Pewnego dnia Janka, razem z Olą i
Żenią, wybrała się do lasu na poziomki. Nie byłoby w tym zapewne nic
nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że najbliższy las znajdował się kilkadziesiąt
kilometrów od Irtyszyska i całą drogę dziewczęta musiały pokonać pieszo. Żeby
nieco skrócić ten dystans, już poprzedniego wieczora udały się do Pieczieryska,
gdzie przenocowały u znajomej Moszkinów. W dalszą drogę wyruszyły z samego
rana, ale zanim dotarły na miejsce i tak było już późne popołudnie. Uznały
więc, że najlepiej będzie jeśli zbieranie poziomek zostawią sobie na następny
dzień. Nie było potrzeby się spieszyć- wokół ani żywej duszy, a skraj lasu aż
czerwieniał od maleńkich słodkich owoców. Ułożyły się do snu na pobliskiej
polanie- blisko siebie, bo noce i poranki przynosiły już ze sobą dotkliwy chłód
zapowiadający rychłe nadejście jesieni. Wstały, gdy tylko zaczęło się
przejaśniać i przez kilka godzin nie tylko uzbierały całe wiaderka poziomek,
ale jeszcze najadły się nimi do syta. Teraz mogły ruszać w powrotną drogę, ale
pełne wiadra strasznie im ciążyły, więc dziewczęta szły wolno i często musiały
się zatrzymywać, aby odpocząć. Janka oprócz sporego wiadra niosła w rękach
jeszcze parę butów pożyczonych od młodszej siostry. Co prawda były nieco za
małe i uwierały ją bardzo, ale w przeciwieństwie do jej szmacianych łapci miały
grubą podeszwę, więc Janka wzięła je, żeby nie pokaleczyć sobie stóp w lesie. Teraz
jednak, gdy znalazły się na rozjeżdżonym przez ciężarówki trakcie, szła znowu boso. W pewnym momencie, gdy dotarły
już do drogi prowadzącej wprost do Pieczieryska, minął je samochód wiozący na długiej
platformie, drewniane bale. Widząc go z daleka, Żenia odstawiła wiadro i
zaczęła machać do kierowcy, żeby się zatrzymał. Ciężarówka minęła ją wprawdzie
wzniecając tumany kurzy, ale kilkanaście metrów dalej stanęła, a drzwi szoferki
otworzyły się.
- A
wy kuda, diewuszki?
- Do Irtyszyska. Wezmietje nas? - spytała dziewczyna, podbiegając do samochodu.
- Nie mogę - wskazał na drzewo - To
zbyt niebezpieczne. Ale mogę wam zabrać te wiaderka i zostawić przy przeprawie
promowej.
Dziewczynki wahały się przez chwilę,
czy powierzyć tak cenny ładunek nieznajomemu. W końcu jednak doszły do wniosku,
że to jedyny sposób, aby dotrzeć do domu przed nocą. Janka odłożyła na chwilę
buty na pobocze, żeby wstawić wiaderko z poziomkami na pakę ciężarówki. Później
pomogła też Żeni i Oli. Gdy wszystko było już stabilnie zapakowane, ciężarówka
odjechała, a one raźnym krokiem ruszyły w dalszą drogę.
Zanim dotarły do Pieczieryska zaczęło
już zmierzchać. I wtedy Janka zorientowała się nagle, że nie ma ze sobą butów
Basi! Musiała zostawić je przy drodze, gdy pakowały poziomki na przyczepę z
drewnem. Oczywiście nie było już możliwości, żeby teraz po nie wrócić. Buty
przepadły i Janka była załamana. Koleżanki próbowały ją jakoś pocieszyć, ale na
nic się to zdało. Nawet fakt, że bez kłopotu znalazły wszystkie wiaderka w
nienaruszonym stanie, nie poprawił jej humoru. Do domu doszła zupełnie zrozpaczona,
a gdy tylko przekroczyła próg, rozpłakała się w głos.
- Co ci się stało, Janeczka?! -
zawołała Regina widząc ją w tym stanie.
- Mamusiu ja nie chciałam... - łkała
Janka - Proszę, nie krzycz na mnie, ja nie chciałam...
- Matko Boska, mów co się stało! -
Regina aż zbladła z przerażenia.
- Zgubiłam buty Baśki - wydukała
Janka i jeszcze głośniej się rozpłakała.
Za to Regina odetchnęła głośno i otoczyła
córkę ramieniem:
- Pal licho te buty! - powiedziała niemal
z ulgą - Aleś mnie przestraszyła. Myślałam, że cię ktoś napadł i zgwałcił! Do
grobu chcesz mnie wpędzić, dziewczyno?
Wytarła córce twarz chusteczką i
jeszcze raz przytuliła:
- No już dobrze, nie płacz. Pokaż
przynajmniej, co tam nazbierałyście.
Wiaderko słodkich poziomek zażegnało
nieco kryzys, chociaż Basia dąsała się na siostrę jeszcze przez kilka dni i zapowiedziała,
że już nigdy w życiu nic więcej jej nie pożyczy. Janka doskonale rozumiała jej
wyrzuty, bo buty, które tak lekkomyślnie zostawiła, gdzieś przy drodze, to był
prawdziwy skarb. Przyszły niedawno w paczce z UNRY razem z innymi darami dla
zesłańców. Basia nie posiadała się wręcz z radości, że na nią pasują. Wreszcie
mogła zamienić szmaciane łapcie na ciepłe sznurowane traperki podbite grubą
karbowaną podeszwą, z wyściółką w środku
i podwyższoną cholewką. Ale tutaj chodziło też o coś znacznie więcej.
Posiadanie własnych butów to była niezależność, wolność i swoboda poruszania
się. Bez odpowiedniego obuwia Basia znowu skazana była na zamknięcie w czterech
ścianach, gdy tylko przyjdzie jesień i zima. Przez nieuwagę i roztargnienie
Janki znowu miały tylko jedną parę pimów, którymi będą musiały się dzielić. I
wiadomym było, że pierwszeństwo będzie miała zawsze starsza siostra, która
chodziła w nich do pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham