarmiali je, bo były przydatne w gospodarstwie. Łapały myszy i inne szkodniki,
które próbowały podjadać ich zimowe zapasy. W znacznie gorszej sytuacji były natomiast
psy. Nimi z reguły nikt się nie zajmował. Były zdane na siebie i półdzikie włóczyły
się watahami po wsiach i stepie. Zawsze głodne i tak wychudzone, że
przypominały bardziej szkielety niż żywe stworzenia. Te, które miały najmniej
szczęścia kończyły jako obiad i rękawiczki, bo Kazachowie bardzo cenili psie
skórki i futro, które było ciepłe i nie przemakało tak szybko jak wełna.
Rok wcześniej Janka też znalazła u
sąsiadów małego łaciatego szczeniaka. Przez chwilę myślała o tym, żeby go
przygarnąć, ale gdy wzięła go na ręce okazało się, że biedak jest strasznie
zapchlony. Było na nim tyle robactwa, że gdy przeczesała ręką grube futerko to
aż się na nim wszystko zakotłowało. Delikatnie odstawiła więc psiaka na ziemię:
- Nie mogę cię zabrać. Już dość mamy
wszy i pluskiew w chałupie - powiedziała ze smutkiem, jakby chciała
usprawiedliwić fakt, że go porzuca. Ale szczeniak nie zważając na jej słowa już
zaczął merdać ogonkiem i przymilać się do nóg. Pogłaskała go jeszcze raz i czym
prędzej uciekła. Żal jej było stworzenia, ale za bardzo bała się, że jeśli
Marusia zobaczy pchły to wyrzuci je z domu razem ze szczeniakiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham