wtorek, 17 lutego 2015

Ostatni przystanek



Do Poznania dotarły 13 czerwca, w dzień świętego Antoniego, patrona ludzi zaginionych. Jechały jednym z ostatnich transportów i nikt się ich nie spodziewał, więc gdy późnym wieczorem wysiadły z pociągu, dworzec był zupełnie opustoszały. Wcześniej, kiedy do Poznania przyjeżdżały całe wagony zesłańców i uchodźców, witano ich bardzo entuzjastycznie już na peronach. Ludzie organizowali spontaniczne zbiórki pieniędzy dla powracających sierot, a wolontariusze Czerwonego Krzyża rozdawali zupę i ubrania.
Teraz było pusto i bardzo cicho. Przez chwilę stały zdezorientowane na peronie, ale w końcu Regina przejęła inicjatywę. Zostawiła na dworcu Ziutę z młodszymi dziewczynkami i ich skromnym bagażem, a razem z Janką ruszyła na poszukiwanie mieszkania brata.
Idąc ciemną ulicą, Janka przypomniała sobie dzień, w którym opuszczały Poznań. Znowu wydało jej się jakby wszystko, co spotkało ją przed wojną, tak naprawdę przydarzyło się komuś innemu. Jakby to były cudze, skradzione wspomnienia. Widziała siebie, jak w letniej sukience i kolorowych wstążkach we włosach idzie, trzymając za rękę młodszą siostrę. Widziała ojca, który wyprostowany, w kapitańskim mundurze macha im ręką na pożegnanie. I matkę, która w eleganckiej sukni, z utrefionymi włosami, patrząc w okno, próbuje ukryć smutek spowodowany rozstaniem z ukochanym mężem. Czy to możliwe, żeby dzisiaj była nadal tą samą Janką, która wtedy wsiadła do pociągu, ciesząc się z wakacyjnego wyjazdu na wieś?
Na początku chłonęła atmosferę miasta, gdyż nie licząc krótkiej wycieczki po Moskwie, przez ostatnie sześć lat nie miała okazji oglądać brukowanych ulic, chodników i wielopiętrowych domów. Mimo że wiele kamienic było zniszczonych, a w niektórych miejscach zostały wyrwy po tych, które trzeba było rozebrać, wszystko wydawało jej się takie schludne i eleganckie. Przywykła już tak bardzo do lepianek i drewnianych baraków, że teraz na każdy murowany dom patrzyła z niekłamanym zachwytem. I jednocześnie z każdym krokiem coraz bardziej wstydziła się swojego zniszczonego płaszcza, uszytego ze starego koca i szmacianych łapci. Cieszyła się, że jest noc i siąpi deszcz, bo w taką pogodę niewielu ludzi kręciło się po ulicach. Szła ze spuszczoną głową, nie chcąc znowu napotkać obcych spojrzeń pełnych niechęci i pogardy, jak wzrok tej kobiety przy studni, którą poprosiła o wiaderko wody. A przecież była wreszcie w Poznaniu, w mieście, w którym się urodziła i w którym spędziła najszczęśliwsze dni swojego dzieciństwa. Dlaczego więc czuła się tu tak obco? Spojrzała ukradkiem na Reginę, która szła obok dziarskim krokiem. Wydawała się w ogóle niczym nie przejmować. Z jej twarzy zniknęło zmęczenie i smutek. Trajkotała całą drogę, jakby znowu miała dwadzieścia lat i oprowadzała po okolicy przyjezdną koleżankę. Tam był kiedyś sklep z kapeluszami, dalej elegancka drogeria, a tu kawiarnia, gdzie podawano pyszną szarlotkę. Na szczęście ten odcinek ulicy Głogowskiej był prawie w ogóle niezniszczony więc dość szybko odszukały właściwą bramę. Na drzwiach mieszkania na parterze, nadal wisiała tabliczka z nazwiskiem Radomskich. Zadzwoniły i niemal natychmiast usłyszały dźwięk przekręcanego zamka i głos cioci Marysi Radomskiej:
- No nareszcie jesteście! Wejdźcie.
Spojrzały po sobie nieco zdziwione. Nie sądziły, że ktoś się ich spodziewa. W tym samym momencie w drzwiach stanęła ciotka w papilotach i widząc je aż zaniemówiła. Już po chwili jednak odzyskała rezon.
- O mój Boże Renia! A ja myślałam, że to Irenka ze Stasiem.
I nagle rzuciła się na nie, żeby je wyściskać. Kiedy weszły do mieszkania, zasypała je gradem pytań i nawet nie czekając na odpowiedzi sama zaczęła mówić. Że tu wszyscy już na nie czekali. Że od dawna nikt już nie przyjeżdżał, więc zaczęli się o nie bardzo niepokoić. Że Wanda prawie codziennie chodziła na dworzec dopytywać o nie, ale niczego nie mogła się dowiedzieć.
Od początku wojny nie mieli od nich żadnej wiadomości, ale w połowie 1940 roku otrzymali list od pani Antonii Kaliszowej, siostry Zofii Nietupskiej, która zajmowała się jej domem w Białymstoku. Gdy znalazła list adresowany do Reginy, natychmiast odpisała nadawcy. W ten sposób Wanda dowiedziała się jaki los ich spotkał i przekazała tę wiadomość całej rodzinie. Kontakt zerwał się, niestety, ponownie po wyzwoleniu Podlasia przez Armię Czerwoną. No, ale dzięki Bogu teraz już wróciły całe i zdrowe!
Marysia chciała natychmiast posadzić je do kolacji, ale Regina wytłumaczyła, że muszą wrócić na dworzec po Basię i bagaże. I że jest z nimi jeszcze znajoma pani z córką, które nie miały się, gdzie podziać.
Kiedy po kilku kwadransach wróciły wszystkie razem, stół był już nakryty. Szczególnie onieśmielone czuły się dwie młodsze dziewczynki, bo przez te wszystkie lata na zesłaniu ani razu przecież nie widziały obrusów na stole, a jadły zawsze tylko z drewnianych misek i wszystko łyżką. Tutaj natomiast była piękna, porcelanowa zastawa i komplet sztućców. A do tego herbata w imbryku i mnóstwo jedzenia na stole- biały chleb, sery i cienko pokrojona wędlina. Jakby nagle znalazły się na królewskiej uczcie. Janka, gdy już usiadła do stołu była tak sparaliżowana strachem przed popełnieniem jakiejś gafy, że prawie nic nie zjadła. A przecież w Kazachstanie nieustannie marzyła o takim jedzeniu i bezskutecznie próbowała przypomnieć sobie jego smak. Teraz jednak, oszołomiona tym wszystkim co się wokół niej działo, ledwie przełknęła jedną czy dwie kanapki, z przerażeniem patrząc na młodszą siostrę, która nie zwracając już na nic uwagi, pochłaniała kolejne porcje nakładane jej na talerz.

W pewnym momencie dało się słyszeć chrobot otwieranego zamka. Do mieszkania weszła Wanda Radomska, która nie miała jeszcze pojęcia o ich przybyciu. Weszła do jadalni i widząc tylu ludzi zawahała się.
- O, przepraszam. Nie wiedziałam, że Marysia ma gości – rzekła nie poznając ich.
- Ano ma – odparła Regina uśmiechając się filuternie, ale spostrzegłszy, że Wanda dyskretnie wycofuje się z pokoju, krzyknęła:
- Wandziu to ja, Regina. Własnej siostry nie poznajesz?
Radości jaka wybuchła w tamtej chwili, nie da się opisać słowami. Obie siostry padły sobie w ramiona. Później Wanda wyściskała też swoje ukochane siostrzenice. Płakała ze szczęścia i co chwilę ocierała łzy z policzków pulchną dłonią, znowu je ściskała i przytulała. Gdy już trochę się uspokoiła przyniosła z korytarza sporą torbę podróżną, z której od razu zaczęła wyciągać różne skarby.
Były to głównie damskie ubrania. Należały wcześniej do Niemki, przesiedlonej w czasie wojny do Poznania, u której Wanda pracowała jako służąca. Gdy Rosjanie zbliżali się do miasta, kobieta zabrała swoje dziecko i uciekła, ale nie mogąc wziąć ze sobą zbyt dużego bagażu, wiele rzeczy zostawiła Wandzie. A ponieważ była młoda i szczupła, prawie cała jej garderoba doskonale pasowała na Jankę, która nie mogła wręcz uwierzyć w swoje szczęście. Jakie to było cudowne uczucie mieć na własność tyle nowych ubrań. Bluzki, spódniczka, elegancki kostium, zimowy płaszczyk i nowe pantofelki zamiast szmacianych łapci, w których tu przyjechała. Ale najpiękniejszy z tego wszystkiego był niebieski, słomkowy kapelusik z wąskim rondem i atłasową wstążką. Dostała też kilka kompletów nowej bielizny od cioci Marysi. Nie mogła się na to wszystko napatrzeć. Do tej pory musiała chodzić w majtkach z brezentu, a swój pierwszy biustonosz uszyła sama z poszewki na poduszkę. Teraz dostała prawdziwy stanik usztywniony fiszbinami i ozdobiony białą koronką. Oglądała to wszystko, dotykała miękkiego materiału i czuła się jak Kopciuszek, któremu wróżka wyczarowała właśnie balową suknię i kryształowe pantofelki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham