wtorek, 27 maja 2014

Śmierć Zofii



Kilka miesięcy później Zofia również bardzo poważnie zachorowała. Racje żywnościowe, które codziennie otrzymywali więźniowie składały się z miski wodnistej zupy i kilkuset gramów twardego, ciemnego chleba, w którym więcej było otrębów niż mąki. Przy dwunastogodzinnym dniu ciężkiej pracy i ekstremalnie niskich temperaturach zimą były to głodowe porcje i dlatego niemal każdy więzień starał się zdobyć choćby odrobinę pożywienia na własną rękę. Zazwyczaj okradali siebie nawzajem, ale gdy tylko było to możliwe, mimo groźby surowej kary, kradli też wszystko, co się dało z kołchozu. W Dudzince hodowano owce, ale wiele z nich chorowało na niebezpieczną dla ludzi brucelozę, którą można się było zarazić jedząc zakażone mięso. Bez odpoczynku i odpowiednich leków choroba zazwyczaj kończyła się śmiercią. Mimo to wielu więźniów ryzykowało. Za zabicie owcy groziła surowa kara, więc więźniowie wycinali żywym zwierzętom gromadzący się pod skórą tłuszcz, a później zaszywali ranę i tak okaleczone wypuszczali na pastwiska. Mimo ostrzeżeń Reginy, Zosia również kupiła od jednego z więźniów niewielki kawałek słoniny, sądząc, że po przegotowaniu nie będzie mógł jej zaszkodzić. Kilka dni później obudziła się z silnym bólem głowy. Wkrótce pojawiły się także inne objawy brucelozy: wysoka gorączka, poty i ból stawów. Regina opiekowała się nią jak mogła najlepiej, ale z dnia na dzień stan Zofii był coraz cięższy. Nie mogła już pracować ani nawet wstać z pryczy. Pewnego razu, gdy gorączka nieco spadła i chora odzyskała na chwilę świadomość, złapała Reginę za rękę i zaczęła prosić ją cichym płaczliwym głosem:
- Reniu, Reniu kochana. Ty nie pozwól, żeby oni mi tak ziemię na twarz rzucali. Ja cię bardzo proszę.
Regina w pierwszej chwili myślała, ze chora znowu majaczy. Pogładziła ją po ręce i położyła zimny kompres na głowie.
Dopiero, gdy kilka dni później Zosia zmarła i należało zająć się pogrzebem, Regina pojęła, o co błagała ją szwagierka. W obozie ciągle ktoś umierał, więc nie urządzano żadnych ceremonii, tylko wywożono ciało poza teren zony, kopano płytki grób, wrzucano do niego zwłoki i zakopywano. Żadnych krzyży, epitafiów, najwyżej mała drewniana tabliczka z numerem więźnia. Regina wzięła ubranie Zofii i zapłaciła nim jakiemuś mężczyźnie, który w zamian za to wyplótł z wikliny coś na kształt koszyka, w którym złożono ciało. Na twarz położyła jej chusteczkę i tak pochowała dotrzymując złożonej obietnicy. Był to gest miłosierdzia i lojalności, który w pełni docenić może tylko ktoś kto przeżył podobny koszmar. W miejscu, gdzie ludzie potrafili zabić za kromkę chleba, Regina oddała odzież, za którą być może kupiłaby cały bochenek. A wszystko po to, by spełnić ostatnią wolę umierającej.

***

Po śmierci Zosi, Regina została zupełnie sama. Żyła już tylko nadzieją, że w końcu będzie mogła wrócić do swoich dzieci. Drugiego lata wytypowano ją na kucharkę przy sianokosach. To była bardzo dobra praca. Więźniowie mieszkali poza obozem, w bałaganczikach, czyli szałasach zrobionych z gałęzi i wysokiej trawy. Pilnowała ich zawsze grupa żołnierzy, ale nawet oni często chodzili głodni, więc zdarzało się, że któryś podbierał woreczek ziarna i przynosił Reginie do ugotowania dla swoich ludzi. Ona, w obawie przed naczelnikiem, gotowała ziarno tylko chwilę na ogniu, a później owijała szmatami i chowała w stogu siana, żeby w cieple spęczniało. Wieczorem, gdy już nie spodziewali się żadnej kontroli, żołnierz przychodził i rozdzielał kaszę swoim podkomendnym, ale zawsze zostawiał też trochę kucharce. Niestety zanim skończyły się żniwa, Regina dostała paskudnego zakażenia krwi w nodze, tak że po kilku dniach nie mogła już w ogóle chodzić. W końcu więc wysłali ją do szpitala, a do gotowania znaleźli kogoś innego.
Trafiła pod opiekę żydowskiego lekarza, który już raz ocalił jej życie. Znowu opiekował się nią troskliwie, a gdy jej stan nieco się poprawił, zdarzało się, że czasem prowadzili długie rozmowy. Opowiadała mu o swoich córkach, które zostały całkiem same, a on starał się ją pocieszyć mówiąc, że niedługo do nich wróci. Dwuletni wyrok jaki otrzymała to, jak na tamtejszy wymiar sprawiedliwości, bardzo łagodna kara. On sam doskonale wiedział czym jest tęsknota za rodziną. Trafił na dziesięć lat do łagru za jakąś błahostkę, ale mimo że odsiedział swoje, nie pozwolono mu wyjechać. Jako lekarz był zbyt potrzebny na miejscu, żeby tak łatwo pozwolić mu odejść, a jako były zek miał niespłacalny dług wobec Związku Radzieckiego. Mimo próśb i odwołań wciąż odmawiano mu pozwolenia na powrót do domu.
Gdy Regina opuszczała obóz, postanowiła się pożegnać. Niestety w międzyczasie on również ciężko zachorował. Gdy przyszła, leżał na brudnym sienniku, a na pobladłej, zapadniętej twarzy malowało się tylko cierpienie. Mimo to na jej widok nieco się rozpogodził. Poklepał ją po ręce i powiedział, jak bardzo się cieszy, że wraca do córek. Sam jednak stracił już całą nadzieję, że kiedykolwiek zobaczy jeszcze swoją rodzinę.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham