piątek, 31 lipca 2015

Sąsiedzi



Gdy następnego dnia zjawiły się na Winogradach, już w furtce przywitał je pan Wiśniewski, a wraz z nim trzech niemieckich jeńców, których przydzielono mu do pomocy przy odbudowie domu. Miała to być forma rekompensaty za lata jakie spędził jako jeniec w III Rzeszy. Janka przyjrzała im się dość dokładnie. Mieli wymizerowane twarze i brudne, zniszczone mundury. W niczym nie przypominali wojska maszerującego Antoniukowską we wrześniu 1939 roku. Pan Wiśniewski mówił o nich 'te Fryce", a oni spoglądali na niego z niepokojem, zapewne nie rozumiejąc ani słowa. Janka zastanawiała się później, czy ich nienawidzi. W końcu właśnie te ich obdarte mundury były oczywistym dowodem, dlaczego się tu znaleźli. A mimo to nie czuła do nich wrogości, a jedynie litość. Być może pozbawioną sympatii i współczucia, ale jednak litość.
Pan Wiśniewski, gdy tylko je przywitał, nie omieszkał podzielić się z nimi historią, jak to jego niemądry syn chciał zrobić na nich dobre wrażenie i omal nie doprowadził do tragedii. Okazało się, że tuż po ich odjeździe poprzedniego dnia Wojtek- nic nie mówiąc ojcu- przewiązał granatniki z ich salonu, sznurkiem i spuścił je przez okno do ogrodu. Musiał za to dostać już niezłą burę, bo stał teraz z tyłu ze zbolałą miną i wyglądał niewiele lepiej niż niemieccy jeńcy.
- I mówię temu gamoniowi - perorował dalej jego ojciec - że przecież, gdyby to cholerstwo wybuchło, to on by zginął, a pani Renia już w ogóle by domu nie miała!
Na szczęście cała historia zakończyła się szczęśliwie, a panzerfausty zabrali saperzy z oddziału pana Wiśniewskiego.

Tego dnia porządkowanie trwało niemal do samego wieczora. Przerwała je tylko niespodziewana wizyta Gabrysi Piotrowskiej, kuzynki Reginy, która miała zająć się domem pod ich nieobecność. Kobieta ze łzami w oczach opowiadała, jak krótko po zajęciu Poznania, przyszli Niemcy i wyrzucili ją z mieszkania na Winogradach. Ten sam los spotkał wiele okolicznych rodzin. Piękne, w większości nowowybudowane wille wojskowych, były łakomym kąskiem dla hitlerowców, którzy od razu sprowadzili do nich niemieckich osadników. Arthur Greiser, fanatyczny nazista i obergruppenführer SS, który został mianowany namiestnikiem w Kraju Warty, postanowił bowiem utworzyć tu wzorcowy okręg III Rzeszy i w ciągu dziesięciu lat całkowicie go zgermanizować. Polakom dano tylko chwilę na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Z całego dobytku Gabrysi udało się uratować jedynie kilka obrazów, srebrną cukiernicę i sześć talerzyków. Wszystko inne- meble, porcelana, książki, przepadło.
- A ten piękny chiński serwis do herbaty? - dopytywała jeszcze z nadzieją Regina, ale Gabrysia tylko kiwała głową i przepraszała. Wiele domowych sprzętów przetrwało jednak wojnę. Nowi właściciele niszczyli bowiem tylko to, co kojarzyło się z polskością. Głownie książki i niektóre dzieła sztuki. A w 1945 roku, do końca przekonani o swojej sile, uciekali w popłochu dopiero tuż przed nadejściem Armii Czerwonej. Wtedy nie zabierali ze sobą już prawie nic. Co się więc stało z meblami i resztą wyposażenia ich domu? Wkrótce wyszło na jaw, że część z tych przedmiotów znalazła się w domach sąsiadów. Wszyscy oczywiście zgodnie twierdzili, że to Niemcy je tam przenieśli, chociaż nikt nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego niby mieliby to robić. Regina, nie dając po sobie poznać jak jest zniesmaczona tymi, dość absurdalnymi wymówkami, grzecznie dziękowała za przechowanie jej rzeczy i zabierała, co mogła. W ten sposób odzyskały jeden tapczan i jeszcze kilka drobiazgów. I choć nigdy sama nie żądała zwrotu swojej własności, to do końca życia pamiętała jednej z bliskich sąsiadek, że ta przywłaszczyła sobie jej ulubioną orzechową gondolkę, która przed wojną stała w sypialni przy toaletce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham