poniedziałek, 6 października 2014

Dzień, na który czekała



Trzynastego maja przyszła wiadomość, że Polacy z Irtyszyska, którzy otrzymali zgodę na powrót do Polski, mają natychmiast przygotować się do drogi i udać na nabrzeże, gdzie będzie czekać na nich parostatek, który zabierze wszystkich do Pawłodaru. Słysząc taką wiadomość, trzy panie Nietupskie zapakowały swoje rzeczy w małe tobołki, pożegnały gospodarzy i zeszły do przystani. Basia rozpaczała szczególnie z powodu Waśki, którego nie mogły niestety zabrać ze sobą. I chociaż Wala Kurajewa obiecała, że się nim zajmie, Basia od rana nie przestawała pochlipywać. Równie smutne było pożegnanie z ciocią Tanią i jej rodziną. Żenia płakała i powtarzała ciągle:
- Tylko napisz Jana! Nie zapomnij o nas.
Janka solennie obiecywała, że się odezwie, gdy tylko dotrą do Poznania.
Od Lidy i Katii dostała na pożegnanie elegancki, choć nieco już wytarty, kołnierz z wilka, żeby nie marzła w drodze. Choć nikt nie powiedział tego głośno, wiedziały przecież, że żegnają się na zawsze. I mimo że było to daremne, patrząc teraz na swoje przyjaciółki, Janka próbowała zapamiętać ich twarze i głosy tak, by nigdy nie zatarły się w jej pamięci.

Nad rzeką czekały do wieczora, ale żaden statek się nie pojawił. Rozpytywały też w porcie, ale nikt nic nie wiedział. Zagadnięty przez nie stary rybak, pogładził tylko długą brodę, wzruszył kościstymi ramionami  i rzekł ze stoickim spokojem:
- Może przypłynie, a może nie przypłynie. Trzeba czekać.
Tego dnia jednak nie przypłynął. Razem z nimi na przybycie promu czekało jeszcze kilkudziesięciu Polaków. Przybyli tu nie tylko z Irtyszyska, ale i z okolicznych pomniejszych sowchozów.
Następnego ranka Basia ubłagała matkę, żeby pozwoliła im jeszcze raz odwiedzić Kurajewych i nieszczęsnego Waśkę. Kot leżał osowiały na sienniku jakby wiedział, że już nigdy więcej nie zobaczy swojej małej opiekunki. Futerko pod wielkimi, niebieskimi oczami miał mokre, co sprawiało nieodparte wrażenie, że zwierzę płacze. Basia znowu zaczęła lamentować, a Rosjanki widząc jej smutek dały im na drogę jeszcze trochę jedzenia i obiecały odprowadzić nad rzekę. Janka mimo że bardzo nie chciała opuszczać ludzi, od których zaznała tyle serca i dobroci, jednocześnie panicznie bała się, że statek przypłynie, gdy ich nie będzie, więc chciała jak najszybciej znaleźć się z powrotem w porcie. Ciągnąc za rękę młodszą siostrę, mimowolnie coraz bardziej przyspieszała kroku.
Kiedy wreszcie prom przybił do brzegu, spostrzegły, że na jego pokładzie jest już sporo pasażerów. Weszły po stromym drewnianym trapie i zajęły miejsce jak najbliżej burty. Kiedy statek płynął, Janka miała dużo czasu, by rozkoszować się widokami wokół. Z tej perspektywy wszystko wydawało się spokojne i niewinne. Zniknął brud i bieda, które towarzyszyły im przez cały pobyt w Kazachstanie. Teraz mogła wreszcie patrzeć na step nie jak na swoje więzienie, lecz piękny trawiasty krajobraz przecięty szeroką wstęgą rzeki. Przy brzegach kryło się w trzcinach ptactwo, w wodzie pluskały się ryby, a oni sunęli po niewielkich falach wolno i majestatycznie. Patrząc tak na te szerokie rozlewiska i ciągnącą się, aż po horyzont równinę, Janka zastanawiała się czy jest to faktycznie powrót do domu, czy kolejna droga w nieznane. Przez ostatnich kilka lat, modliła się codziennie o wyjazd do ojczyzny, więc dlaczego teraz, gdy ten dzień wreszcie nastąpił, nie mogła pozbyć się dziwnego uczucia pustki? Opuszczała miejsce, które chcąc nie chcąc zaczęło być jej przybranym domem. Nie kochała go, ale przynajmniej było znajome. Polski nie potrafiła sobie wyobrazić innej niż ta sprzed wojny. Nosiła w sercu wyraźne wspomnienie świata, który już nie istniał i obawę, że w nowej rzeczywistości, która teraz nastała, nie będzie dla niej miejsca.
Statek jeszcze wiele razy cumował, a na pokład wsiadało coraz więcej ludzi. W końcu nie było już ani skrawka wolnej przestrzeni. Większość pasażerów wyglądała bardzo podobnie- wychudzone, zapadnięte twarze i zniszczona odzież. Niektórzy na głowach mieli futrzane czapki uszanki, ale byli boso. Każdy trzymał w dłoni jakiś skromny tobołek, z którym nie rozstawał się w obawie, aby nie stracić tych marnych resztek swojego dobytku.

Do Pawłodaru dopłynęli dopiero następnego dnia o poranku. Tam załadowano ich na ciężarówki i przewieziono do centrum miasta. Tym razem oddano im do dyspozycji sale w miejscowej szkole, a nie porzucono na miejskim placu, jak w dniu, gdy przybyli tu po raz pierwszy. Teraz byli bowiem wolnymi ludźmi- przyjaciółmi, a nie „wrogim elementem społecznym”.
I tym razem Pawłodar zrobił na Jance dokładnie tak samo przygnębiające wrażenia jak za pierwszym razem, gdy widziała go sześć lat temu z paki rozklekotanej ciężarówki. Mimo że było to miasto znacznie większe od Irtyszyska, znajdowały się w nim właściwie tylko trzy duże, murowane  budynki: szkoła, więzienie i łaźnia, czyli po rosyjsku bania. Tam też trafili wszyscy repatrianci, gdyż z propagandowego punktu widzenia był to bardzo ważny punkt ich podróży. Nie można było bowiem pozwolić, aby z socjalistycznego raju wyjeżdżali ludzie brudni i zawszeni.
Było to niskie, ciemne pomieszczenie, gdzie wszyscy siedzieli nago. Niektóre kobiety dla poprawienia krążenia uderzały się po plecach i nogach brzozowymi witkami. Było gorąco i duszno, a kobiety tłoczyły się wokół pieca i Janka, co chwilę czuła dotyk czyjegoś lepkiego ciała ocierającego się o jej plecy i ramiona. Ze zmęczenia i z powodu wysokiej temperatury Janka dostała nagle silnego krwotoku z nosa. Jakaś gruba golaska złapała ją za ramię, odchyliła głowę do tyłu i oparła na swoich kolanach. To wszystko wydało się Jance nagle jakimś dziwnym snem. Miała wrażenie, że za chwilę się obudzi z powrotem w brudnej lepiance i będzie musiała nagrzać w piecu i pobiec po wodę do Irtysza. To uczucie miało jej towarzyszyć jeszcze często w kolejnych latach, gdy zbudzona nagle ze snu, nie mogła sobie od razu przypomnieć, gdzie się znajduje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham