W Sanharze przebywali tylko kilka tygodni. Prawdopodobnie ich komandir
doszedł do wniosku, że nie potrzebuje na zimę tylu kobiet z dziećmi i
starców. Naczelstwo nie przyznało mu materiałów na budowę domów dla
nich. A nie mógł ich przecież zatrzymać w oborze, bo na jesień
pastuchowie wracali z pastwisk ze stadami owiec. A owce dające mleko,
wełnę i mięso były znacznie bardziej wartościowe niż gromada zesłańców,
którzy do tego czasu i tak wyprzedaliby już pewnie cały swój marny
dobytek, z którym tu przybyli. postanowił więc zawczasu pozbyć się
problemu, a właściwie przekazać go komuś innemu.
I tak, pod koniec maja, znowu przyjechał kordon ciężarówek i kazali się
wszystkim pakować. Janka nie opuszczała Sanharu z żalem. Nie było tam
niczego za czym mogłaby tęsknić. Śmierdząca obora, brudna lepianka i
otaczająca zewsząd pustka stepu.
Tym razem droga była dość długa. Jechali około dwustu kilometrów, ale
stare, rozklekotane ciężarówki wlokły się po wyboistej, stepowej drodze
niemal cały dzień. Mijali kilka wsi, ale pierwszą, w której się
zatrzymali był Pieczierisk. Tutaj zostało kilkadziesiąt osób. Reszta
pojechała dalej.
Wysadzili ich na niedużym placu. Po jednej stronie stał dom naczelnika, a
po drugiej wielka figura Lenina.
Tym razem trafili na zielone świątki, zwiastujące początek wiosny.
Mieszkańcy znowu gulali, pili wódkę, śpiewali i tańczyli na ulicy. I
znowu odbyło się oficjalne "przywitanie". Naczelnik, lekko już
podchmielony strasznie się przed nimi napuszył i wsadziwszy dłonie za
pasek oznajmił, że tu mają się urządzać, bo tu już zostaną. Każdy ma
sobie znaleźć dom, pracę i nie myśleć o tym, że kiedyś wrócą do Polski.
Bo nie wrócą. Nigdy. Po tym krótkim wstępie wyraźnie zadowolony ze
swojego przemówienia odwrócił się na pięcie i wrócił do biura.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham