niedziela, 5 lipca 2015

Dom na zgliszczach



Zaraz po śniadaniu, razem z Wandą, wyruszyły na Winogrady. Z tramwaju wysiadły przy zawalonym wiadukcie nad dawną ulicą Kohleisa. Po prawej stronie sterta gruzów i groteskowo powyginanych szyn kolejowych przypominała wciąż o wojnie. Po lewej natomiast, aż do Parku Sołackiego, ciągnęła się długa aleja, wysadzana kasztanami. Dawniej chodziły tam razem z ojcem karmić kaczki i łabędzie. Na to wspomnienie Janka poczuła silny skurcz w gardle. Spojrzała na matkę i zrozumiała, że myślą o tym samym. A drzewa, choć okaleczone, stały niewzruszone, jak gdyby nic się nie zmieniło od ich ostatniego spotkania.
Dalej poszły już na piechotę, bo odkryte wojskowe ciężarówki, zastępujące w mieście autobusy, jeździły tu bardzo rzadko. Gdy tylko znalazły się na wysokości fortu Winiary, zobaczyły przedsmak tego, co czekało je wkrótce. Cała ulica była w opłakanym stanie. Wszędzie leje po bombach, pościnane drzewa i domy podziurawione pociskami jak ser szwajcarski. Wiele z nich nadal nie miało drzwi i okien. Pozawalane dachy i rozsypujące się ściany, odsłaniały puste wnętrza. Janka ściskała dłoń matki i czuła, że z każdym krokiem nogi coraz bardziej się pod nią uginają. Szły w milczeniu. Nawet gadatliwa z natury Wanda nie odzywała się ani słowem. Te półtora kilometra, które miały do przejścia ciągnęło się w nieskończoność.
Kiedy wreszcie doszły na miejsce, Regina tylko westchnęła i oparła się ciężko na ramieniu córki. To była istna rozpacz. Janka patrzyła na poszarpane odłamkami artyleryjskich pocisków ściany i zastanawiała się jak to możliwe, że w ogóle jeszcze stoją. Drzwi wejściowe były zatrzaśnięte, ale w ścianie obok ziała wielka dziura prowadząca do kuchni, przez którą można było bez trudu wejść do środka. Ktoś nawet przyniósł jakąś deskę, która pełniła funkcję rampy. Na piętrze zarwany narożnik dachu oparł się o podłogę pokoju, a salon straszył pustymi oczodołami okien. W ogrodzie dwa ogromne leje po bombach zastąpiły równe grządki i rabaty. Kiedy Janka spytała ze zdziwieniem o pościnane choinki, Wanda odparła ze łzami w oczach, że to ludzie z okolicy powycinali je przed ostatnią Gwiazdką.
- Wszystko zabierali. Wszystko! Ja próbowałam coś ratować, ale nie miałam, gdzie tego przewieźć – szlochała, jakby czuła się winna, że tak mało mogła im pomóc – Zobaczcie, już nawet ściany zaczęli rozbierać – powiedziała wskazując na stertę cegieł między kuchnią a łazienką.
Janka nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Stała tak, nie wiedząc czy bierze w niej górę zdumienie, czy złość na to, co je spotkało. Na ludzką chciwość i bezduszność. Przecież ciotka  mówiła tym ludziom, że nie umarły, że niedługo tu wrócą. Dlaczego więc okradali je nawet z tych marnych resztek, które im pozostały? Potrafiła zrozumieć pokrętną moralność obywateli sowieckich, którzy kradli jedzenie i oszukiwali władze kołchozów, żeby przeżyć i nakarmić swoje dzieci. Ale tego, co zobaczyła tutaj, nie potrafiła i nie chciała rozumieć. To była zwyczajna podłość! Z osłupienia wyrwały ją dopiero niespodziewane słowa matki:
- Nic to, Wandziu. Nie ma co płakać. Przeprowadzamy się. Póki jeszcze te sępy wszystkich ścian nie rozebrały!
Janka spojrzała na Reginę z nieskrywanym przerażeniem. Przeprowadzamy się? Ale dokąd? Przecież tu nie było ani jednego pomieszczenia, które nadawało się do zamieszkania. Regina, widząc jej nieme pytanie, odparła:
- Chodź Janka, sprawdzimy, może na dole coś się uratowało. Przez sześć lat mieszkałyśmy po różnych ziemiankach i innych norach, to możemy na razie zamieszkać w piwnicy. 

