piątek, 13 grudnia 2013

Pierwszy dzień w polu

Rano dostali znowu po bochenku chleba i kubek mleka. Przeczuwając, że będzie to ich jedyny prowiant na cały dzień, Janka przezornie zjadła tylko pół, a resztę zawinęła w szmatkę i schowała do swojego tłumoczka. Później Kazachowie zabrali ich na pastwisko. Kazali każdemu złapać parę byków i zaprząc je do wozu. Biedna Janka umiała już zajmować się krową, ale wielkie, rogate buhaje budziły w niej strach. Zresztą, nie bardzo mogła sobie wyobrazić, jak sama ma sobie poradzić aż z dwoma bykami i w dodatku nakłonić je do założenia jarzma, które samo w sobie było już tak ciężkie, że ledwo mogła je unieść. Na szczęście przyszedł jej z pomocą jeden z chłopców, który najwyraźniej miał już w tym niemałą wprawę. Najpierw trzeba było naprowadzić oba byki tyłem do arby, czyli wozu, tak by jego dyszel znalazł się między nimi. A następnie najpierw jednemu, a później drugiemu założyć na głowę specjalnie wyprofilowaną deskę. Na jej końcach zamocowane były specjalne zatyczki, które łączyły ją z dyszlem. Choć samo zadanie zaprzęgania nie stawało się przez to wcale prostsze, to jednak Janka z ulgą stwierdziła, że byki są zupełnie niegroźne. Były uległe i pokornie znosiły ciężką pracę, do której je zmuszano. Chłopak, który wcześniej pomógł jej w zaprzęganiu, teraz pokazał też jak kierować wozem. Ku jej wielkiemu zdziwieniu, okazało się to banalnie proste. Aby skręcić w lewo, należało prawego byka uderzać w bok cienką witką. Gdy ten zaczynał skręcać, ciągnąc ze sobą jarzmo, równocześnie zmuszał do takiego samego ruchu drugie zwierzę. Gdy już wszyscy byli gotowi, zarządzający nimi Kazach przystąpił do wyjaśniania na czym polegać będzie ich dalsza praca. Otóż, całe skoszone proso, które już wcześniej zgrabiono w małe pryzmy rozrzucone na przestrzeni kilkudziesięciu hektarów, teraz należało zebrać na wozy i zwieźć w wyznaczone miejsce, gdzie układano je w wysokie stogi. Jak w każdej pracy dla sowieckiego sojuza, i tu, należało wyrobić dzienną normę. Każdy z młodych pomocników miał samodzielnie zwieźć czternaście arbów zboża do stogu. Była to oczywiście liczba tak absurdalnie wysoka, że żadne z nich nie miało szansy nawet się do niej zbliżyć. Musieli o tym wiedzieć wszyscy, którzy mieli wcześniej z taką pracą do czynienia, nikt jednak nie próbował kwestionować tego zarządzenia. Janka już przy pierwszym wozie zorientowała się, że tego dnia z pewnością nie zostanie przodownikiem pracy. Narzucanie zboża na wóz było zadaniem odpowiednim dla zdrowego, silnego mężczyzny, a nie dla wychudzonej piętnastolatki, która nigdy wcześniej nie pracowała w polu. Po bokach arba wyposażona była w drewniane drabinki, które miały zapobiegać spadaniu zboża na ziemię. Gdy jednak były podniesione, utrudniały dorzucenie nowej porcji na górę. Była to iście syzyfowa praca, bo im więcej Janka wrzuciła z jednej strony, tym więcej spadało z drugiej. W dodatku, gdy wreszcie udało się uzbierać na wozie wielką kopę zboża i przewiozło się ją do stogu, należało z kolei wdrapać się na samą górę, nie zrzucając przy okazji wszystkiego na ziemię i stamtąd podawać proso człowiekowi odpowiedzialnemu za układanie stogu. I tak w kółko, przez cały dzień, w palącym słońcu. Po kilku godzinach Janka była wykończona, a udało jej się uzbierać ledwo dwie arby i to jeszcze niepełne. W dodatku pracowała na bosaka, przez co strasznie pokaleczyła sobie nogi. Letni dzień na Syberii jest bardzo długi, a im pozwolono zejść z pola dopiero, gdy już zmierzchało. Janka ledwo powłóczyła nogami. Podobnie wyglądali wszyscy jej towarzysze niedoli. Zanim jednak dostali coś do jedzenia, musieli najpierw jeszcze wyprząc swoje byki, nakarmić je, napoić i wygonić na noc w step.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham