Na drodze przed ich domem, stało jeszcze kilkanaście
innych osób, głównie kobiet i dzieci. A każdy z nich miał ze sobą jakieś mniejsze
bądź większe pakunki. Wokół pilnowali ich uzbrojeni żołnierze z psami. Kiedy enkawudzista
dał znak, kolbami karabinów zaczęli popychać ludzi w kierunku stojącej na
poboczu ciężarówki. Wszystko odbyło się tak szybko, że Janka nawet nie
spostrzegła, gdy znalazła się na górze. Obok niej cisnęli się obcy ludzie. Mimo
mrozu posadzono ich wszystkich na odkrytej naczepie, więc gdy samochód ruszył
przeszył ją dojmujący chłód. Zawinięta w jakiś koc, siedząc na skrzyniach i
tobołkach patrzyła na uśpione miasto. I przez cały czas wracała do niej jedna
uporczywa myśl: „Kiedy znowu będę jechać tą drogą?”.
Po kilkunastu minutach dotarli na stację. Na
bocznicy kolejowej stał już przygotowany długi skład wagonów towarowych. Część
ludzi, przywiezionych wcześniej, siedziała z boku otoczona kordonem uzbrojonych
żołnierzy z bagnetami na karabinach. Niektórzy trzymali na smyczach ujadające i
szczerzące kły wilczury. Nagle otwarto drzwi wagonów i ktoś wydał krótki
rozkaz:
- Rozgruzowywujtjesja.
Przestraszeni ludzie zaczęli wciągać do środka
tobołki, podawać sobie dzieci i pomagać wsiadać starszym. Ale ponieważ wewnątrz
nie było żadnego światła wkrótce zaczął się chaos i szarpanina. Żołnierze
ponaglali ich okrzykami i grożąc bronią. Gdy tylko wszyscy znaleźli się w wagonach
wrota zasunięto i zapanowała kompletna ciemność. Rozległ się szczęk opadającej
zasuwy i zapadła cisza. Chyba dopiero wtedy ciocia Zosia zrozumiała, że o
żadnej pomyłce nie ma mowy i na pewno nikt już ich nie odeśle do domu. Być może
przeklinała w duchu swoją naiwność i roztargnienie swojego męża. Bo gdyby
właściwie ocenili sytuację mogliby zabrać dużo więcej rzeczy. A tak, mieli
teraz niewiele ubrań i tylko trochę mąki, cukru i jakichś sucharów do jedzenia.
Ale nawet jeśli myślała o tym wszystkim, nie powiedziała ani słowa. Wszyscy
siedzieli w milczeniu i tylko dzieci pytały co jakiś czas, co teraz będzie. Ale
większość dorosłych nie mogła albo nie chciała udzielić im odpowiedzi.
W ścisku i ciemności czekali aż do świtu. Drzwi
otwierały się jeszcze kilkakrotnie i wpychano do wnętrza kolejnych ludzi,
chociaż od dawna nie było już dla nich miejsca. Gdy przez szpary w deskach
zaczęło wpadać do wnętrza trochę porannego światła każdy zaczął szukać jakiegoś
bardziej dogodnego lokum. Janka i Basia z Reginą zdobyły miejsce na górnej
narze przy jednym z okienek.
Kiedy wzrok przyzwyczaił się już do panującego
wewnątrz półmroku Janka zaczęła powoli rozróżniać poszczególne kształty. Wagon
był znacznie mniejszy niż w pociągach osobowych. Miał kilkanaście metrów
długości i około 3metrów szerokości. Nie było tu przedziałów ani nawet
drewnianych ławek do siedzenia. Po jednej i po drugiej stronie znajdowały się
dwa piętra prycz, na których rozlokowało się już większość ludzi. Na środku i
pod narami poupychano większe bagaże. Pod sufitem, po obu stronach znajdowały
się dwa małe okienka, które teraz zabite były deskami. Wielkie przesuwane wrota
szczelnie zamknięto i zaryglowano od zewnątrz. Widząc okrągłe, metalowe ogniwa
przymocowane do ścian Janka uświadomiła sobie, że wcześniej był to prawdopodobnie
eszelon, którym transportowano bydło, a teraz tylko za pomocą tych drewnianych
nar przystosowano go do przewozu więźniów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham