sobota, 11 października 2014

Pociąg do domu



W Pawłodarze spędzili jeszcze tydzień. Z braku innego zajęcia Janka z młodszą siostrą i gromadką innych dzieci szwendały się bez celu po okolicy. Nie było tam absolutnie nic ciekawego do oglądania. Kilka drewnianych chałupek, sporo lepianek i ani jednego murowanego domu mieszkalnego. Przestrzenie między domami trudno było nazwać ulicą, bo nie było nigdzie ani chodników ani asfaltu. Wszędzie tylko piach i tumany kurzu wzbijane przez przejeżdżające ciężarówki.
W końcu nadszedł dzień wyjazdu.

Zaprowadzono ich na stację, gdzie czekał już cały skład wagonów towarowych. Tym razem jednak nikt nie groził im bronią, a drzwi nie zablokowano metalowymi sztabami. Na stacji stała grupka Rosjan żegnająca ich gromkimi okrzykami.
- Żegnajcie przyjaciele! - wołali wymachując i wyrzucając w górę futrzane czapki. Z boku ktoś przygrywał na akordeonie i trąbce. Była to tak odrealniona sceneria, że Janka miała wrażenie, iż ogląda jakąś dziwną inscenizację teatralną albo filmową.

***

Kiedy pociąg zatrzymał się po raz pierwszy na postoju Janka spostrzegła, że wysiadający z niego podróżni to prawie wyłącznie kobiety z kilkunastoletnimi podrostkami. W czasie tych sześciu lat większość wywiezionych z nimi starszych ludzi zmarła. Ich organizmy nie były na tyle silne, by przetrwać trudy syberyjskich zim. Starsi ludzie umierali zazwyczaj po cichu, jakby nie chcieli być nadmiernym ciężarem dla swoich rodzin. Stawali się coraz słabsi, a życie gasło w ich oczach powoli z dnia na dzień, a ż w końcu odchodzili- niezauważeni. Wśród podróżujących brakowało też niemowląt i kilkuletnich dzieci. Te, które nie umarły na dyfteryt, tyfus, dyzenterię albo po prostu z głodu, zdążyły już wyrosnąć. Była wśród nich też nieśmiała Hania Rudominówna, która teraz nie pamiętała nawet jak wyglądał jej dom rodzinny. Gromadki takich chudzielców w łachmanach, biegały teraz między wagonami, czym doprowadzały swoje matki niemal do histerii. Regina również patrzyła ze zgrozą jak jej córki przeciskają się między stalowymi kołami stojących pociągów.
- Przecież jak któryś nagle ruszy to zrobi z was krwawą miazgę!
- Nie bój się mamusiu, przecież uważamy - odpowiadały beztrosko. Naprawdę wierzyły, że teraz, gdy wracają do polski, nic złego już nie może im się przytrafić.
Każdy postój pociągu oznaczał ten sam rytuał. Najpierw z wagonu wyskakiwały dzieciaki z garnkami, puszkami, wiaderkami lub czymkolwiek innym, co nadawało się jako pojemnik na wodę. Za nimi matki, ciotki i starsze siostry, które siedząc wzdłuż torów naprędce przygotowywały maleńkie kuchnie polowe.
Podstawowym zestawem był nieduży kociołek i dwie cegły lub kilka płaskich kamieni, między którymi umieszczało się chrust i podpalało. Niestety nigdy nie było wiadomo, jak długo będzie trwał postój, a pociąg ruszał często prawie bez ostrzeżenia i wtedy trzeba było jak najszybciej wszystko zbierać i niemal w biegu wskakiwać do wagonów.
Od przedstawicieli Związku Patriotów Polskich, który zajmował się nimi z ramienia władz, wszyscy repatrianci dostali jeszcze trochę prowiantu na podróż. Był to między innymi woreczek grochu, którego nie udało im się ugotować przez całą drogę do Polski. Za każdym razem, gdy pociąg stawał, Regina wyciągała ich nieduży czygunek, zalewała groch i ustawiała na dwóch cegiełkach nad małym ogniskiem. I za każdym razem, gdy woda zaczynała wreszcie pomału bulgotać, pociąg dawał sygnał do odjazdu, więc trzeba było szybko łapać garnek, gorące cegły i czasem już w biegu wskakiwać do wagonu. Regina próbowała wszystkiego, aby przygotować ten przeklęty groch: moczyła go w zimnej wodzie podczas jazdy, zawijała ciepły jeszcze garnek w koc i obkładała cegłami wyciągniętymi z ogniska. Nic nie pomagało. Groch był ciągle twardy jak kamień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham