Rano dostali znowu po bochenku chleba i kubek mleka. Przeczuwając, że
będzie to ich jedyny prowiant na cały dzień, Janka przezornie zjadła
tylko pół, a resztę zawinęła w szmatkę i schowała do swojego tłumoczka.
Później Kazachowie zabrali ich na pastwisko. Kazali każdemu złapać parę
byków i zaprząc je do wozu. Biedna Janka umiała już zajmować się krową,
ale wielkie, rogate buhaje budziły w niej strach. Zresztą, nie bardzo
mogła sobie wyobrazić, jak sama ma sobie poradzić aż z dwoma bykami i w
dodatku nakłonić je do założenia jarzma, które samo w sobie było już tak
ciężkie, że ledwo mogła je unieść. Na szczęście przyszedł jej z pomocą
jeden z chłopców, który najwyraźniej miał już w tym niemałą wprawę.
Najpierw trzeba było naprowadzić oba byki tyłem do arby, czyli wozu, tak
by jego dyszel znalazł się między nimi. A następnie najpierw jednemu, a
później drugiemu założyć na głowę specjalnie wyprofilowaną deskę. Na
jej końcach zamocowane były specjalne zatyczki, które łączyły ją z
dyszlem. Choć samo zadanie zaprzęgania nie stawało się przez to wcale
prostsze, to jednak Janka z ulgą stwierdziła, że byki są zupełnie
niegroźne. Były uległe i pokornie znosiły ciężką pracę, do której je
zmuszano. Chłopak, który wcześniej pomógł jej w zaprzęganiu, teraz
pokazał też jak kierować wozem. Ku jej wielkiemu zdziwieniu, okazało się
to banalnie proste. Aby skręcić w lewo, należało prawego byka uderzać w
bok cienką witką. Gdy ten zaczynał skręcać, ciągnąc ze sobą jarzmo,
równocześnie zmuszał do takiego samego ruchu drugie zwierzę.
Gdy już wszyscy byli gotowi, zarządzający nimi Kazach przystąpił do
wyjaśniania na czym polegać będzie ich dalsza praca. Otóż, całe skoszone
proso, które już wcześniej zgrabiono w małe pryzmy rozrzucone na
przestrzeni kilkudziesięciu hektarów, teraz należało zebrać na wozy i
zwieźć w wyznaczone miejsce, gdzie układano je w wysokie stogi.
Jak w każdej pracy dla sowieckiego sojuza, i tu, należało wyrobić
dzienną normę. Każdy z młodych pomocników miał samodzielnie zwieźć
czternaście arbów zboża do stogu. Była to oczywiście liczba tak
absurdalnie wysoka, że żadne z nich nie miało szansy nawet się do niej
zbliżyć. Musieli o tym wiedzieć wszyscy, którzy mieli wcześniej z taką
pracą do czynienia, nikt jednak nie próbował kwestionować tego
zarządzenia. Janka już przy pierwszym wozie zorientowała się, że tego
dnia z pewnością nie zostanie przodownikiem pracy. Narzucanie zboża na
wóz było zadaniem odpowiednim dla zdrowego, silnego mężczyzny, a nie dla
wychudzonej piętnastolatki, która nigdy wcześniej nie pracowała w polu.
Po bokach arba wyposażona była w drewniane drabinki, które miały
zapobiegać spadaniu zboża na ziemię. Gdy jednak były podniesione,
utrudniały dorzucenie nowej porcji na górę. Była to iście syzyfowa
praca, bo im więcej Janka wrzuciła z jednej strony, tym więcej spadało z
drugiej. W dodatku, gdy wreszcie udało się uzbierać na wozie wielką
kopę zboża i przewiozło się ją do stogu, należało z kolei wdrapać się na
samą górę, nie zrzucając przy okazji wszystkiego na ziemię i stamtąd
podawać proso człowiekowi odpowiedzialnemu za układanie stogu. I tak w
kółko, przez cały dzień, w palącym słońcu. Po kilku godzinach Janka była
wykończona, a udało jej się uzbierać ledwo dwie arby i to jeszcze
niepełne. W dodatku pracowała na bosaka, przez co strasznie pokaleczyła
sobie nogi.
Letni dzień na Syberii jest bardzo długi, a im pozwolono zejść z pola
dopiero, gdy już zmierzchało. Janka ledwo powłóczyła nogami. Podobnie
wyglądali wszyscy jej towarzysze niedoli. Zanim jednak dostali coś do
jedzenia, musieli najpierw jeszcze wyprząc swoje byki, nakarmić je,
napoić i wygonić na noc w step.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham