W długie zimowe wieczory, siedząc w nędznej chałupie Janka często
zastanawiała się, co w tej chwili robią jej koleżanki. Halinka
Onbahówna, która kilka lat przed wybuchem wojny wyjechała z rodzicami na
Śląsk, bo jej ojciec dostał tam wojskowe przeniesienie. Janka
Fikusówna, która mieszkała kilka domów dalej na Winogradach. Antek i
Krysia Ossowcy, którzy bawili się z nią w chowanego w ogrodzie. I jej
najlepsza przyjaciółka Terenia Gołębiewska, od której Janka nie miała
żadnej wiadomości odkąd wyjechała z Poznania. Mimo że te wspomnienia
napawały ją smutkiem, zawsze widziała w nich tylko uśmiechnięte twarze.
Tak jak gdyby nic się nie zmieniło. Te sama miejsca, ci sami ludzie i
tylko Janki brakowało wśród nich.
W okolicach lutego czy marca Jance szczególnie zaczęła doskwierać nuda.
Marzyła o tym, żeby wyjść na zewnątrz i pobawić się z innymi dziećmi,
ale wciąż było zbyt zimno, żeby mogła dłużej przebywać na dworze.
Pewnego dnia przyszedł wujek Józef i widząc jej zrezygnowanie zaczął ją
namawiać, żeby poszła nad rzekę, bo tam mnóstwo dzieci ślizga się po
zamarzniętym Irtyszu. Jance aż się oczy zaświeciły z podniecenia, ale
bardzo szybko przypomniała sobie swoje buty i ból zmarzniętych stóp za
każdym razem, gdy musiała wyjść na zewnątrz, Wujek jednak przekonał ją,
że jeśli pobiegnie szybko i nie będzie stała dłużej niż minutę w jednym
miejscu, to nogi z pewnością jej się rozgrzeją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham