Do
Poznania dotarły 13 czerwca, w dzień świętego Antoniego, patrona ludzi
zaginionych. Jechały jednym z ostatnich transportów i nikt się ich nie
spodziewał, więc gdy późnym wieczorem wysiadły z pociągu, dworzec był zupełnie opustoszały.
Wcześniej, kiedy do Poznania przyjeżdżały całe wagony zesłańców i uchodźców,
witano ich bardzo entuzjastycznie już na peronach. Ludzie organizowali
spontaniczne zbiórki pieniędzy dla powracających sierot, a wolontariusze
Czerwonego Krzyża rozdawali zupę i ubrania.
Teraz
było pusto i bardzo cicho. Przez chwilę stały zdezorientowane na peronie, ale w
końcu Regina przejęła inicjatywę. Zostawiła na dworcu Ziutę z młodszymi
dziewczynkami i ich skromnym bagażem, a razem z Janką ruszyła na poszukiwanie
mieszkania brata.
Idąc
ciemną ulicą, Janka przypomniała sobie dzień, w którym opuszczały Poznań. Znowu
wydało jej się jakby wszystko, co spotkało ją przed wojną, tak naprawdę przydarzyło
się komuś innemu. Jakby to były cudze, skradzione wspomnienia. Widziała siebie,
jak w letniej sukience i kolorowych wstążkach we włosach idzie, trzymając za
rękę młodszą siostrę. Widziała ojca, który wyprostowany, w kapitańskim mundurze
macha im ręką na pożegnanie. I matkę, która w eleganckiej sukni, z utrefionymi
włosami, patrząc w okno, próbuje ukryć smutek spowodowany rozstaniem z
ukochanym mężem. Czy to możliwe, żeby dzisiaj była nadal tą samą Janką, która
wtedy wsiadła do pociągu, ciesząc się z wakacyjnego wyjazdu na wieś?
Na
początku chłonęła atmosferę miasta, gdyż nie licząc krótkiej wycieczki po
Moskwie, przez ostatnie sześć lat nie miała okazji oglądać brukowanych ulic,
chodników i wielopiętrowych domów. Mimo że wiele kamienic było zniszczonych, a
w niektórych miejscach zostały wyrwy po tych, które trzeba było rozebrać, wszystko
wydawało jej się takie schludne i eleganckie. Przywykła już tak bardzo do
lepianek i drewnianych baraków, że teraz na każdy murowany dom patrzyła z
niekłamanym zachwytem. I jednocześnie z każdym krokiem coraz bardziej wstydziła
się swojego zniszczonego płaszcza, uszytego ze starego koca i szmacianych
łapci. Cieszyła się, że jest noc i siąpi deszcz, bo w taką pogodę niewielu
ludzi kręciło się po ulicach. Szła ze spuszczoną głową, nie chcąc znowu
napotkać obcych spojrzeń pełnych niechęci i pogardy, jak wzrok tej kobiety przy
studni, którą poprosiła o wiaderko wody. A przecież była wreszcie w Poznaniu, w
mieście, w którym się urodziła i w którym spędziła najszczęśliwsze dni swojego
dzieciństwa. Dlaczego więc czuła się tu tak obco? Spojrzała ukradkiem na
Reginę, która szła obok dziarskim krokiem. Wydawała się w ogóle niczym nie
przejmować. Z jej twarzy zniknęło zmęczenie i smutek. Trajkotała całą drogę,
jakby znowu miała dwadzieścia lat i oprowadzała po okolicy przyjezdną
koleżankę. Tam był kiedyś sklep z kapeluszami, dalej elegancka drogeria, a tu
kawiarnia, gdzie podawano pyszną szarlotkę. Na szczęście ten odcinek ulicy
Głogowskiej był prawie w ogóle niezniszczony więc dość szybko odszukały
właściwą bramę. Na drzwiach mieszkania na parterze, nadal wisiała tabliczka z
nazwiskiem Radomskich. Zadzwoniły i niemal natychmiast usłyszały dźwięk przekręcanego
zamka i głos cioci Marysi Radomskiej:
-
No nareszcie jesteście! Wejdźcie.
Spojrzały
po sobie nieco zdziwione. Nie sądziły, że ktoś się ich spodziewa. W tym samym
momencie w drzwiach stanęła ciotka w papilotach i widząc je aż zaniemówiła. Już
po chwili jednak odzyskała rezon.
-
O mój Boże Renia! A ja myślałam, że to Irenka ze Stasiem.
I
nagle rzuciła się na nie, żeby je wyściskać. Kiedy weszły do mieszkania, zasypała
je gradem pytań i nawet nie czekając na odpowiedzi sama zaczęła mówić. Że tu
wszyscy już na nie czekali. Że od dawna nikt już nie przyjeżdżał, więc zaczęli
się o nie bardzo niepokoić. Że Wanda prawie codziennie chodziła na dworzec
dopytywać o nie, ale niczego nie mogła się dowiedzieć.
Od
początku wojny nie mieli od nich żadnej wiadomości, ale w połowie 1940 roku
otrzymali list od pani Antonii Kaliszowej, siostry Zofii Nietupskiej, która zajmowała
się jej domem w Białymstoku. Gdy znalazła list adresowany do Reginy,
natychmiast odpisała nadawcy. W ten sposób Wanda dowiedziała się jaki los ich
spotkał i przekazała tę wiadomość całej rodzinie. Kontakt zerwał się, niestety,
ponownie po wyzwoleniu Podlasia przez Armię Czerwoną. No, ale dzięki Bogu teraz
już wróciły całe i zdrowe!
Marysia
chciała natychmiast posadzić je do kolacji, ale Regina wytłumaczyła, że muszą
wrócić na dworzec po Basię i bagaże. I że jest z nimi jeszcze znajoma pani z
córką, które nie miały się, gdzie podziać.
Kiedy
po kilku kwadransach wróciły wszystkie razem, stół był już nakryty. Szczególnie
onieśmielone czuły się dwie młodsze dziewczynki, bo przez te wszystkie lata na
zesłaniu ani razu przecież nie widziały obrusów na stole, a jadły zawsze tylko
z drewnianych misek i wszystko łyżką. Tutaj natomiast była piękna, porcelanowa
zastawa i komplet sztućców. A do tego herbata w imbryku i mnóstwo jedzenia na
stole- biały chleb, sery i cienko pokrojona wędlina. Jakby nagle znalazły się na
królewskiej uczcie. Janka, gdy już usiadła do stołu była tak sparaliżowana
strachem przed popełnieniem jakiejś gafy, że prawie nic nie zjadła. A przecież
w Kazachstanie nieustannie marzyła o takim jedzeniu i bezskutecznie próbowała
przypomnieć sobie jego smak. Teraz jednak, oszołomiona tym wszystkim co się
wokół niej działo, ledwie przełknęła jedną czy dwie kanapki, z przerażeniem
patrząc na młodszą siostrę, która nie zwracając już na nic uwagi, pochłaniała
kolejne porcje nakładane jej na talerz.
W
pewnym momencie dało się słyszeć chrobot otwieranego zamka. Do mieszkania
weszła Wanda Radomska, która nie miała jeszcze pojęcia o ich przybyciu. Weszła
do jadalni i widząc tylu ludzi zawahała się.
-
O, przepraszam. Nie wiedziałam, że Marysia ma gości – rzekła nie poznając ich.
-
Ano ma – odparła Regina uśmiechając się filuternie, ale spostrzegłszy, że Wanda
dyskretnie wycofuje się z pokoju, krzyknęła:
-
Wandziu to ja, Regina. Własnej siostry nie poznajesz?
Radości
jaka wybuchła w tamtej chwili, nie da się opisać słowami. Obie siostry padły
sobie w ramiona. Później Wanda wyściskała też swoje ukochane siostrzenice.
Płakała ze szczęścia i co chwilę ocierała łzy z policzków pulchną dłonią, znowu
je ściskała i przytulała. Gdy już trochę się uspokoiła przyniosła z korytarza
sporą torbę podróżną, z której od razu zaczęła wyciągać różne skarby.
Były to głównie damskie ubrania. Należały wcześniej do Niemki,
przesiedlonej w czasie wojny do Poznania, u której Wanda pracowała jako
służąca. Gdy Rosjanie zbliżali się do miasta, kobieta zabrała swoje dziecko i
uciekła, ale nie mogąc wziąć ze sobą zbyt dużego bagażu, wiele rzeczy zostawiła
Wandzie. A ponieważ była młoda i szczupła, prawie cała jej garderoba doskonale
pasowała na Jankę, która nie mogła wręcz uwierzyć w swoje szczęście. Jakie to
było cudowne uczucie mieć na własność tyle nowych ubrań. Bluzki, spódniczka,
elegancki kostium, zimowy płaszczyk i nowe pantofelki zamiast szmacianych
łapci, w których tu przyjechała. Ale najpiękniejszy z tego wszystkiego był
niebieski, słomkowy kapelusik z wąskim rondem i atłasową wstążką. Dostała też
kilka kompletów nowej bielizny od cioci Marysi. Nie mogła się na to wszystko
napatrzeć. Do tej pory musiała chodzić w majtkach z brezentu, a swój pierwszy biustonosz
uszyła sama z poszewki na poduszkę. Teraz dostała prawdziwy stanik usztywniony
fiszbinami i ozdobiony białą koronką. Oglądała to wszystko, dotykała miękkiego
materiału i czuła się jak Kopciuszek, któremu wróżka wyczarowała właśnie balową
suknię i kryształowe pantofelki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham