Zaraz po śniadaniu, razem z Wandą, wyruszyły
na Winogrady. Z tramwaju wysiadły przy zawalonym wiadukcie nad dawną ulicą Kohleisa.
Po prawej stronie sterta gruzów i groteskowo powyginanych szyn kolejowych
przypominała wciąż o wojnie. Po lewej natomiast, aż do Parku Sołackiego, ciągnęła
się długa aleja, wysadzana kasztanami. Dawniej chodziły tam razem z ojcem karmić
kaczki i łabędzie. Na to wspomnienie Janka poczuła silny skurcz w gardle.
Spojrzała na matkę i zrozumiała, że myślą o tym samym. A drzewa, choć okaleczone,
stały niewzruszone, jak gdyby nic się nie zmieniło od ich ostatniego spotkania.
Dalej poszły już na piechotę, bo
odkryte wojskowe ciężarówki, zastępujące w mieście autobusy, jeździły tu bardzo
rzadko. Gdy tylko znalazły się na wysokości fortu Winiary, zobaczyły przedsmak
tego, co czekało je wkrótce. Cała ulica była w opłakanym stanie. Wszędzie leje
po bombach, pościnane drzewa i domy podziurawione pociskami jak ser
szwajcarski. Wiele z nich nadal nie miało drzwi i okien. Pozawalane dachy i
rozsypujące się ściany, odsłaniały puste wnętrza. Janka ściskała dłoń matki i
czuła, że z każdym krokiem nogi coraz bardziej się pod nią uginają. Szły w
milczeniu. Nawet gadatliwa z natury Wanda nie odzywała się ani słowem. Te
półtora kilometra, które miały do przejścia ciągnęło się w nieskończoność.
Kiedy wreszcie doszły na miejsce,
Regina tylko westchnęła i oparła się ciężko na ramieniu córki. To była istna
rozpacz. Janka patrzyła na poszarpane odłamkami artyleryjskich pocisków ściany
i zastanawiała się jak to możliwe, że w ogóle jeszcze stoją. Drzwi wejściowe były
zatrzaśnięte, ale w ścianie obok ziała wielka dziura prowadząca do kuchni,
przez którą można było bez trudu wejść do środka. Ktoś nawet przyniósł jakąś
deskę, która pełniła funkcję rampy. Na piętrze zarwany narożnik dachu oparł się
o podłogę pokoju, a salon straszył pustymi oczodołami okien. W ogrodzie dwa
ogromne leje po bombach zastąpiły równe grządki i rabaty. Kiedy Janka spytała
ze zdziwieniem o pościnane choinki, Wanda odparła ze łzami w oczach, że to
ludzie z okolicy powycinali je przed ostatnią Gwiazdką.
- Wszystko zabierali. Wszystko! Ja
próbowałam coś ratować, ale nie miałam, gdzie tego przewieźć – szlochała, jakby
czuła się winna, że tak mało mogła im pomóc – Zobaczcie, już nawet ściany
zaczęli rozbierać – powiedziała wskazując na stertę cegieł między kuchnią a
łazienką.
Janka nie potrafiła wydobyć z siebie
słowa. Stała tak, nie wiedząc czy bierze w niej górę zdumienie, czy złość na
to, co je spotkało. Na ludzką chciwość i bezduszność. Przecież ciotka mówiła tym ludziom, że nie umarły, że niedługo
tu wrócą. Dlaczego więc okradali je nawet z tych marnych resztek, które im
pozostały? Potrafiła zrozumieć pokrętną moralność obywateli sowieckich, którzy
kradli jedzenie i oszukiwali władze kołchozów, żeby przeżyć i nakarmić swoje
dzieci. Ale tego, co zobaczyła tutaj, nie potrafiła i nie chciała rozumieć. To
była zwyczajna podłość! Z osłupienia wyrwały ją dopiero niespodziewane słowa
matki:
- Nic to, Wandziu. Nie ma co płakać.
Przeprowadzamy się. Póki jeszcze te sępy wszystkich ścian nie rozebrały!
Janka spojrzała na Reginę z
nieskrywanym przerażeniem. Przeprowadzamy się? Ale dokąd? Przecież tu nie było
ani jednego pomieszczenia, które nadawało się do zamieszkania. Regina, widząc
jej nieme pytanie, odparła:
- Chodź Janka, sprawdzimy, może na dole
coś się uratowało. Przez sześć lat mieszkałyśmy po różnych ziemiankach i innych
norach, to możemy na razie zamieszkać w piwnicy.
Nie zdążyły jednak jeszcze wejść do
środka, gdy nie wiadomo skąd, pojawił się obok nich młody chłopak. Chociaż
bardzo wyrósł i zmężniał, odkąd widziała go po raz ostatni, Janka od razu go rozpoznała.
- Wojtek! - zawołała uradowana. On
również ją poznał i podbiegł, chcąc uściskać i wycałować. Był to jej kompan z
dzieciństwa, syn państwa Wiśniewskich, którzy mieszkali po sąsiedzku. Regina
bardzo się obruszyła widząc takie nieprzyzwoite zachowanie i zatrzymała go
niemal w pół kroku. Speszony chłopak szybko się wycofał i tylko kurtuazyjnie cmoknął
dziewczynę w rękę. Po tym wszystkim czego Janka o kwestiach damsko-męskich nasłuchała się i naoglądała
w Kazachstanie, takie purytańskie zachowanie matki trochę ją rozbawiło, ale nie
śmiała powiedzieć tego głośno. Zauważyła bowiem, że odkąd wysiadły z pociągu,
Regina, momentami sprawiała wrażenie, jakby te sześć lat zesłania przydarzyło
się komuś innemu. I ciągle napominała córki, a szczególnie Basię, by nie
zapominały o odpowiednim zachowaniu i ogładzie. A przecież musiała zdawać sobie
sprawę, że przez założenie czystej sukienki i nowych butów nie może, ot tak,
wykreślić połowy ich dzieciństwa spędzonego w brudzie, braku higieny i dobrych
manier. Mimo to Janka, jak zwykle, starała się sprostać jej wymaganiom, więc
dygnęła teraz grzecznie przed Wojtkiem i spytała o jego rodziców. Oboje na
szczęście żyli i mieli się dobrze. Pan Wiśniewski wrócił z oflagu w Niemczech i dowodził teraz jednostką saperów,
oczyszczających miasto z min i niewypałów.
- Jakby panie tylko czegoś potrzebowały,
to my z Tatą, zaraz pomożemy - zaofiarował się chłopak, idąc z nimi do ogrodu,
gdzie oprócz lejów po bombach, wzdłuż domu ciągnął się jeszcze długi okop,
którym niemieccy żołnierze przemieszczali się w czasie walk o Cytadelę.
Zajrzały do środka. Teraz pełno w nim
było różnorakich śmieci i gruzu zwożonego przez okolicznych mieszkańców, którzy
porządkowali swoje posesje. Widząc to Regina nie wytrzymała:
- Jak ja znajdę tego, co mi taki śmietnik
z mojego ogródka zrobił...
Słysząc te słowa Wojtek aż cały
poczerwieniał i patrząc na swoje buty zaczął się niepewnie tłumaczyć.
- Pani Nietupska... Bo te śmieci... Ja
nie chciałem! Ja nie wiedziałem, że ktoś wróci...
- No pięknie - załamała ręce Regina
patrząc na niego z dezaprobatą - Teraz, to ty mi się tu już nie wykręcaj, co ty
wiedziałeś, a czego nie. Co się stało to się nie odstanie, ale swój gruz
zabieraj, bo ja mam tu dostatecznie dużo własnego, żeby cały ten rów nim zasypać!
Wojtek solennie przyrzekł, że zaraz
weźmie się do roboty. Natomiast w ramach rekompensaty za swoje wcześniejsze,
haniebne zachowanie, zaproponował, że wymaluje im całą piwnicę, żeby mogły w
niej zamieszkać.
Gdy weszli do domu przez dziurę w
kuchni, okazało się, że na podłodze w salonie leżą dwa duże granatniki.
- To panzerfausty! - zawołał Wojtek i poważnym tonem eksperta
oświadczył, że trzeba je czym prędzej usunąć. Regina zdecydowała więc, że
zgłoszą się w tej sprawie do pana Wiśniewskiego, a na razie zabroniła ich
ruszać.
Stromymi schodkami zeszli do ciemnej
piwnicy. Tutaj, podobnie jak w całym domu, panował zupełny chaos. Wszędzie
leżały sterty gruzy, walały się jakieś szmaty i inne śmieci. Jedyna różnica
polegała na tym, że miały nie cieknący dach nad głową. Przed wojną była tu
pralnia i suszarnia, w której pani Błaszczykowa, w wielkiej kadzi, prała
ubrania, a później krochmaliła pościele i obrusy. Była tam też spiżarnia z
półkami, na których w równych rządkach pyszniły się słoiki z najróżniejszymi
przetworami Reginy. Dżemy agrestowe i porzeczkowe, musy jabłkowe, soki, przeciery,
a także ogórki kiszone, grzybki marynowane i kandyzowane owoce. W niszy pod
ścianą stał wielki gliniany garnek, który już od wczesnego lata zapełniał się
owocami zalewanymi rumem. Był to sławny runtopf- specjalność Reginy. Proces
jego przygotowania był bardzo długi i pracochłonny. W czerwcu trafiały do niego
soczyste truskawki, później słodkie wiśnie, maliny i czerwone porzeczki. Pod
koniec sierpnia zaś mirabelki i gruszki, a jako ostatnie pod koniec września,
dorodne śliwki. Wszystko to leżakowało w rumie i cukrze aż do Bożego
Narodzenia. I dopiero wtedy, gdy owoce były już odpowiednio nasączone
alkoholem, Regina serwowała je jako pyszny dodatek do lodów i deserów.
Teraz wszędzie na podłodze i na półkach
walały się łuski i naboje. Janka z Basią zbierały je później garściami do
wiaderek i wrzucały do jednego z lejów bombowych w ogródku. Duże, małe, grube,
cienki, krótkie i podłużne. Były wymownym dowodem na to, jak zacięte walki tu
prowadzono. W największym pomieszczeniu piwnicznym, gdzie wcześniej składowano
koks i węgiel na opał, ku wielkiej rozpaczy Janki, znalazły stertę popalonych i
zbutwiałych książek. Były to resztki ich wspaniałej biblioteki, którą w tak
barbarzyński sposób potraktowali zapewne niemieccy lokatorzy już na początku
wojny. Janka przejrzała skrupulatnie cały stos, ale nie odnalazła ani jednej
książki w całości. Nawet grube, obite tkaniną okładki rozpadały jej się w
dłoniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham