W Pawłodarze spędzili jeszcze
tydzień. Z braku innego zajęcia Janka z młodszą siostrą i gromadką innych
dzieci szwendały się bez celu po okolicy. Nie było tam absolutnie nic ciekawego
do oglądania. Kilka drewnianych chałupek, sporo lepianek i ani jednego
murowanego domu mieszkalnego. Przestrzenie między domami trudno było nazwać
ulicą, bo nie było nigdzie ani chodników ani asfaltu. Wszędzie tylko piach i
tumany kurzu wzbijane przez przejeżdżające ciężarówki.
W końcu nadszedł dzień wyjazdu.
Zaprowadzono ich na stację, gdzie
czekał już cały skład wagonów towarowych. Tym razem jednak nikt nie groził im
bronią, a drzwi nie zablokowano metalowymi sztabami. Na stacji stała grupka
Rosjan żegnająca ich gromkimi okrzykami.
- Żegnajcie przyjaciele! - wołali
wymachując i wyrzucając w górę futrzane czapki. Z boku ktoś przygrywał na
akordeonie i trąbce. Była to tak odrealniona sceneria, że Janka miała wrażenie,
iż ogląda jakąś dziwną inscenizację teatralną albo filmową.
***
Kiedy pociąg zatrzymał się po raz
pierwszy na postoju Janka spostrzegła, że wysiadający z niego podróżni to
prawie wyłącznie kobiety z kilkunastoletnimi podrostkami. W czasie tych sześciu
lat większość wywiezionych z nimi starszych ludzi zmarła. Ich organizmy nie
były na tyle silne, by przetrwać trudy syberyjskich zim. Starsi ludzie umierali
zazwyczaj po cichu, jakby nie chcieli być nadmiernym ciężarem dla swoich
rodzin. Stawali się coraz słabsi, a życie gasło w ich oczach powoli z dnia na
dzień, a ż w końcu odchodzili- niezauważeni. Wśród podróżujących brakowało też
niemowląt i kilkuletnich dzieci. Te, które nie umarły na dyfteryt, tyfus,
dyzenterię albo po prostu z głodu, zdążyły już wyrosnąć. Była wśród nich też
nieśmiała Hania Rudominówna, która teraz nie pamiętała nawet jak wyglądał jej
dom rodzinny. Gromadki takich chudzielców w łachmanach, biegały teraz między
wagonami, czym doprowadzały swoje matki niemal do histerii. Regina również
patrzyła ze zgrozą jak jej córki przeciskają się między stalowymi kołami
stojących pociągów.
- Przecież jak któryś nagle ruszy to
zrobi z was krwawą miazgę!
- Nie bój się mamusiu, przecież
uważamy - odpowiadały beztrosko. Naprawdę wierzyły, że teraz, gdy wracają do
polski, nic złego już nie może im się przytrafić.
Każdy postój pociągu oznaczał ten sam
rytuał. Najpierw z wagonu wyskakiwały dzieciaki z garnkami, puszkami,
wiaderkami lub czymkolwiek innym, co nadawało się jako pojemnik na wodę. Za
nimi matki, ciotki i starsze siostry, które siedząc wzdłuż torów naprędce
przygotowywały maleńkie kuchnie polowe.
Podstawowym zestawem był nieduży
kociołek i dwie cegły lub kilka płaskich kamieni, między którymi umieszczało
się chrust i podpalało. Niestety nigdy nie było wiadomo, jak długo będzie trwał
postój, a pociąg ruszał często prawie bez ostrzeżenia i wtedy trzeba było jak
najszybciej wszystko zbierać i niemal w biegu wskakiwać do wagonów.
Od przedstawicieli Związku Patriotów
Polskich, który zajmował się nimi z ramienia władz, wszyscy repatrianci dostali
jeszcze trochę prowiantu na podróż. Był to między innymi woreczek grochu,
którego nie udało im się ugotować przez całą drogę do Polski. Za każdym razem,
gdy pociąg stawał, Regina wyciągała ich nieduży czygunek, zalewała groch i ustawiała na dwóch cegiełkach nad małym
ogniskiem. I za każdym razem, gdy woda zaczynała wreszcie pomału bulgotać,
pociąg dawał sygnał do odjazdu, więc trzeba było szybko łapać garnek, gorące
cegły i czasem już w biegu wskakiwać do wagonu. Regina próbowała wszystkiego,
aby przygotować ten przeklęty groch: moczyła go w zimnej wodzie podczas jazdy,
zawijała ciepły jeszcze garnek w koc i obkładała cegłami wyciągniętymi z
ogniska. Nic nie pomagało. Groch był ciągle twardy jak kamień
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham