poniedziałek, 7 lipca 2014

Poziomki



Pewnego dnia Janka, razem z Olą i Żenią, wybrała się do lasu na poziomki. Nie byłoby w tym zapewne nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że najbliższy las znajdował się kilkadziesiąt kilometrów od Irtyszyska i całą drogę dziewczęta musiały pokonać pieszo. Żeby nieco skrócić ten dystans, już poprzedniego wieczora udały się do Pieczieryska, gdzie przenocowały u znajomej Moszkinów. W dalszą drogę wyruszyły z samego rana, ale zanim dotarły na miejsce i tak było już późne popołudnie. Uznały więc, że najlepiej będzie jeśli zbieranie poziomek zostawią sobie na następny dzień. Nie było potrzeby się spieszyć- wokół ani żywej duszy, a skraj lasu aż czerwieniał od maleńkich słodkich owoców. Ułożyły się do snu na pobliskiej polanie- blisko siebie, bo noce i poranki przynosiły już ze sobą dotkliwy chłód zapowiadający rychłe nadejście jesieni. Wstały, gdy tylko zaczęło się przejaśniać i przez kilka godzin nie tylko uzbierały całe wiaderka poziomek, ale jeszcze najadły się nimi do syta. Teraz mogły ruszać w powrotną drogę, ale pełne wiadra strasznie im ciążyły, więc dziewczęta szły wolno i często musiały się zatrzymywać, aby odpocząć. Janka oprócz sporego wiadra niosła w rękach jeszcze parę butów pożyczonych od młodszej siostry. Co prawda były nieco za małe i uwierały ją bardzo, ale w przeciwieństwie do jej szmacianych łapci miały grubą podeszwę, więc Janka wzięła je, żeby nie pokaleczyć sobie stóp w lesie. Teraz jednak, gdy znalazły się na rozjeżdżonym przez ciężarówki trakcie,  szła znowu boso. W pewnym momencie, gdy dotarły już do drogi prowadzącej wprost do Pieczieryska, minął je samochód wiozący na długiej platformie, drewniane bale. Widząc go z daleka, Żenia odstawiła wiadro i zaczęła machać do kierowcy, żeby się zatrzymał. Ciężarówka minęła ją wprawdzie wzniecając tumany kurzy, ale kilkanaście metrów dalej stanęła, a drzwi szoferki otworzyły się.
- A wy kuda, diewuszki?
- Do Irtyszyska. Wezmietje nas? - spytała dziewczyna, podbiegając do samochodu.
- Nie mogę - wskazał na drzewo - To zbyt niebezpieczne. Ale mogę wam zabrać te wiaderka i zostawić przy przeprawie promowej.
Dziewczynki wahały się przez chwilę, czy powierzyć tak cenny ładunek nieznajomemu. W końcu jednak doszły do wniosku, że to jedyny sposób, aby dotrzeć do domu przed nocą. Janka odłożyła na chwilę buty na pobocze, żeby wstawić wiaderko z poziomkami na pakę ciężarówki. Później pomogła też Żeni i Oli. Gdy wszystko było już stabilnie zapakowane, ciężarówka odjechała, a one raźnym krokiem ruszyły w dalszą drogę.
Zanim dotarły do Pieczieryska zaczęło już zmierzchać. I wtedy Janka zorientowała się nagle, że nie ma ze sobą butów Basi! Musiała zostawić je przy drodze, gdy pakowały poziomki na przyczepę z drewnem. Oczywiście nie było już możliwości, żeby teraz po nie wrócić. Buty przepadły i Janka była załamana. Koleżanki próbowały ją jakoś pocieszyć, ale na nic się to zdało. Nawet fakt, że bez kłopotu znalazły wszystkie wiaderka w nienaruszonym stanie, nie poprawił jej humoru. Do domu doszła zupełnie zrozpaczona, a gdy tylko przekroczyła próg, rozpłakała się w głos.
- Co ci się stało, Janeczka?! - zawołała Regina widząc ją w tym stanie.
- Mamusiu ja nie chciałam... - łkała Janka - Proszę, nie krzycz na mnie, ja nie chciałam...
- Matko Boska, mów co się stało! - Regina aż zbladła z przerażenia.
- Zgubiłam buty Baśki - wydukała Janka i jeszcze głośniej się rozpłakała.  
Za to Regina odetchnęła głośno i otoczyła córkę ramieniem:
- Pal licho te buty! - powiedziała niemal z ulgą - Aleś mnie przestraszyła. Myślałam, że cię ktoś napadł i zgwałcił! Do grobu chcesz mnie wpędzić, dziewczyno?
Wytarła córce twarz chusteczką i jeszcze raz przytuliła:
- No już dobrze, nie płacz. Pokaż przynajmniej, co tam nazbierałyście.
Wiaderko słodkich poziomek zażegnało nieco kryzys, chociaż Basia dąsała się na siostrę jeszcze przez kilka dni i zapowiedziała, że już nigdy w życiu nic więcej jej nie pożyczy. Janka doskonale rozumiała jej wyrzuty, bo buty, które tak lekkomyślnie zostawiła, gdzieś przy drodze, to był prawdziwy skarb. Przyszły niedawno w paczce z UNRY razem z innymi darami dla zesłańców. Basia nie posiadała się wręcz z radości, że na nią pasują. Wreszcie mogła zamienić szmaciane łapcie na ciepłe sznurowane traperki podbite grubą karbowaną podeszwą, z  wyściółką w środku i podwyższoną cholewką. Ale tutaj chodziło też o coś znacznie więcej. Posiadanie własnych butów to była niezależność, wolność i swoboda poruszania się. Bez odpowiedniego obuwia Basia znowu skazana była na zamknięcie w czterech ścianach, gdy tylko przyjdzie jesień i zima. Przez nieuwagę i roztargnienie Janki znowu miały tylko jedną parę pimów, którymi będą musiały się dzielić. I wiadomym było, że pierwszeństwo będzie miała zawsze starsza siostra, która chodziła w nich do pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham