Zima była bardzo mroźna, a śnieg padał nieprzerwanie od początku
grudnia. Janka nigdy jeszcze nie widziała go w takiej ilości. W ogrodzie
wszystkie rośliny już dawno przykrył biały dywan, a sztachety płotu
ledwo ponad nim wystawały. Drzewa otulone śnieżnymi czapami wyglądały
jak wielkie bałwany, a drogi często stawały się całkowicie
nieprzejezdne. W tym białym, czystym krajobrazie znowu przez chwilę
wydawało się, że wojna o nich zapomniała.
Ale już na początku 1940 roku zaczęły się złe wiadomości.
Władze radzieckie po 17 września nie ograniczyły się jedynie do okupacji
zajętych terenów polskich. Wkrótce zaczęły się masowe deportacje
ludności cywilnej. W bydlęcych wagonach wywożono głównie kobiety z
dziećmi i starców, rodziny wojskowych, policjantów, inteligentów.
Zarówno zamieszkałych na tych terenach przed wojną, jak i uciekinierów,
którzy szukali tu pomocy przed nawałą niemiecką. Pomyłki zdarzały się
rzadko, a akcje przeprowadzano niezwykle sprawnie i zgodnie z imiennymi
listami przygotowanymi wcześniej przez NKWD.
Już na początku roku zaczęły się pogłoski, że Rosjanie nocami wyciągają
ludzi z domów i wywożą na wschód. W lutym Regina dostała wiadomość od
jakiejś swojej znajomej, której mąż był przed wojną policjantem, że
zdołała uciec tylko dlatego, że ktoś ją ostrzegł, że po nią idą. Od tej
pory oprócz głodu, zawisła nad nimi groźba kolejnego niebezpieczeństwa. W
strachu i niepewności mijały kolejne tygodnie. Regina była pewna, że w
końcu przyjdą i po nie i co noc modliła się o ocalenie.
Jednak Rosjanie działali według misternie ułożonego planu. Najpierw
wywozili leśników, policjantów i tzw. osadników. Żołnierzy, którym za
udział w wojnie 1920 roku przydzielono niewielkie działki. Byli to
często ludzie prości, synowie chłopów, którzy poza tym kawałkiem ziemi
nie posiadali niczego. Przez te kilkanaście lat udało im sie wybudować
skromne gospodarstwa, w których często mieszkali kilku pokoleniową
rodziną. I po nich właśnie Rosjanie przyszli w lutym 1940 roku. W środku
srogiej zimy zabierali kobiety z maleńkimi dziećmi i staruszków, którzy
nie mieli szansy przetrwać nawet samej podróży, a co dopiero trudów
życia na dalekiej Syberii.
Spokojnie minęły im jeszcze święta Wielkiej Nocy. 24 marca było wciąż
tyle śniegu, że ludzie jechali do kościoła saniami. Janka bardzo lubiła
takie zimowe przejażdżki. Siadali wszyscy na wyściełanych ławkach,
otulali się kocami, a wujek cmokał na konie, które ruszały z początku
ospale, a później wpadały w taneczny kłus i ciągnęły za sobą gładko
sunący po śniegu zaprzęg. W ciepłym kożuszku i pod kocami było
przyjemnie i tylko twarz mroziło zimne poranne powietrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham