wtorek, 21 stycznia 2014

Wandzia i Ferdynanda



Kolejne miesiące upływały na monotonnych zajęciach domowych. Marusia Frałowa pracowała cały dzień biurze selsowietu jako księgowa, a Janka w tym czasie zajmowała się jej synkami, domem i ciężarną jałówką. Dawno już zapomniała o czasach, gdy do woli mogła się oddawać zabawom dziecięcym. Czasami tylko wracała do tych wspomnień, opowiadając maluchom o zabawkach, jakie sama posiadała przed wojną. O szmacianej Ferdynandzie, która przyjechała prosto z Paryża razem ciocią Wandą Kazoską. Ubrana w długą, balową suknię, miała ślicznie malowaną porcelanową buzię i burzę loków na głowie. Była większa od Janki, więc Janka często sadzała ją w fotelu i traktowała jak przyjaciółkę. Obie z Basią miały też tak zwane Shirlejki. W latach trzydziestych o takich lalkach, wzorowanych na postaci małej holiwoodzkiej gwiazdki, marzyły wszystkie dziewczynki. Obie lalki były podobne do siebie jak dwie krople wody. Ubrane w niebieskie sukienki, z krótkimi blond loczkami i wielkimi kokardami na głowach. Dziewczynki miały też jedną lalkę-niemowlaka, którą zawijały w stare tetrowe pieluchy i woziły w wiklinowym wózku-gondolce na spacery. Ale ukochaną lalką Janki była oczywiście Wandzia, która co roku na Boże Narodzenie otrzymywała nową kreację i miała prawdziwe włosy, które można było czesać i układać.
Miejscowe dzieci słuchały tych opowieści z otwartymi ustami. Żadne z nich nigdy nie miało lalki w pięknej sukience, ani takiej, którą można czesać i przebierać. Same chodziły w łachmanach i tak samo ubrane były ich gałgankowe lale, jeśli w ogóle jakieś posiadały. Kokardy, loki i falbanki istniały tylko w ich wyobraźni i w opowieściach młodej Polki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham