poniedziałek, 26 marca 2012

Wołga

I znowu pola i lasy, obce miasta w oddali. Wujek Józef miał ze sobą mały kalendarz, w którym na ostatnich stronach była mapka Europy. Dzięki temu, odczytując tablice na niektórych stacjach mogli się zorientować w jakim kierunku jadą. Na szczęście nie była to północ, gdzie panowała niemal wieczna zima i nieludzkie wręcz warunki do życia. Nie jechali więc w stronę Kołymy, która miała złą sławę już od czasów carskich represji po powstaniach listopadowym i styczniowym. Kierowali się raczej na południowy wschód w stronę stepów, a nie groźnej tajgi. Mijali w oddali miasto Tuła. Wujek powiedział, że robi się tam samowary. Janka przypomniała sobie srebrny, beczkowaty samowar, który stał w salonie ich domu na Winogradach. Był to prawdopodobnie prezent ślubny od pochodzącej ze wschodnich terenów rodziny ojca. W Wielkopolsce raczej nikt nie używał takich wynalazków. Jej matka również traktowała go raczej jako oryginalną ozdobę i Janka nigdy nie widziała, by ktoś u nich w domu z niego korzystał. Nigdy się nie zastanawiała nad tym, ale teraz pomyślała, że być może przyjechał do nich wiele lat temu właśnie z tego miasta, które widziała w oddali. Tu z pewnością podobne samowary znajdują się w każdym domu. Jechali przez most na Wołdze. Janka nigdy jeszcze nie widziała tak wielkiej rzeki. Nurt, po wiosennych roztopach był tak wysoki, że most niemal dotykał tafli wody. Jechali bardzo wolno, a wszystko pod nimi trzeszczało i trzęsło się. Ludzie w wagonie zaczęli wpadać w panikę bojąc się, że most się zawali i wszyscy się potopią. Ktoś zaczął się głośno modlić, a Regina mocno ściskała córki za ręce. Na szczęście most wytrzymał i po drugiej stronie wszyscy odetchnęli z ulgą. Po drugiej stronie rozciągało się miasto Samara. Teraz, co jakiś, gdy pociąg stawał, drzwi otwierały się i oprócz wrzątku dostawali trochę chleba i jakąś zupę. Ale nie było tego wiele i Basia ciągle powtarzała, że jest głodna. Czy to możliwe, żeby w ich wagonie nie było żadnych innych dzieci? Raczej nie, ale czas najwyraźniej zatarł ten element w pamięci Janki. Choć przecież nie mogły spędzić tylu dni siedząc na jednej pryczy i musiały poruszać się po wagonie, choćby dla rozprostowania nóg. Z tamtego miejsca nie pamięta żadnych imion ani twarzy.

czwartek, 22 marca 2012

Dalej na wschód

Jeszcze kilka razy zatrzymywali się i powtarzała się cała upokarzająca procedura wzdłuż torów. Trwało to zazwyczaj kilka minut, po czym zapędzano ich z powrotem do wagonów i pociąg znowu ruszał w nieznanym kierunku. Następnym przystankiem była granica. Tutaj przerzucono ich do nowego pociągu, bo zmieniała się szerokość torów. Ten wagon był nieco inny. Na środku podłogi była niewielka dziura, która służyć miała za toaletę. Od tej pory nie wypuszczano ich już z wagonów. Na niektórych stacjach zabierano tylko po kilku mężczyzn, którzy wracali z wiadrem gorącej wody. Jedzenie miały na szczęście z domu, głównie suchary. I tak mijały kolejne dni i tylko krajobraz za małym zakratowanym okienkiem zmieniał się nieznacznie. Wszędzie pustka i nieużytki. Janka pamiętała, że gdy jechali z Poznania do Białegostoku, ciągle mijali jakieś miasta i miasteczka. Pociąg stawał na stacjach, gdzie były perony z drewnianymi ławkami dla podróżnych. Tutaj dworce pojawiały się bardzo rzadko. Czasami w oddali widziała tylko smużki dymu unoszące się znad jakiś ludzkich siedzib. Kiedyś zatrzymali się w pobliżu jakiegoś większego miasta. Janka widziała w oddali kominy fabryk i jakieś wysokie budynki. A bliżej, na obrzeżach, niczym przycupnięci biedacy w łachmanach, stało osiedle małych zaniedbanych chałupek. Sklecone z byle czego, bardziej przypominały baraki niż domy mieszkalne. Od strony tych chałup, gdy tylko pociąg się zatrzymał zaczęły pojawiać się grupkami kobiety w brudnych sukniach i chustach owiniętych wokół twarzy. Niektóre przyszły być może z ciekawości, inne po to, by pohandlować. Musiały być już przyzwyczajone do widoku takich wagonów. Regina wyciągała rękę przez małe okienko i wołała:
- No daj coś babuszka. Sprzedaj coś ciocinka. U mnie chora córeczka – ale nie mówiła po rosyjsku i ostatecznie nie udało jej się niczego zdobyć. Janka nie mogła zrozumieć zachowania matki. Przecież tak naprawdę żadna z nich nie była chora. Wstydziła się trochę, że matka żebrze i w dodatku kłamie. Kiedy pociąg już ruszał Janka spostrzegła biegnącego wzdłuż torów małego chłopca. Był może w jej wieku, tylko strasznie chudy i w za dużym ubraniu, przez co wydawał się mniejszy. Przybiegł tu za pewne, jak każde dziecko ciekawe nowości, ale spóźnił się, bo pociąg nabierał już tempa. Stał więc tam smutny w za dużym kaftanie i leninówce na głowie i wyglądał strasznie żałośnie. Taki mały obdartus i umorusaną buzią. Jakaż ironia tej sytuacji. Dwoje obserwujących się dzieci. Jedno na wolności, ale biedne. Drugie bogate, ale za kratami.

poniedziałek, 19 marca 2012

Podróż w nieznane

Ludzie zaczęli się coraz bardziej niepokoić. Jakaś kobieta przeraźliwie jęczała w drugiej części wagonu. ludzie coraz głośniej zaczęli domagać się otwarcia drzwi. W końcu usłyszeli jakiś ruch na zewnątrz. Otwarto drzwi wagonów i wypędzono wszystkich na zewnątrz. Żołnierze ustawili wszystkich wzdłuż torów i kazali załatwiać potrzeby fizjologiczne. Janka nie chciała się rozbierać przy tylu obcych ludziach, ale matka ofuknęła ją ostro:
- Siadaj i spuszczaj majtki. Jak nas znowu zamkną w wagonie to, gdzie będziesz sikać?
Wtedy dziewczynka po raz pierwszy uświadomiła sobie jak niewiele potrzeba, żeby upokorzyć drugiego człowieka. Gdy zabierze mu się majątek, rodzinę, wolność i nie można zabrać mu już nic innego- odbiera mu się godność. Patrzyła na stare kobiety, próbujące ukryć się przed wzrokiem roześmianych żołnierzy i jedyne, co czuła to obezwładniającą niemoc i poczucie niesprawiedliwości. O takich rzeczach nie uczyła się w szkole, nie ostrzegano jej, że ktoś kiedyś będzie mógł ją tak potraktować. I dlatego czuła się oszukana i rozczarowana.
 Później zapędzili ich z powrotem do wagonów i znowu zaryglowano wrota. Pociąg stał cały dzień na bocznicy, ale nikt już do nich nie przyszedł. Pod wieczór, bez żadnego ostrzeżenia pociąg nagle ruszył. Monotonny stukot kół szybko uśpił zmęczone przeżyciami poprzedniego dnia dzieci.
Kiedy Janka obudziła się następnego dnia, jechali przez Polesie. Za oknem rozciągały się niezmierzone lasy i mokradła. W pewnym momencie zobaczyła w oddali majestatyczną sylwetkę łosia. Widziała jego ogromne poroże, które dźwigał z wyraźnym wysiłkiem. Nigdy wcześniej nie widziała łosia, ale od razu zrozumiała dlaczego nazywają go królem puszczy.

piątek, 9 marca 2012

Eszelon



Na drodze przed ich domem, stało jeszcze kilkanaście innych osób, głównie kobiet i dzieci. A każdy z nich miał ze sobą jakieś mniejsze bądź większe pakunki. Wokół pilnowali ich uzbrojeni żołnierze z psami. Kiedy enkawudzista dał znak, kolbami karabinów zaczęli popychać ludzi w kierunku stojącej na poboczu ciężarówki. Wszystko odbyło się tak szybko, że Janka nawet nie spostrzegła, gdy znalazła się na górze. Obok niej cisnęli się obcy ludzie. Mimo mrozu posadzono ich wszystkich na odkrytej naczepie, więc gdy samochód ruszył przeszył ją dojmujący chłód. Zawinięta w jakiś koc, siedząc na skrzyniach i tobołkach patrzyła na uśpione miasto. I przez cały czas wracała do niej jedna uporczywa myśl: „Kiedy znowu będę jechać tą drogą?”.

Po kilkunastu minutach dotarli na stację. Na bocznicy kolejowej stał już przygotowany długi skład wagonów towarowych. Część ludzi, przywiezionych wcześniej, siedziała z boku otoczona kordonem uzbrojonych żołnierzy z bagnetami na karabinach. Niektórzy trzymali na smyczach ujadające i szczerzące kły wilczury. Nagle otwarto drzwi wagonów i ktoś wydał krótki rozkaz:
- Rozgruzowywujtjesja.
Przestraszeni ludzie zaczęli wciągać do środka tobołki, podawać sobie dzieci i pomagać wsiadać starszym. Ale ponieważ wewnątrz nie było żadnego światła wkrótce zaczął się chaos i szarpanina. Żołnierze ponaglali ich okrzykami i grożąc bronią. Gdy tylko wszyscy znaleźli się w wagonach wrota zasunięto i zapanowała kompletna ciemność. Rozległ się szczęk opadającej zasuwy i zapadła cisza. Chyba dopiero wtedy ciocia Zosia zrozumiała, że o żadnej pomyłce nie ma mowy i na pewno nikt już ich nie odeśle do domu. Być może przeklinała w duchu swoją naiwność i roztargnienie swojego męża. Bo gdyby właściwie ocenili sytuację mogliby zabrać dużo więcej rzeczy. A tak, mieli teraz niewiele ubrań i tylko trochę mąki, cukru i jakichś sucharów do jedzenia. Ale nawet jeśli myślała o tym wszystkim, nie powiedziała ani słowa. Wszyscy siedzieli w milczeniu i tylko dzieci pytały co jakiś czas, co teraz będzie. Ale większość dorosłych nie mogła albo nie chciała udzielić im odpowiedzi.
W ścisku i ciemności czekali aż do świtu. Drzwi otwierały się jeszcze kilkakrotnie i wpychano do wnętrza kolejnych ludzi, chociaż od dawna nie było już dla nich miejsca. Gdy przez szpary w deskach zaczęło wpadać do wnętrza trochę porannego światła każdy zaczął szukać jakiegoś bardziej dogodnego lokum. Janka i Basia z Reginą zdobyły miejsce na górnej narze przy jednym z okienek.
Kiedy wzrok przyzwyczaił się już do panującego wewnątrz półmroku Janka zaczęła powoli rozróżniać poszczególne kształty. Wagon był znacznie mniejszy niż w pociągach osobowych. Miał kilkanaście metrów długości i około 3metrów szerokości. Nie było tu przedziałów ani nawet drewnianych ławek do siedzenia. Po jednej i po drugiej stronie znajdowały się dwa piętra prycz, na których rozlokowało się już większość ludzi. Na środku i pod narami poupychano większe bagaże. Pod sufitem, po obu stronach znajdowały się dwa małe okienka, które teraz zabite były deskami. Wielkie przesuwane wrota szczelnie zamknięto i zaryglowano od zewnątrz. Widząc okrągłe, metalowe ogniwa przymocowane do ścian Janka uświadomiła sobie, że wcześniej był to prawdopodobnie eszelon, którym transportowano bydło, a teraz tylko za pomocą tych drewnianych nar przystosowano go do przewozu więźniów.

czwartek, 8 marca 2012

Kuzynka Basia



Po wywiezieniu rodziny Nietupskich, Basia Rybicka została sama z trójką małych dzieci. Poza panią Kaliszową, która mieszkała po sąsiedzku, jedyną osobą jaką znała w Białymstoku, była kilkunastoletnia kuzynka Juliana, Janka Sokólska, która czasem odwiedzała ich i rysowała dziewczynkom lalki. Basia skontaktowała się z nią, aby powiadomić o aresztowaniu Nietupskich. Wspólnie doszły do wniosku, że pozostawanie w domu na Antoniukowskiej jest zbyt niebezpieczne. Janka zabrała je wszystkie do domu swoich rodziców w Mońkach.
Mimo zapewnień Reginy, Mirek nie pojawił się już w Białymstoku. Przy jednej z prób przekraczania granicy, został aresztowany i osadzony w więzieniu. Trafił do łagru na Dalekiej Północy, gdzie dopiero w 1941 roku, na mocy porozumienia Sikorski-Majski, objęła go amnestia. Na szczęście, w międzyczasie, Basia dostała wiadomość od swojego brata, Mariana, któremu udało się uciec z obozu internowania na Litwie. Najpierw ukrywał się w polskim gospodarstwie, a później ożenił z córką właściciela i osiadł w małym majątku koło Kowna. Kiedy Rosjanie w czerwcu 1940 roku zaanektowali Litwę granica polsko-litewska na jakiś czas się otworzyła. Dzięki temu Basi i jej córkom udało się tam dostać. Odnalazła Mariana i została z jego nową rodziną aż do końca wojny. Dopiero wtedy mogła wrócić do Polski i udać się do rodziców na Pomorze. Jej mąż, Mirek, po wyjściu z obozu trafił do armii generała Andersa. Przeszedł szczęśliwie cały bojowy szlak na południu i zachodzie Europy, jednak po zakończeniu wojny długo nie mógł wrócić do kraju i spotkać się z rodziną.  
Ale o tym wszystkim Basia miała opowiedzieć swojej kuzynce Reginie dopiero wiele lat później.
Teraz stojąc na progu domu, w nocnej koszuli, z dziećmi tulącymi się do nóg, patrzyła ze łzami w oczach jak zabierają jej bliskich w nieznane.