Przez całą wiosnę i lato 1945 roku Janka,
razem z matką i siostrą, mieszkały jeszcze u Marusi Frałowej, ale później, niespodziewanie
pojawiła się jej teściowa z córką. Ich gospodarstwo zostało zniszczone w czasie
wojny i dlatego postanowiły szukać pomocy u krewnej. Starsza pani była wyraźnie
niezadowolona z polskich lokatorów synowej. Od razu zaczęła nagabywać Marusię,
aby się ich pozbyła. W końcu kobieta uległa i poprosiła Reginę, żeby się
wyprowadziły. Chociaż po cichu szepnęła jej, że tak naprawdę wolałaby wyrzucić
„tę starą jędzę”. Bała się jednak wprost jej sprzeciwić.
- Ja wszystko rozumiem -
odpowiedziała jej matka Janki - Ty zawsze byłaś dobra dla moich dziewczynek. A
rodzina to rodzina. Nie martw się, my jakoś sobie poradzimy.
Ale niestety tym razem nie miały
szczęścia. Zbliżała się znowu zima i nikt nie chciał ich przyjąć.
W końcu trafiły do strasznie nędznej
i zaniedbanej chałupki. Spały tam w trójkę na jednym łóżku tuż przy kuchennym
piecu. Miejsce niby dobre, bo ciepło, ale tuż obok stało wiadro, do którego
wszyscy załatwiali w nocy swoje potrzeby fizjologiczne, więc rano budził je okropny
fetor kału i uryny. W dodatku ich gospodarz był strasznym grubianinem. Co
prawda nie bił żony ani dzieci i na nie też nigdy nie podniósł ręki, ale
zdarzało się bardzo często, że wpadał w złość z byle powodu. Okrutnie wtedy przeklinał i był w tym tak zawzięty, że
nie było dla niego żadnej świętości. Kiedyś Regina oburzona jego zachowaniem
zwróciła mu uwagę:
- Nie przeklinajcie Boga, bo kiedyś
spotka was za to kara! Ściągniecie nieszczęście na siebie i swoją rodzinę.
Trochę go to zbiło z tropu, bo zaczął
się od razu tłumaczyć, że tak naprawdę nie miał nic złego na myśli. Nie
potrafił się jednak pohamować i w końcu jego zachowanie stało się tak
uciążliwe, że po trzech miesiącach postanowiły się stamtąd jak najszybciej
wyprowadzić.
Był już wprawdzie środek grudnia, a
więc najgorszy czas na przeprowadzkę, ale Regina zdecydowała, że w tym domu nie
zostaną ani jednego dnia dłużej. Pożyczyły więc od kogoś nieduże sanki i w
ciągu godziny spakowały na nie cały swój dobytek. Na początek przeniosły się do
znajomej Polki, Irenki Marciniakówny. Do Kazachstanu trafiła ona razem z matką
i dziadkiem, który przed rewolucją październikową był carskim generałem. Po
przewrocie udało mu się wprawdzie uciec wraz z rodziną do Polski, a jego córka, Maria, wyszła tam za
mąż za bogatego Polaka, ale dawni wrogowie nie zapomnieli o nim i jego bliskich.
Cała rodzina została aresztowana zaraz po wkroczeniu do Polski armii czerwonej
i zesłana pierwszym transportem w głąb Związku Sowieckiego.
Jego wnuczka była niewiele starsza od
Janki. Gdy w 1943 najpierw zmarł jej dziadek, a później aresztowano matkę, Irena
została w Kazachstanie zupełnie sama. Wkrótce jednak poznała Kazima, młodego
Irańczyka, który zakochał się w niej bez pamięci. Po kilku miesiącach byli już
zaręczeni, a dziewczyna spodziewała się dziecka. Mimo wyraźnych różnic
kulturowych tworzyli piękną parę. Ona zgrabna, długowłosa blondynka. On śniady
z kruczoczarnymi lokami i gęstym zarostem. Dla niej nauczył się mówić po polsku
i zrezygnował z powrotu do ojczyzny.
Gdy późnym wieczorem Regina zapukała
do ich drzwi z prośbą, by je przenocowali, okazało się, że Irena jest tylko z dzieckiem
i matką, bo Kazim, który był szoferem, wyjechał gdzieś służbowo na kilka
tygodni. Ponieważ za parę dni wypadało Boże Narodzenie, pani Maria zaproponowała,
żeby zostały na dłużej, bo im również będzie raźniej spędzić święta w większym
gronie. Irena od razu podchwyciła ten pomysł i nie było już mowy, by je
wypuściły.
Nie chcąc jednak sprawiać nikomu
kłopotu, Regina już kilka dni po świętach zaczęła rozglądać się dalej za jakimś
nowym lokum. Proces ten zawsze wyglądał podobnie. Poszukujący rozpoczynał
mozolną wędrówkę od chaty do chaty, od drzwi do drzwi, zaczynając ten sam
rytuał:
- Dzień dobry. Nazywam się tak i tak.
U mnie tyle, a tyle dzieci. Znajdzie się u Was jakieś wolne miejsce?
I powtarzało się to tak długo aż
wreszcie ktoś nie odpowiedział:
- Dobrze. Wejdźcie do środka.
Wtedy to dopiero zaczynała się
najważniejsza część całego przedsięwzięcia, a mianowicie ustalanie zasad i
formy zapłaty. Tutaj wiele zależało od determinacji poszukującego, ale także od
dobrego serca właściciela mieszkania. Z biegiem czasu, bowiem większość
zesłańców robiła się coraz biedniejsza i miała coraz mniej do zaoferowania.
Podobnie wyglądało to w przypadku
Reginy i jej dzieci, ale tym razem Janka wpadła na pomysł, żeby udać się do znajomego
młynarza, Kurajewa, u którego nadal jeszcze czasami pracowała. Co prawda zimą
bywała tam rzadko, ale wiedziała, że Kurajew z żoną i młodszymi dzieciakami
przeprowadził się już do nowego domu, a w starym zostały tylko dwie jego córki,
Ania i Wala. Dziewczęta bardzo ucieszyły się na widok Janki, a ich macocha
chętnie przystała na jej prośbę, nie żądając nawet zapłaty za mieszkanie.
Po raz kolejny spakowały więc na
pożyczone sanki swój niewielki dobytek oraz kota, Waśkę i przeprowadziły się do
Kurajewych. Był początek stycznia. Na dworze panowała sroga zima, a one
zamieszkały w niedużej przybudówce, używanej latem jako kuchnia. Było tam tylko
jedno małe okienko, które teraz trzeba było często odśnieżać, bo w przeciwnym
razie w środku robiło się ciemno jak w grobowcu. Z początku obawiały się, że
będzie tam bardzo zimno, ale następnego dnia Regina poszła na targ i kupiła od
starego Kazacha całą kopę tzw. kugi.
Była to trzcina, rosnąca nad brzegami Irtysza- gruba na palec i wysoka na ponad
dwa metry. Spalała się wprawdzie szybciej niż drewno, ale za to dawała więcej
ciepła niż kiziak. Wkrótce w ich
pokoiku zrobiło się niemal przytulnie.
W ich nowym lokum stał wielki chlebowy
piec. Podobne budowano także w polskich domach na wsi. Była to konstrukcja przypominająca
szeroką szafę, w której z jednej strony znajdował się półokrągły otwór, a w
środku palenisko. Z przodu paleniska budowano komin, pod którym układało się
opał. Chleb do wypieku wsuwano głęboko do przestronnej komory, gdzie zbierało
się nagrzane powietrze. Do tego samego komina dobudowywano zazwyczaj jeszcze mniejszy
piecyk, w którym, na górze umieszczano dwa okrągłe otwory. Można w nie było
wstawić garnki z zupą albo przykryć je płaską płytą, która mocno rozgrzana służyła
za patelnię.
Zimą Janka rozkładała na stygnącym
piecu koc i spała na nim, przykryta starą kurtką. Waśka często jej towarzyszył,
ale w nocy, gdy piec robił się zimny, sprytny kocur schodził z niego i wciskał
się pod ciepłą pierzynę, do łóżka, w którym spała Regina z Basią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham