środa, 20 sierpnia 2014

Kolejna zima



Przez całą wiosnę i lato 1945 roku Janka, razem z matką i siostrą, mieszkały jeszcze u Marusi Frałowej, ale później, niespodziewanie pojawiła się jej teściowa z córką. Ich gospodarstwo zostało zniszczone w czasie wojny i dlatego postanowiły szukać pomocy u krewnej. Starsza pani była wyraźnie niezadowolona z polskich lokatorów synowej. Od razu zaczęła nagabywać Marusię, aby się ich pozbyła. W końcu kobieta uległa i poprosiła Reginę, żeby się wyprowadziły. Chociaż po cichu szepnęła jej, że tak naprawdę wolałaby wyrzucić „tę starą jędzę”. Bała się jednak wprost jej sprzeciwić.
- Ja wszystko rozumiem - odpowiedziała jej matka Janki - Ty zawsze byłaś dobra dla moich dziewczynek. A rodzina to rodzina. Nie martw się, my jakoś sobie poradzimy.

Ale niestety tym razem nie miały szczęścia. Zbliżała się znowu zima i nikt nie chciał ich przyjąć.
W końcu trafiły do strasznie nędznej i zaniedbanej chałupki. Spały tam w trójkę na jednym łóżku tuż przy kuchennym piecu. Miejsce niby dobre, bo ciepło, ale tuż obok stało wiadro, do którego wszyscy załatwiali w nocy swoje potrzeby fizjologiczne, więc rano budził je okropny fetor kału i uryny. W dodatku ich gospodarz był strasznym grubianinem. Co prawda nie bił żony ani dzieci i na nie też nigdy nie podniósł ręki, ale zdarzało się bardzo często, że wpadał w złość z byle powodu. Okrutnie  wtedy przeklinał i był w tym tak zawzięty, że nie było dla niego żadnej świętości. Kiedyś Regina oburzona jego zachowaniem zwróciła mu uwagę:
- Nie przeklinajcie Boga, bo kiedyś spotka was za to kara! Ściągniecie nieszczęście na siebie i swoją rodzinę.
Trochę go to zbiło z tropu, bo zaczął się od razu tłumaczyć, że tak naprawdę nie miał nic złego na myśli. Nie potrafił się jednak pohamować i w końcu jego zachowanie stało się tak uciążliwe, że po trzech miesiącach postanowiły się stamtąd jak najszybciej wyprowadzić.
Był już wprawdzie środek grudnia, a więc najgorszy czas na przeprowadzkę, ale Regina zdecydowała, że w tym domu nie zostaną ani jednego dnia dłużej. Pożyczyły więc od kogoś nieduże sanki i w ciągu godziny spakowały na nie cały swój dobytek. Na początek przeniosły się do znajomej Polki, Irenki Marciniakówny. Do Kazachstanu trafiła ona razem z matką i dziadkiem, który przed rewolucją październikową był carskim generałem. Po przewrocie udało mu się wprawdzie uciec wraz z rodziną do  Polski, a jego córka, Maria, wyszła tam za mąż za bogatego Polaka, ale dawni wrogowie nie zapomnieli o nim i jego bliskich. Cała rodzina została aresztowana zaraz po wkroczeniu do Polski armii czerwonej i zesłana pierwszym transportem w głąb Związku Sowieckiego.
Jego wnuczka była niewiele starsza od Janki. Gdy w 1943 najpierw zmarł jej dziadek, a później aresztowano matkę, Irena została w Kazachstanie zupełnie sama. Wkrótce jednak poznała Kazima, młodego Irańczyka, który zakochał się w niej bez pamięci. Po kilku miesiącach byli już zaręczeni, a dziewczyna spodziewała się dziecka. Mimo wyraźnych różnic kulturowych tworzyli piękną parę. Ona zgrabna, długowłosa blondynka. On śniady z kruczoczarnymi lokami i gęstym zarostem. Dla niej nauczył się mówić po polsku i zrezygnował z powrotu do ojczyzny.
Gdy późnym wieczorem Regina zapukała do ich drzwi z prośbą, by je przenocowali, okazało się, że Irena jest tylko z dzieckiem i matką, bo Kazim, który był szoferem, wyjechał gdzieś służbowo na kilka tygodni. Ponieważ za parę dni wypadało Boże Narodzenie, pani Maria zaproponowała, żeby zostały na dłużej, bo im również będzie raźniej spędzić święta w większym gronie. Irena od razu podchwyciła ten pomysł i nie było już mowy, by je wypuściły.
Nie chcąc jednak sprawiać nikomu kłopotu, Regina już kilka dni po świętach zaczęła rozglądać się dalej za jakimś nowym lokum. Proces ten zawsze wyglądał podobnie. Poszukujący rozpoczynał mozolną wędrówkę od chaty do chaty, od drzwi do drzwi, zaczynając ten sam rytuał:
- Dzień dobry. Nazywam się tak i tak. U mnie tyle, a tyle dzieci. Znajdzie się u Was jakieś wolne miejsce?
I powtarzało się to tak długo aż wreszcie ktoś nie odpowiedział:
- Dobrze. Wejdźcie do środka.
Wtedy to dopiero zaczynała się najważniejsza część całego przedsięwzięcia, a mianowicie ustalanie zasad i formy zapłaty. Tutaj wiele zależało od determinacji poszukującego, ale także od dobrego serca właściciela mieszkania. Z biegiem czasu, bowiem większość zesłańców robiła się coraz biedniejsza i miała coraz mniej do zaoferowania.
Podobnie wyglądało to w przypadku Reginy i jej dzieci, ale tym razem Janka wpadła na pomysł, żeby udać się do znajomego młynarza, Kurajewa, u którego nadal jeszcze czasami pracowała. Co prawda zimą bywała tam rzadko, ale wiedziała, że Kurajew z żoną i młodszymi dzieciakami przeprowadził się już do nowego domu, a w starym zostały tylko dwie jego córki, Ania i Wala. Dziewczęta bardzo ucieszyły się na widok Janki, a ich macocha chętnie przystała na jej prośbę, nie żądając nawet zapłaty za mieszkanie.
Po raz kolejny spakowały więc na pożyczone sanki swój niewielki dobytek oraz kota, Waśkę i przeprowadziły się do Kurajewych. Był początek stycznia. Na dworze panowała sroga zima, a one zamieszkały w niedużej przybudówce, używanej latem jako kuchnia. Było tam tylko jedno małe okienko, które teraz trzeba było często odśnieżać, bo w przeciwnym razie w środku robiło się ciemno jak w grobowcu. Z początku obawiały się, że będzie tam bardzo zimno, ale następnego dnia Regina poszła na targ i kupiła od starego Kazacha całą kopę tzw. kugi. Była to trzcina, rosnąca nad brzegami Irtysza- gruba na palec i wysoka na ponad dwa metry. Spalała się wprawdzie szybciej niż drewno, ale za to dawała więcej ciepła niż kiziak. Wkrótce w ich pokoiku zrobiło się niemal przytulnie.

W ich nowym lokum stał wielki chlebowy piec. Podobne budowano także w polskich domach na wsi. Była to konstrukcja przypominająca szeroką szafę, w której z jednej strony znajdował się półokrągły otwór, a w środku palenisko. Z przodu paleniska budowano komin, pod którym układało się opał. Chleb do wypieku wsuwano głęboko do przestronnej komory, gdzie zbierało się nagrzane powietrze. Do tego samego komina dobudowywano zazwyczaj jeszcze mniejszy piecyk, w którym, na górze umieszczano dwa okrągłe otwory. Można w nie było wstawić garnki z zupą albo przykryć je płaską płytą, która mocno rozgrzana służyła za patelnię.
Zimą Janka rozkładała na stygnącym piecu koc i spała na nim, przykryta starą kurtką. Waśka często jej towarzyszył, ale w nocy, gdy piec robił się zimny, sprytny kocur schodził z niego i wciskał się pod ciepłą pierzynę, do łóżka, w którym spała Regina z Basią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham