poniedziałek, 11 listopada 2013

Wodopój

Nie licząc historii z mirażem, obaj przewodnicy właściwie w ogóle nie zwracali uwagi na swoich podopiecznych. Nawet między sobą rozmawiali nie wiele, a do dzieciaków nie odzywali się prawie w ogóle, wszystkie ich pytania zbywając milczeniem albo krótkim: 
- Dojedziemy. Zobaczycie. 
Następnego dnia przed południem wszystkim bardzo już doskwierał głód i pragnienie. Janka szła z dwoma Rosjankami z przodu i bezmyślnie wpatrywała się w kołyszące się równomiernie bycze zady. W pewnym momencie z tego letargu wyrwał ją zachrypnięty głos Kazacha siedzącego na koźle, który mówił, że niedaleko przed nimi jest woda, więc jeśli tak bardzo chce im się pić to mogą tam pójść od razu. Jego współtowarzysz zeskoczył z kozła i bez słowa, szybkim krokiem, ruszył we wskazanym kierunku. Janka nie zauważyła w otaczającym ich krajobrazie niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że przed nimi znajduje się jakaś osada albo jakiegokolwiek znaku, który sugerowałby, że zbliżają się do wodopoju. Żadnego charakterystycznego drzewka, wzniesienia. Nic. A jednak Kazach ruszył tak dziarskim i pewnym krokiem, że nie pozostało nic innego tylko zebrać siły i podążyć za nim. I faktycznie, już po chwili dotarli do celu. Choć to, co zastali na miejscu było raczej błotnistym bajorkiem albo wręcz większą kałużą niż prawdziwym zbiornikiem wodnym. Kazach podał im metalowe wiadro, które zabrał z wozu, żeby mogły zaczerpnąć do niego wody. Niestety, mimo że bardzo starały się jej nie zmącić przy nabieraniu, woda okazała się zamulona i pełna małych, ruchliwych żyjątek. Janka wzdrygnęła się na ten widok, ale jedna z Rosjanek szybko zdjęła z głowy chustkę i naciągnęła ją na brzeg wiadra tak, by cedzić przez nią wodę wlewaną do ust. Kazachowi najwyraźniej nie przeszkadzał ani muł ani robactwo. Pił wodę prosto z bajorka nabierając ją po prostu w dłonie i głośno przy tym siorbiąc. Później zdjął buty i nim dziewczęta zdążyły zaprotestować, z wyraźnym zadowoleniem, wsadził stopy do wody. One były tym całkowicie zdegustowane. On zupełnie zignorował ich wymowne spojrzenia. Kiedy wreszcie sobie poszedł, postanowiły, że nie powiedzą nic o tych brudnych stopach reszcie, bo przecież biedacy i tak musieli się tej samej wody napić. Gdy zarówno ludzie jak i zwierzęta zaspokoili pragnienie, niemal całkowicie osuszając bajorko, stary Kazach wsiadł z powrotem na kozioł i wszyscy ruszyli w dalszą drogę. Późnym popołudniem dotarli w końcu do nędznego kołchozu hodowlanego, gdzie wskazano im pustą drewnianą chałupę. W środku nie było żadnych sprzętów, tylko gliniane klepisko wysypane słomą. Przyszła też starsza kobieta, która przyniosła im do jedzenia okrągłe, płaskie bochenki chleba i kipiatok. Nie był to zbyt sycący posiłek, ale nikt nie narzekał. Już podczas jedzenia, Janka poczuła jak opada ją nagłe zmęczenie. Gdy tylko przełknęła ostatni kęs, zwinęła się na kupce świeżej słomy i natychmiast zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham