Latem, kilka miesięcy po aresztowaniu Reginy, pani Wigantowa przyszła do
domu z wiadomością, że jakaś znajoma Rosjanka potrzebuje kogoś do
opieki nad dziećmi. Zabrała Jankę i zaprowadziła ją do rodziny
Kurajewych. Stary Kurajew, tak samo jak jego ojciec i pewnie ojciec jego
ojca, był młynarzem. Pracował w starym, murowanym młynie, pamiętającym
jeszcze lepsze, carskie czasy. Wtedy wszystkiego było pod dostatkiem, a
ludzie piekli wspaniałe, jasne chleby z mąki, którą stary Kurajew-ojciec
mlął na wielkich żarnach aż była puszysta i delikatna. Ale mimo że
Kurajew-syn przeklinał nową władzę i z rozrzewnieniem wspominał dawne
czasy to jak na tamte warunki i tak mógł uważać się niemal za bogacza.
Miał już jeden, drewniany dom, w którym mieszkał z całą ośmioosobową
rodziną. W środku były dwa pokoje i duży, obity blachą piec, który je
ogrzewał. Oprócz tego, w kuchni, stał drugi piec chlebowy. A Kurajew-syn
i tak budował już nowy dom, jeszcze wspanialszy, bo murowany,
trzypokojowy, gdyż jego rodzina wciąż się powiększała. Po śmierci
pierwszej pani Kurajewej, ożenił się ponownie z dużo młodszą od niego
dziewczyną. Miał już z nią dwóch synów, Wołodię i Miszę i dwie
starsze dziewczynki i malutką Ninę, którymi miała zajmować się Janka. Po
żonie nieboszczce zostały mu jeszcze trzy starsze córki. Ania i Walentyna,
które były niewiele starsze od Janki, mieszkały z nimi. A najstarsza,
Taja, studiowała w dalekim Omsku.
Nowy dom, choć tutaj uchodził za prawdziwą rezydencję, w niczym nie
przypominał domów, w których do tej pory bywała Janka. Gołe ściany i
podłogi, stół, kilka krzeseł, łóżka i skrzynia na ubrania. A gdzie
miękkie dywany, obrazy na ścianach, kryształowy żyrandol w salonie?
Niczego takiego tu nie było. W czasie, gdy Janka ukradkiem przyglądała
się skromnemu wnętrzu, pani Franciszka zachwalała jej pracowitość,
oddanie i odpowiedzialność. Nie wiedząc, co mogłaby sama powiedzieć,
dziewczyna stała tylko cichutko w swojej obdartej sukience i wpatrywała
się w swoje brudne, bose stopy. Olga Kurajewa był młodą, pogodną
kobietą. Gdy Janka w końcu odważyła się na nią spojrzeć, uśmiechnęła się
i powiedziała po prostu:
- No haraszo, diewuszka. Zobaczymy czy poradzisz sobie z tymi moimi
łobuzami.
I tak oto Janka pierwszy raz w życiu dostała pracę.
Dom Kurajewych stał w innej części miasta niż lepianka Marusi, więc
Janka musiała wstawać bardzo wcześnie, żeby codziennie dotrzeć rano na
miejsce zanim dzieci wyszły do szkoły. Najgorzej było zimą, gdy musiała
przedzierać się przez śnieżne zaspy. Czasami więc zostawała na noc, by
nie wracać do domu po ciemku. Na co dzień znowu sprzątała, gotowała i
wycierała brudne nosy. Pracowała jak służąca, ale nikt jej tego nie
dawał odczuć. Często jadała z gospodarzami przy jednym stole, a nieraz
zdarzało się, że Kurajewa dała jej coś dla młodszej siostry, która
czekała na nią w domu. Wynagrodzeniem za jej pracę były również produkty
żywnościowe: mąka, mleko, czasem trochę ziemniaków albo cebula.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham