Nie licząc historii z mirażem, obaj przewodnicy właściwie w ogóle nie
zwracali uwagi na swoich podopiecznych. Nawet między sobą rozmawiali nie
wiele, a do dzieciaków nie odzywali się prawie w ogóle, wszystkie ich
pytania zbywając milczeniem albo krótkim:
- Dojedziemy. Zobaczycie.
Następnego dnia przed południem wszystkim bardzo już doskwierał głód i
pragnienie. Janka szła z dwoma Rosjankami z przodu i bezmyślnie
wpatrywała się w kołyszące się równomiernie bycze zady. W pewnym
momencie z tego letargu wyrwał ją zachrypnięty głos Kazacha siedzącego
na koźle, który mówił, że niedaleko przed nimi jest woda, więc jeśli tak
bardzo chce im się pić to mogą tam pójść od razu. Jego współtowarzysz
zeskoczył z kozła i bez słowa, szybkim krokiem, ruszył we wskazanym
kierunku. Janka nie zauważyła w otaczającym ich krajobrazie niczego, co
mogłoby świadczyć o tym, że przed nimi znajduje się jakaś osada albo
jakiegokolwiek znaku, który sugerowałby, że zbliżają się do wodopoju.
Żadnego charakterystycznego drzewka, wzniesienia. Nic. A jednak Kazach
ruszył tak dziarskim i pewnym krokiem, że nie pozostało nic innego tylko
zebrać siły i podążyć za nim. I faktycznie, już po chwili dotarli do
celu. Choć to, co zastali na miejscu było raczej błotnistym bajorkiem
albo wręcz większą kałużą niż prawdziwym zbiornikiem wodnym. Kazach
podał im metalowe wiadro, które zabrał z wozu, żeby mogły zaczerpnąć do
niego wody. Niestety, mimo że bardzo starały się jej nie zmącić przy
nabieraniu, woda okazała się zamulona i pełna małych, ruchliwych
żyjątek. Janka wzdrygnęła się na ten widok, ale jedna z Rosjanek szybko
zdjęła z głowy chustkę i naciągnęła ją na brzeg wiadra tak, by cedzić
przez nią wodę wlewaną do ust. Kazachowi najwyraźniej nie przeszkadzał
ani muł ani robactwo. Pił wodę prosto z bajorka nabierając ją po prostu w
dłonie i głośno przy tym siorbiąc. Później zdjął buty i nim dziewczęta
zdążyły zaprotestować, z wyraźnym zadowoleniem, wsadził stopy do wody.
One były tym całkowicie zdegustowane. On zupełnie zignorował ich wymowne
spojrzenia. Kiedy wreszcie sobie poszedł, postanowiły, że nie powiedzą
nic o tych brudnych stopach reszcie, bo przecież biedacy i tak musieli
się tej samej wody napić.
Gdy zarówno ludzie jak i zwierzęta zaspokoili pragnienie, niemal
całkowicie osuszając bajorko, stary Kazach wsiadł z powrotem na kozioł i
wszyscy ruszyli w dalszą drogę. Późnym popołudniem dotarli w końcu do
nędznego kołchozu hodowlanego, gdzie wskazano im pustą drewnianą
chałupę. W środku nie było żadnych sprzętów, tylko gliniane klepisko
wysypane słomą. Przyszła też starsza kobieta, która przyniosła im do
jedzenia okrągłe, płaskie bochenki chleba i kipiatok. Nie był to zbyt
sycący posiłek, ale nikt nie narzekał. Już podczas jedzenia, Janka
poczuła jak opada ją nagłe zmęczenie. Gdy tylko przełknęła ostatni kęs,
zwinęła się na kupce świeżej słomy i natychmiast zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham