Bardzo długo mnie tu nie było, ale od tego czasu również bardzo wiele się wydarzyło.
Poniżej ostatni odcinek historii-mojej- babci
ale to nie musi być Wasze ostatnie spotkanie z Janką.
Kilka tygodni temu nakładem wydawnictwa Zysk ukazała się moja pierwsza książka: "Spódniczka ze starej podszewki"
Zapraszam więc do księgarni w całym kraju:)
W 1953 roku Janka poznała swojego
przyszłego męża, Staszka Janowicza. On zakochał się w niej od pierwszego
wejrzenia, ona nawet go nie zauważyła. Napisał do niej list z prośbą o
spotkanie i rozmowę, ale odmówiła, sądząc, że jest zaręczony z inną dziewczyną.
Los zetknął ich ponownie kilka miesięcy później, gdy kupowała nasiona w sklepie
ogrodniczym, w którym pracował. Nie mógł oderwać od niej oczu, ale ani słowem
nie wspomniał o odrzuconej propozycji. Opowiedział jej o najlepszych gatunkach
marchewek i ogórków, a później pozwolił odejść. Następnego dnia jednak napisał
kolejny list, a Janka tym razem zgodziła się na spotkanie. Historia z
domniemaną narzeczoną okazała się wkrótce tylko towarzyskim nieporozumieniem.
Zaręczony był faktycznie jeden z braci Janowiczów, ale ten starszy –
Jurek.
Staszek jako zapalony ogrodnik na
pierwszą randkę zabrał Jankę do ogrodu botanicznego. Była wczesna wiosna i
wszystko powoli budziło się do życia. Opowiadał jej o kwiatach i o tym, jak
należy je pielęgnować. Był uroczym mężczyzną o dużych, silnych dłoniach i
nieśmiałym uśmiechu. Wysoki i postawny poruszał się szybkim, sprężystym
krokiem, przez
co czasem trudno jej było za nim nadążyć. Zanim się obejrzała, była w nim już
zakochana.
Niestety, niebawem stan jej zdrowia drastycznie
się pogorszył. Po wizycie w klinice dowiedziała się, że ma dziurę w płucu i
zaawansowaną gruźlicę. Wycieńczenie organizmu, trudne warunki życia w
Kazachstanie, wieczne niedożywienie i ciężka praca dały teraz o sobie znać ze
zdwojoną siłą. Witaminy na wzmocnienie, które przepisywano jej od dwóch lat, na
nic się zdały. Jedyną szansą był drenaż jamy opłucnej i długi pobyt w
sanatorium dla gruźlików w Bukowcu. Gdy Staszek przyszedł do szpitala z
obrączką, mogła mu tylko powiedzieć:
– Stasiu, przecież ja teraz za ciebie nie
wyjdę. Nie mogę…
Na co on odpowiedział spokojnie, ale
stanowczo:
– To ja poczekam, moja droga.
I czekał dwa lata. Przynosił kwiaty i
czekoladki. Wspierał, pocieszał. Gdy we wrześniu wyjechała do sanatorium, już
po dwóch tygodniach znalazł pretekst, by ją odwiedzić. Dzięki niemu nie bała
się tak bardzo.
W Bukowcu spędziła kilka miesięcy.
Wszyscy pensjonariusze mieszkali tam w ogromnym trzypiętrowym gmachu z początku
wieku, otoczonym pięknym parkiem. Specyficzny mikroklimat panujący w dolinie
wspomagał leczenie chorób pulmonologicznych. Chorym zalecano więc niemal
całodzienny odpoczynek na nasłonecznionej werandzie, z której rozciągał się
wspaniały widok na Śnieżkę i Śnieżne Kotły. Janka marzyła o tym, żeby wybrać
się tam na pieszą wędrówkę. Takie wycieczki były jednak surowo zabronione.
Miała leżeć i tylko oddychać górskim powietrzem. Ta bezczynność była niezwykle
uciążliwa, ale Janka była karnym pacjentem. Dla zabicia czasu robiła na
drutach, czytała książki i jak każda zakochana dziewczyna, rozmyślała o swoim
lubym.
Ślub wzięli w kwietniu 1955 roku w
kościele Świętego Wojciecha, do którego chodziła z ojcem jako dziecko.
Ceremonia była skromna, a obrączki tylko pozłacane. Janka w granatowym,
pożyczonym od znajomej kostiumie i toczku z woalką, Staszek w skromnym, ale
eleganckim garniturze. Nie starczyło pieniędzy na piękną suknię, fotografa i
wykwintną oprawę wesela, ale panna młoda i tak promieniała szczęściem.
Po niemal czterech latach urodziło się
ich pierwsze i jedyne dziecko, córka Anna, nazwana tym imieniem na cześć dwóch
prababek, ze strony matki i ojca.
Nadal było ciężko, a los nigdy nie
oszczędzał Janki ani jej bliskich. Przez kilkanaście lat mieszkali ze Staszkiem
i Anią kątem u teściów. Dom na Winogradach był już wyremontowany, ale nie mogli
w nim zamieszkać. Całe górne piętro zajmowali lokatorzy, których – zgodnie z
ówczesnym prawem – nie wolno było eksmitować. Regina zajmowała jeden mały
pokoik na parterze. W drugim mieszkała Basia ze swoim mężem i kilkunastoletnim
synem, a w trzecim stara pani Skórowa, kolejna lokatorka, która nie opuściła
ich mieszkania aż do swojej śmierci w 1979 roku.
Janka wciąż pracowała jako rentgenistka,
opiekowała się córką i chorym na cukrzycę mężem. Odkąd Ania skończyła trzy
lata, znowu pracowała na półtora etatu. Codziennie modliła się o szczęście dla
swojej rodziny i odzyskanie praw do mieszkania na Winogradach. Udało im się to
dopiero w 1972 roku. Gdy po zakończonej rozprawie sądowej zadzwonił do niej
szwagier i powiedział: Janka, wygraliśmy!, myślała, że zemdleje, a później
popłakała się ze szczęścia. Wreszcie mogła wrócić do swojego rodzinnego domu i
zamieszkać z całą rodziną.
W
latach siedemdziesiątych, na mocy nowych rozporządzeń KC PZPR, odebrano im
niestety większą część ogrodu. Tam, gdzie do tej pory rósł świerkowy las, teraz
miały stanąć nowe domy. Najbardziej przeżyła to Regina. Położyła się do łóżka i
tak jak wcześniej jej siostra Zofia, postanowiła więcej z niego nie wstawać.
Zmarła 30 marca 1980 roku w wieku dziewięćdziesięciu lat.