Głosowanie smsowe w konkursie na Blog Roku zakończone. Nie udało się co prawda przekroczyć magicznej pierwszej dziesiątki, by przejść do kolejnego etapu, ale i tak warto było spróbować. Nie da się ukryć, że kategoria, w której startowałam zdominowana została przez matki-Polki i ich dzieci. Wszystkich zainteresowanych dalszym przebiegiem konkursu odsyłam tutaj.
Serdecznie dziękuję tym, którzy mnie wspierali, trzymali kciuki, wysyłali smsy, meile i oczywiście czytali. Udział w tym konkursie okazał się bowiem tylko wstępem do kilku nowych projektów, którymi chciałabym się zająć w tym roku. Wszystkie one pośrednio łączą się z historią-mojej-babci i z pewnością o efektach mojej pracy będę informować Was na bieżącą właśnie tutaj.
A na razie miłej lektury:)
Janka
całe lato ciężko pracowała, ale gdy trafiło jej się wolne popołudnie chętnie
odwiedzała z siostrą, sąsiadów - Moszkinów. Mieszkały tam dwie dziewczyny w
wieku Janki, Ola i Żenia oraz młodsza, Lilka, która miała prawie tyle lat, co
Basia. Ich matkę nazywały ciocią Tanią, bo zawsze miała dla nich jakieś ciepłe
słowo, a czasem nawet coś do zjedzenia. Nieraz widząc je błąkające się po
okolicy wołała do siebie:
-
Rybionki wy moje zachadzitje, zachadzitje!
I
chociaż zdarzało się, że jej własne dzieci niedojadały, częstowała małe Polki
kromką chleba albo talerzem zupy.
Tania
miała dopiero 35 lat, ale już stała się pretendentką do honorowego odznaczenia
Orderem Macierzyńskiej Sławy trzeciego stopnia za posiadanie siódemki dzieci. Jej
najstarsza córka Natasza, wyjechała do szkoły w Pawłodarze. Poza Olą, Żenią i
Lilką miała jeszcze dwóch małych chłopców i jedną córkę, Ninę, która miała już
wtedy zaawansowaną gruźlicę kości i duże problemy z poruszaniem się, ale za to
pięknie szyła i haftowała. Zarówno Janka jak i Basia bardzo lubiły spędzać czas
w ich domu, bo zastępowali im prawdziwą rodzinę. To były te nieliczne momenty,
gdy otaczająca je rzeczywistość stawała się nieco bardziej znośna, a one mogły
zachowywać się jak zwyczajne nastolatki. Plotkować, śmiać się, a nawet od czasu
do czasu, pójść na film.
W Irtyszysku, bowiem poza drewnianymi budynkami poczty i selsowietu, stało też
kino. Przed wojną Janka była kilkakrotnie w kinie Słońce w Poznaniu, gdzie cały
sufit wymalowany był w złote gwiazdy i wyglądał jak prawdziwe nocne niebo. Były
tam eleganckie miękkie fotele i fortepian, a także bistro. Tutaj kino wyglądało
jak barak, ekran był maleńki, a krzesła niewygodne, ale w czasie seansów sala i
tak zawsze była pełna. Wyświetlano głównie filmy propagandowe i kroniki
relacjonujące przebieg zwycięstw armii radzieckiej. Któregoś dnia dziewczęta
wybrały się na film "Zoja Kosmodemjanskaja". Była to historia
młodziutkiej komsomołki, która podczas akcji dywersyjnej została schwytana
przez Niemców i brutalnie zamordowana. Zoja, w ciągu zaledwie kilku miesięcy, stała
się bohaterką całego Związku Radzieckiego, gdyż do końca pozostała wierna i
nikogo nie zdradziła mimo tortur. Zgwałcono ją i obcięto piersi, lecz nawet to
jej nie złamało. Gdy Zoja, tuż przed śmiercią, krzyczała do zgromadzonych pod
szubienicą gapiów: "Żegnajcie towarzysze. Nie obawiajcie się. Stalin jest
z nami, Stalin nas wyzwoli!" Janka spostrzegła, że ludzie w kinie ocierają
ukradkiem łzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham