Marusia
miała w mieszkaniu nieduży głośnik, tak zwany kołchoźnik. Pełnił on funkcję
radia, ale zasadnicza różnica polegała na tym, że odbierał tylko jedną
częstotliwość. Nadawano tam głównie wiadomości z frontu i jakieś propagandowe odezwy.
Pewnego styczniowego dnia 1945 roku, trzeszczący głośnik oznajmił, że nieustraszona
armia radziecka, w swoim zwycięskim pochodzie na Berlin zbliża się już do kolejnego
polskiego miasta, w którym Niemcy bronią się zaciekle zza murów cytadeli. Takie
doniesienia powtarzały się już od kilku miesięcy i Janka nie zwróciłaby pewnie na
nie uwagi, gdyby głośnik nie powtórzył kilkakrotnie nazwy owego miasta: Poznań.
A więc jej ukochane miasto dzieciństwa, stało się teraz areną brutalnych walk! Od
tej pory codziennie rano włączała głośnik i z niecierpliwością nasłuchiwała
wiadomości z Polski. Jej początkowy entuzjazm szybko jednak zastąpiły niepokój
i smutek, gdyż mimo euforycznego tonu komunikatów, dla niej nie były to już dobre
wieści. Niemcy cofali się pod naporem wojsk sowieckich, ale wciąż jeszcze w
wielu miejscach bronili się zajadle. Już w pierwszych dniach stycznia, wszędzie
w Poznaniu pojawiły się obwieszczenia w języku niemieckim i polskim, że miasto
zostaje od tej chwili zamienione w twierdzę, a wszyscy mieszkańcy zobowiązani
są do jej obrony. Siły niemieckie rozmieszczone zostały w kilkunastu XIX-wiecznych
fortach, okalających miasto i w centralnej cytadeli, która była częścią olbrzymiej
Festung Posen, zbudowanej jeszcze za czasów cesarza Fryderyka Wilhelma III.
Otoczona głęboką fosą, z murami, których grubość dochodziła miejscami do dwóch
i pół metra, wydawała się nie do zdobycia. Ostrzał
trwał tam już ponad trzy tygodnie bez przerwy. Janka z wypiekami na twarzy
słuchała kolejnych doniesień o walkach na lewym brzegu Warty. Tam właśnie stał
ich dom. Oczami wyobraźni widziała znowu piękny sosnowy las w ich ogrodzie,
który dochodził aż do krawędzi fosy okalającej starą, pruską cytadelę. Dwudziestego
trzeciego lutego wszystkie przyczółki niemieckie zostały zdobyte. W niektórych
pojawiły się wcześniej białe flagi. Ci z obrońców, którzy byli w stanie
poruszać się o własnych siłach, zostali przepędzeni w długich kolumnach ulicami
Poznania. Pozostali zginęli rozstrzelani lub spaleni żywcem w murach twierdzy. Zdobywcy
nie mieli litości. Podekscytowany głos z kołchoźnika znowu wychwalał męstwo
radzieckich żołnierzy, którzy na swych sztandarach i bagnetach nieśli wolność i
światową rewolucję. Ale Janka nie potrafiła już poddać się tej euforii. Niemcy złożyli
broń, a miasto zostało oswobodzone, jednakże
wcześniej całą okolicę Starego Miasta obrócono w gruzy. Słuchając tych relacji,
czuła jak wszelka jej nadzieja na powrót do Poznania zamienia się rozpacz.
Nawet jeśli wojna wkrótce się skończy, one nie będą już miały do czego wracać. Wyobraziła
sobie raz jeszcze dom i ukochany ogród matki, które przez ponad miesiąc
zasypywane były gradem kul i pocisków. Powybijane szyby w oknach, walące się
ściany i zniszczone rabaty. Ten nowy apokaliptyczny obraz prześladował ją od
tej chwili we śnie i na jawie. Na razie jednak Janka nie rozmawiała o tym z
młodszą siostrą. Zdecydowała, że dopiero po powrocie matki z obozu, wspólnie
podejmą decyzję o ich przyszłości. Armia radziecka ani na chwilę nie zwalniała
w zwycięskim marszu na Zachód i wynik wojny był już w zasadzie przesądzony, ale
one nadal były same i prawie pozbawione środków do życia, więc należało przede
wszystkim skupić się na dniu dzisiejszym. Znowu brakowało im jedzenia i opału,
a zima wcale nie odpuszczała. Wręcz przeciwnie, na początku marca uderzyła nową
falą zamieci i buranów. Dawno już minął termin zwolnienia Reginy z obozu, więc
z dnia na dzień Janka coraz bardziej obawiała się, że z powodu złej pogody matka
nie może do nich wrócić albo, że spotkało ją w drodze coś złego. Zdarzało się przecież,
że ludzie wychodzili podczas zamieci z domu i nie mogąc trafić z powrotem,
zamarzali niemal na progu własnej chaty. Gdy o tym myślała zawsze wracała do
niej w pamięci twarz dziewczynki, która podróżując z ciotką do Pawłodaru,
nocowała kiedyś w ich stołówce. Jej matka wyszła z domu, gdy na dworze szalał
buran. Miała przynieść opał zgromadzony w komórce tuż obok ich lepianki.
Znaleźli ją kilka dni później przytuloną do słupa energetycznego kilkaset
metrów od gospodarstwa. Ludzie mówili, że wyglądała jak lodowa rzeźba. Jej
ciało było tak skostniałe, że nie mogli go nawet złożyć do trumny. Janka czuła
zimny dreszcz strachu na samą myśl o tym, że Reginie mogło przydarzyć się to
samo. Nic jednak nie mogła zrobić, poza czekaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham