W lecie niemal całe życie koncentrowało się wokół Irtysza. Kobiety
zanosiły tam wygotowaną w ługu bieliznę, bo woda z rzeki była lepsza do
mycia i prania niż woda ze studni. Najpierw energicznie pocierały o
pofałdowaną powierzchnię metalowej lub drewnianej tary, a później
płukały w rzece. Większe i grubsze sztuki odzieży kładły na kamieniach i
polewały wodą uderzając drewnianymi kijankami aż pozbyły się zabrudzeń.
Młodsze dzieci taplały się w wodzie w pobliżu matek, a starsze pływały
i nurkowały robiąc wokół straszny harmider. Miejscowi chłopcy wspinali
się często na wysoki brzeg Irtysza, zrzucali ubrania i zupełnie
nagusieńcy na łeb na szyję rzucali się do wody. Robili przy tym mnóstwo
wrzasku i ochlapywali wszystkich w okolicy. Dziewczynki, chociaż ubrane
dla przyzwoitości w długie koszule, nie pozostawały im dłużne. Janka
także chciała brać udział w tych zabawach, ale Regina była temu
początkowo przeciwna. Zgodziła się dopiero gdy wujek Józef obiecał
nauczyć bratanicę pływać. Najpierw wyplótł z sitowia dwa małe pływaki,
które miały jej pomóc utrzymać się na powierzchni. Później pokazał jej
jak ma się poruszać. Janka wchodziła do rzeki w jednym miejscu, a
później spływała z prądem w dół i wychodziła na brzeg kilkanaście metrów
dalej. Wracała brzegiem do tego samego punktu i znowu płynęła z nurtem.
Wszędzie tam, gdzie brzeg Irtysza był płaski, latem wyrastały długie
grządki ogrodów warzywnych. Gdy przychodziły roztopy rzeka rozlewała się
niczym morze, wszędzie tam, gdzie nie zatrzymywały jej wysokie skarpy.
Ale gdy w czerwcu, ustępowała pod wpływem pierwszych upałów,
pozostawiała połacie niezwykle żyznej gleby. Wtedy powstawały bachcze,
czyli ogrody. Wytyczano grządki, a dzięki głębokim bruzdom w ziemi, w
których zbierała się wilgoć, roślin nie trzeba było podlewać przez całe
lato. Mieszkańcy kołchozów hodowali tam ziemniaki, ogórki i pomidory,
ale też wspaniałe kawony, arbuzy, melony i dynie, które później
dojrzewały w spiżarniach, najróżniejszych komórkach lub po prostu w
domach pod łóżkami gospodarzy. Irtysz wyznaczał odwieczny rytm pór roku.
Żywił ludzi i zwierzęta i pozwalał im przetrwać zarówno gorące lata jak
i mroźne zimy. Między kwietniem a listopadem stawał się też ważnym
traktem komunikacyjnym, którym pływały barki i statki pełne towarów i
podróżnych. Bliskość rzeki sprawiała, że życie w tej niegościnnej
krainie stawało się trochę bardziej znośne.
Ogrody były jednym z niewielu miejsc, gdzie zesłańcy mogli znaleźć jakąś
pracę. Ponieważ wiosna i lato były krótkie, a plony obfite, zawsze
przydawały się dodatkowe ręce do pomocy przy pieleniu grządek i
zbieraniu warzyw. Pielić trzeba też było pola pszenicy, bo w przeciwnym
razie panoszyły się w nim krzewy dzikiego piołuny, który sprawiał, że
mąka i wypiekany z niej chleb stawały się gorzkie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham