Już następnego dnia, na
placu przed oborą, urządzono zbiórkę, na
której kierownik kołchozu w bardzo obrazowy sposób wyjaśnił im jak, od teraz,
potoczy się ich egzystencja. Wyciągnął przed siebie dłoń wnętrzem do góry i
powiedział, że prędzej mu tam włosy wyrosną niż oni wrócą do Polski. Później w
krótkich słowach objaśnił na czym będą polegać ich obowiązki w kolektywnym
gospodarstwie i zakończył maksymą, której słowa na zawsze wryły się w pamięć
wszystkich zesłańców:
- I dobrze to zapamiętajcie
Polaki. Tutaj kto nie rabotajet ten nie
kuszajet.
Była to chyba najprostsza i
najbardziej lapidarna zasada, która organizowała życie wszystkich obywateli
tego wielomilionowego państwa, od Kamczatki aż po Baku i Taszkient.
Wszyscy, zdolni do jakiejkolwiek
pracy, dorośli zostali przydzieleni do różnych prac na rzecz kołchozu.
Mężczyznom w większości wyznaczono cięższe roboty budowlane, kobiety natomiast miały
przygotować owczarnię na zimę. Należało przede wszystkim dokładnie oczyścić budynek
i uszczelnić ściany gliną wymieszaną z krowim łajnem i słomą. Nie było wyboru.
Na zmianę z parą wołów, kobiety miesiły stopami w wielkim dole glinę z
odchodami, a później smarowały nią ściany. Ponieważ nie dostały żadnych
narzędzi, Zosia i Regina owinęły, dla ochrony, dłonie jakimiś szmatami i cały
dzień wcierały śmierdzącą maź w ściany obory razem z innymi Polkami. Dzieci,
jako siła robocza nie przedstawiały zbyt dużej wartości i dlatego nikt się nimi
specjalnie nie interesował. Mogły bez żadnego nadzoru poruszać się po terenie
całego kołchozu. Janka z Basią chodziły więc bez celu między chałupami szukając
sobie jakiegoś zajęcia. Trzymały się przeważnie blisko domu, bo bały się same
zapuszczać w step, a nie miały na razie żadnego innego towarzystwa. Pozostałe
polskie dzieci mieszkały w owczarni, a rosyjscy rówieśnicy ich nie rozumieli
więc z początku nie chcieli się z nimi bawić.
Wieczorami, gdy po ciężkim
dniu pracy Rosjanie pili wódkę, Polacy spotykali się w owczarni i odprawiali
nabożeństwa majowe. Ktoś z kilku desek sklecił prowizoryczny ołtarzyk, ktoś
inny przyniósł świeczkę albo małą lampkę oliwną. Z braku kapłana, spotkaniom
tym przewodniczyła Zofia Nietupska, która mimowolnie stała się swego rodzaju
duchowym przywódcą ich niewielkiej społeczności. W tych ciężkich chwilach wielu
ludzi, właśnie w modlitwie, pokładało swoją ostatnią nadzieję na ocalenie i
powrót do ojczyzny. Zbiorowe śpiewy i modlitwa scalały i solidaryzowały
zesłańców. Były również jednym z nielicznych łączników ze światem tradycji,
obyczajowości i kultury polskiej, z której tak brutalnie zostali wyrwani.
Dlatego też, mimo bardzo skromnej oprawy, wieczorna msza była najbardziej
uroczystym fragmentem każdego dnia. Były to również bardzo wzruszające chwile,
gdy w brudnej, ciemnej oborze śpiewali pieśni religijne i odmawiali litanie do
Matki Bożej prosząc o opiekę i ocalenie. Wszystko to działo się oczywiście
wbrew zakazom i w obawie przed dalszymi represjami ze strony władz. W tym
okresie kościół katolicki w Związku Radzieckim właściwie już nie istniał.
Obowiązywały tu normy prawa karnego zabraniające kapłanom jakichkolwiek praktyk
religijnych. Polityka antyreligijna rozwijała się nieprzerwanie już od czasów
rewolucji bolszewickiej, skutecznie zniechęcając obywateli do jawnych przejawów
pobożności. Mimo że w Kazachstanie mieszkali obok siebie katolicy, prawosławni
i muzułmanie, nigdzie nie było żadnych domów modlitwy, a wszelkie religijne
obrzędy odprawiano w tajemnicy, w prywatnych domach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham