środa, 19 listopada 2014

Moskwa c.d



Ich pierwszym przystankiem miał być Plac Czerwony, centrum rosyjskiej stolicy i najbardziej reprezentacyjny punkt miasta. To tutaj, niemal rok wcześniej, podczas wielkiej defilady z okazji zdobycia Berlina, dwustu żołnierzy sowieckich przy biciu bębnów rzuciło i podeptało u stóp mauzoleum Lenina dwieście sztandarów rozgromionej armii niemieckiej. Teraz plac był niemal pusty, ale za to kilka ulic dalej, w więzieniu na Łubiance przygotowywano do pokazowego procesu szesnastu przywódców Polski Podziemnej, którzy zostali podstępnie zwabieni i porwani do Moskwy.
Ani Janka ani rodzeństwo Borsuków, nie miało jednak o tym pojęcia. Podziwiali więc piękno i ogrom otaczającej ich architektury. Nad jednym krańcem placu górowały bajkowe kopuły cerkwi Wasilija Błogosławionego, które Janka znała z kolorowych pocztówek zbieranych w szkole podstawowej. Za to na przeciwległym, tam gdzie kiedyś stała Katedra Kazańska, teraz dla kontrastu znajdowały się obskurne miejskie toalety. Zaś między tymi dwoma skrajnościami rozciągały się wysokie i niedostępne mury Kremla. Na wielkim placu stał tylko jeden pomnik. Przedstawiał dwóch rosyjskich bohaterów narodowych, Kuźmę Minina i Dmitrija Pożarskiego, którzy doprowadzili do wygnania polskiej szlachty z miasta. Gdyby nie ozdobny rosyjski miecz, który trzymali wspólnie, ich postacie bardziej przypominałyby debatujących greckich filozofów niż wojowników. Jednakże głównym obiektem na placu było oczywiście, zbudowane na kształt egipskiej piramidy schodkowej, mauzoleum Lenina. Budowlę wykonano z czarnego i czerwonego marmuru, ale jej przysadzista bryła sprawiała raczej przygnębiające wrażenie. Bynajmniej nie zachęcała, żeby wejść do środka i oddać hołd wodzowi rewolucji. Zarówno Kola, jak i obie dziewczyny bardzo chętnie zwiedziliby za to jakieś muzeum. Niestety tego dnia wszystkie były pozamykane.
- Jaka szkoda - utyskiwał chłopak - No, ale może następnym razem się uda… - dodał, choć tak naprawdę żadne z nich nie wierzyło, że jakiś "następny raz" się kiedykolwiek wydarzy. Janka z lekkim smutkiem przypomniała sobie jak kiedyś Katia w Irtyszysku opowiadała jej o wspaniałych zbiorach rosyjskich muzeów- o obrazach i rzeźbach największych europejskich mistrzów. Wszystko to było prawie na wyciągnięcie ręki, a jednak zupełnie dla nich niedostępne. Po chwili jednak Kola wyrwał ją z zadumy pokazując coś w oddali. Po drugiej stronie szerokiej ulicy pyszniła się wspaniała wystawa sklepowa, a na niej sery, wędliny, sznury kiełbas i mnóstwo innego jedzenia. Pobiegli tam natychmiast w nadziei, że za kilka kopiejek, które mieli ze sobą uda im się kupić coś do jedzenia. Co tam Plac Czerwony i mumia Lenina, co tam metro, ruchome schody i złote cerkwie! Gdyby tak udało im się kupić kilka plasterków szynki albo kiełbasy, to by dopiero była zdobycz! A jaką by zrobili niespodziankę swoim rodzinom, które tak sceptycznie podchodziły do całej tej ich eskapady. Niestety, gdy podeszli bliżej okazało się, że na wystawie nie ma ani kawałka prawdziwej szynki czy sera. Wszystko to były tylko pięknie malowane atrapy. W dodatku szklane drzwi okazały się zamknięte, a gdy zajrzeli do środka, zobaczyli puste sklepowe półki- widok, który znali już doskonale z Kazachstanu. Rozczarowani i coraz bardziej głodni ruszyli dalej. Po jakimś czasie przeszli przez jeden z mostów na rzece Moskwie, do innej części miasta. Janka przyglądała się wszystkiemu w onieśmieleniu. Nie było gwaru i wrzawy jakie pamiętała z polskich miast przed wojną, a ludzie mijali się na ulicy w milczeniu, nie patrząc sobie w oczy. Najbardziej jednak zdumiewały ją niezwykle szerokie i prawie zupełnie puste ulice. Zresztą w Moskwie wszystko wydawało jej się olbrzymie. Ale może taka już była natura tego kraju, że każdy jego element musiał być proporcjonalnie wielki do powierzchni zajmowanej na mapach. Rozległe były więc i stepy, i tajga, i metropolie i… panująca wszędzie bieda.
Po kilku godzinach tych spacerów, Zina zaczęła narzekać, że bolą ją nogi i dość ma już zwiedzania, więc Kola zarządził, że dalej pojadą tramwajem. Jana ucieszyła się, bo pamiętała zielone bimby, którymi jeździła z ojcem przed wojną w Poznaniu. W Moskwie wszystko musiało być oczywiście czerwone, więc i tramwaj przyjechał piękny krasnyj. Oboje z Kolą wsiedli do niego, jakby nigdy nic. Zina jednak taki pojazd widziała pierwszy raz w życiu i bała się go tak samo jak wcześniej metra. Kiedy więc Kola powiedział, że mają się przygotować do wysiadania, a tramwaj akurat zwolnił nieco na zakręcie, jego siostra, która była najbliżej wyjścia, nie namyślając się długo, po prostu z niego wyskoczyła. Janka i Kola spojrzeli po sobie zdumieni, ale nie chcąc jej zgubić zmuszeni byli zrobić to samo.
Gdy już znaleźli się wszyscy bezpiecznie na chodniku, Kola zaczął wyzywać siostrę:
- Głupia ty! Czego wyłazisz jak tramwaj jeszcze nie stanął?!
Ale dziewczyna spojrzała na niego i rozpłakała się straszliwie, więc musieli ją najpierw uspokoić. Zanim ruszyli w dalszą drogę było już późne popołudnie.

W końcu, zmęczeni całodzienną wycieczką, dotarli do stacji kolejowej, a później do najbardziej oddalonej bocznicy, gdzie stał ich pociąg. Już z daleka spostrzegła ich Regina, która cały dzień zamartwiała się i wypatrywała ich powrotu. Wszyscy współtowarzysze podróży byli ciekawi, co też ta trójka widziała w mieście, więc od razu otoczył ich wianuszek młodzieży i starszych. Kola i Janka opowiadali wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, pomijając tylko część o pustym sklepie spożywczym.

Gdy na dworze zaczęło się ściemniać usłyszeli ostrzegawczy sygnał maszynisty. Po chwili pociąg powoli ruszył, z każdym kilometrem przybliżając ich do ukochanej ojczyzny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham