środa, 21 stycznia 2015

Droga do domu



W końcu dojechali do jakiegoś miasta, gdzie kazano wszystkim wysiąść z pociągu. Ktoś chyba krzyknął, że to już Polska i w wagonie od razu zrobiło się straszne zamieszanie. Ludzie zaczęli się przepychać do wyjścia i wyrzucać swoje tobołki wprost na torowisko. Okazało się, że rzeczywiście dotarli wreszcie do granicy w Brześciu. Niektóre kobiety wysiadały z pociągu, płakały i całowały ziemię.
Pozwolenie na z ZSRR dostali głównie Polacy i Żydzi. Wszyscy oni otrzymali tak zwaną kartę repatriacyjną, wydaną przez polsko-sowiecką komisję do spraw ewakuacji. Był to niewielki świstek papieru, który składał się z dwóch części. Jednej napisanej po rosyjsku, a drugiej po polsku. Tekst informował, że obywatelka Nietupska Regina zamieszkała we wsi Irtyszysk, w pawłodarskiej obłasti, udaje się wraz z członkami swej rodziny na stały pobyt do Polski, rezygnując tym samym z możliwości pozostania w Kraju Rad. Treść tego dokumentu jednoznacznie sugerowała, że jego właściciel, niewdzięczny wobec opiekuńczych działań państwa radzieckiego opuszcza je na własną prośbę i nie będzie mieć już możliwości zmiany decyzji i powrotu. Nie było ani słowa o wieloletnim zesłaniu, śmierci bliskich, więzieniu i życiu w skrajnym ubóstwie. Nikt z repatriantów nie zwracał jednak uwagi na formę tego dokumentu, dopóki widniało na nim właściwe nazwisko i słowo "Polska", jako cel podróży.
Po dwóch dniach postoju w Brześciu przyszedł wreszcie sowiecki celnik. Każdego wylegitymował, od karty repatriacyjnej oderwał zamaszystym gestem część rosyjską i odszedł. Następnie podstawiono polskie wagony i wszystkim kazano się przesiąść. Tak wyglądało przekraczanie granicy i ostatni etap ich powrotu do kraju.

Jeszcze przed odjazdem Regina poszła z córkami do pobliskiej prawosławnej kapliczki. Uklękły przed małym obrazkiem Matki Boskiej i dość długo się modliły. Aż w końcu Regina przeżegnała się i podniosła z kolan. Spojrzała na swoje córki, wzięła je za ręce i powiedziała ciepło się uśmiechając:
- Chodźcie dziewczynki, teraz naprawdę jedziemy wreszcie do domu.

środa, 7 stycznia 2015

Smoleńsk



Kiedy przejeżdżali przez Smoleńsk, podeszła do Reginy jakaś kobieta, której mąż też był oficerem i łamiącym się głosem wyszeptała:
- Pani Reniu, to Smoleńsk. Tutaj, gdzieś na pewno leżą nasi mężowie.
Ale Regina w ogóle nie dopuszczała do siebie myśli o śmierci Juliana i dlatego odparła biednej kobiecie, może trochę zbyt szorstko:
- Może pani mąż, ale mój na pewno nie! Mój mąż żyje i jestem o tym święcie przekonana.
Do tej pory Janka nawet nie zastanawiała się nad tym, co by się stało, gdyby ich ojciec zginął. Ta niewzruszona pewność matki na razie w zupełności jej wystarczała, żeby odpychać od siebie wszelkie mroczne przypuszczenia. Dopiero później zrozumiała, jak w gruncie rzeczy naiwne były ich nadzieje. Skoro odnalazł je Mirek Rybicki, to ich ojciec, gdyby tylko żył z pewnością też by to zrobił. Dostałyby jakiś list lub paczkę, a może przyjechałby po nie po amnestii, jak setki żołnierzy, którzy zabrali swoje rodziny razem z armią generała Andersa do Persji i dalej na zachód. Na razie jednak wierzyła, tak samo mocno jak Regina, że Julian żyje i że wkrótce znowu będą wszyscy razem- szczęśliwi i wolni.