Nie zdążyły jednak jeszcze wejść do środka, gdy nie wiadomo skąd, pojawił się obok nich młody chłopak. Chociaż bardzo wyrósł i zmężniał, odkąd widziała go po raz ostatni, Janka od razu go rozpoznała.
- Wojtek! - zawołała uradowana. On również ją poznał i podbiegł, chcąc uściskać i wycałować. Był to jej kompan z dzieciństwa, syn państwa Wiśniewskich, którzy mieszkali po sąsiedzku. Regina bardzo się obruszyła widząc takie nieprzyzwoite zachowanie i zatrzymała go niemal w pół kroku. Speszony chłopak szybko się wycofał i tylko kurtuazyjnie cmoknął dziewczynę w rękę. Po tym wszystkim czego Janka o  kwestiach damsko-męskich nasłuchała się i naoglądała w Kazachstanie, takie purytańskie zachowanie matki trochę ją rozbawiło, ale nie śmiała powiedzieć tego głośno. Zauważyła bowiem, że odkąd wysiadły z pociągu, Regina, momentami sprawiała wrażenie, jakby te sześć lat zesłania przydarzyło się komuś innemu. I ciągle napominała córki, a szczególnie Basię, by nie zapominały o odpowiednim zachowaniu i ogładzie. A przecież musiała zdawać sobie sprawę, że przez założenie czystej sukienki i nowych butów nie może, ot tak, wykreślić połowy ich dzieciństwa spędzonego w brudzie, braku higieny i dobrych manier. Mimo to Janka, jak zwykle, starała się sprostać jej wymaganiom, więc dygnęła teraz grzecznie przed Wojtkiem i spytała o jego rodziców. Oboje na szczęście żyli i mieli się dobrze. Pan Wiśniewski wrócił z oflagu w Niemczech i dowodził teraz jednostką saperów, oczyszczających miasto z min i niewypałów.
- Jakby panie tylko czegoś potrzebowały, to my z Tatą, zaraz pomożemy - zaofiarował się chłopak, idąc z nimi do ogrodu, gdzie oprócz lejów po bombach, wzdłuż domu ciągnął się jeszcze długi okop, którym niemieccy żołnierze przemieszczali się w czasie walk o Cytadelę.
Zajrzały do środka. Teraz pełno w nim było różnorakich śmieci i gruzu zwożonego przez okolicznych mieszkańców, którzy porządkowali swoje posesje. Widząc to Regina nie wytrzymała:
- Jak ja znajdę tego, co mi taki śmietnik z mojego ogródka zrobił...
Słysząc te słowa Wojtek aż cały poczerwieniał i patrząc na swoje buty zaczął się niepewnie tłumaczyć.
- Pani Nietupska... Bo te śmieci... Ja nie chciałem! Ja nie wiedziałem, że ktoś wróci...
- No pięknie - załamała ręce Regina patrząc na niego z dezaprobatą - Teraz, to ty mi się tu już nie wykręcaj, co ty wiedziałeś, a czego nie. Co się stało to się nie odstanie, ale swój gruz zabieraj, bo ja mam tu dostatecznie dużo własnego, żeby cały ten rów nim zasypać!
Wojtek solennie przyrzekł, że zaraz weźmie się do roboty. Natomiast w ramach rekompensaty za swoje wcześniejsze, haniebne zachowanie, zaproponował, że wymaluje im całą piwnicę, żeby mogły w niej zamieszkać.

Gdy weszli do domu przez dziurę w kuchni, okazało się, że na podłodze w salonie leżą dwa duże granatniki.
- To panzerfausty! - zawołał Wojtek i poważnym tonem eksperta oświadczył, że trzeba je czym prędzej usunąć. Regina zdecydowała więc, że zgłoszą się w tej sprawie do pana Wiśniewskiego, a na razie zabroniła ich ruszać.    
Stromymi schodkami zeszli do ciemnej piwnicy. Tutaj, podobnie jak w całym domu, panował zupełny chaos. Wszędzie leżały sterty gruzy, walały się jakieś szmaty i inne śmieci. Jedyna różnica polegała na tym, że miały nie cieknący dach nad głową. Przed wojną była tu pralnia i suszarnia, w której pani Błaszczykowa, w wielkiej kadzi, prała ubrania, a później krochmaliła pościele i obrusy. Była tam też spiżarnia z półkami, na których w równych rządkach pyszniły się słoiki z najróżniejszymi przetworami Reginy. Dżemy agrestowe i porzeczkowe, musy jabłkowe, soki, przeciery, a także ogórki kiszone, grzybki marynowane i kandyzowane owoce. W niszy pod ścianą stał wielki gliniany garnek, który już od wczesnego lata zapełniał się owocami zalewanymi rumem. Był to sławny runtopf- specjalność Reginy. Proces jego przygotowania był bardzo długi i pracochłonny. W czerwcu trafiały do niego soczyste truskawki, później słodkie wiśnie, maliny i czerwone porzeczki. Pod koniec sierpnia zaś mirabelki i gruszki, a jako ostatnie pod koniec września, dorodne śliwki. Wszystko to leżakowało w rumie i cukrze aż do Bożego Narodzenia. I dopiero wtedy, gdy owoce były już odpowiednio nasączone alkoholem, Regina serwowała je jako pyszny dodatek do lodów i deserów.
Teraz wszędzie na podłodze i na półkach walały się łuski i naboje. Janka z Basią zbierały je później garściami do wiaderek i wrzucały do jednego z lejów bombowych w ogródku. Duże, małe, grube, cienki, krótkie i podłużne. Były wymownym dowodem na to, jak zacięte walki tu prowadzono. W największym pomieszczeniu piwnicznym, gdzie wcześniej składowano koks i węgiel na opał, ku wielkiej rozpaczy Janki, znalazły stertę popalonych i zbutwiałych książek. Były to resztki ich wspaniałej biblioteki, którą w tak barbarzyński sposób potraktowali zapewne niemieccy lokatorzy już na początku wojny. Janka przejrzała skrupulatnie cały stos, ale nie odnalazła ani jednej książki w całości. Nawet grube, obite tkaniną okładki rozpadały jej się w dłoniach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham