niedziela, 15 lipca 2012

Z Sanharu dalej w step

W Sanharze przebywali tylko kilka tygodni. Prawdopodobnie ich komandir doszedł do wniosku, że nie potrzebuje na zimę tylu kobiet z dziećmi i starców. Naczelstwo nie przyznało mu materiałów na budowę domów dla nich. A nie mógł ich przecież zatrzymać w oborze, bo na jesień pastuchowie wracali z pastwisk ze stadami owiec. A owce dające mleko, wełnę i mięso były znacznie bardziej wartościowe niż gromada zesłańców, którzy do tego czasu i tak wyprzedaliby już pewnie cały swój marny dobytek, z którym tu przybyli. postanowił więc zawczasu pozbyć się problemu, a właściwie przekazać go komuś innemu. I tak, pod koniec maja, znowu przyjechał kordon ciężarówek i kazali się wszystkim pakować. Janka nie opuszczała Sanharu z żalem. Nie było tam niczego za czym mogłaby tęsknić. Śmierdząca obora, brudna lepianka i otaczająca zewsząd pustka stepu. Tym razem droga była dość długa. Jechali około dwustu kilometrów, ale stare, rozklekotane ciężarówki wlokły się po wyboistej, stepowej drodze niemal cały dzień. Mijali kilka wsi, ale pierwszą, w której się zatrzymali był Pieczierisk. Tutaj zostało kilkadziesiąt osób. Reszta pojechała dalej. Wysadzili ich na niedużym placu. Po jednej stronie stał dom naczelnika, a po drugiej wielka figura Lenina. Tym razem trafili na zielone świątki, zwiastujące początek wiosny. Mieszkańcy znowu gulali, pili wódkę, śpiewali i tańczyli na ulicy. I znowu odbyło się oficjalne "przywitanie". Naczelnik, lekko już podchmielony strasznie się przed nimi napuszył i wsadziwszy dłonie za pasek oznajmił, że tu mają się urządzać, bo tu już zostaną. Każdy ma sobie znaleźć dom, pracę i nie myśleć o tym, że kiedyś wrócą do Polski. Bo nie wrócą. Nigdy. Po tym krótkim wstępie wyraźnie zadowolony ze swojego przemówienia odwrócił się na pięcie i wrócił do biura.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham