Józef dostał pracę w
miejscowej przychodni jako felczer i od tej pory często jeździł do różnych mniejszych
posiołków szczepić dzieci, ponieważ na
tamtych terenach często występowały ogniska epidemii tyfusu plamistego. Była to
choroba szczególnie niebezpieczna dla dzieci, a przenoszona głównie przez wszy,
które były właściwie wszędzie. Wysoka gorączka, zmiany w sercu i innych
narządach wewnętrznych mogły mieć poważne konsekwencje w postaci zapalenia
płuc, nerek lub opon mózgowych. Przy braku odpowiednich leków i w warunkach
skrajnego niedożywienia jakie panowało na wsi, choroba bardzo często kończyła
się śmiercią. Jedyną dostępną metodą ochrony była wynaleziona w latach
dwudziestych szczepionka polskiego profesora Rudolfa Weigla. Opierała się ona
na hodowli zdrowych wszy, które następnie zarażano w warunkach laboratoryjnych
i odpowiednio preparowano. Wujek Józef, aby uchronić się przed zakażonymi insektami,
zawsze po powrocie do domu obsypywał się cały jakimś śmierdzącym proszkiem
owadobójczym, a Zofia dodatkowo wyparzała w ługu wszystkie jego ubrania. Dziewczynki
Nietupskich również zostały zaszczepione. Niestety z powodu braku czystych i
wysterylizowanych narzędzi, Jance, przy okazji, wszczepiono wirus żółtaczki. Leżała
w łóżku, a jej skóra i białka oczu, z dnia na dzień, coraz bardziej nabierały
odcienia dojrzałej cytryny. Regina była przerażona, ale wujek zalecił jedynie podawać
jej kluski z białej mąki z cukrem, bez żadnego tłuszczu. Początkowo Janka
zachwycona była takim specjałem, ale po tygodniu nie mogła patrzeć już na
przyrządzane przez matkę posiłki. Nie było jednak wyjścia i po kilku tygodniach
ta monotonna dieta zaczęła wreszcie przynosić efekty, aż do całkowitego
wyleczenia.
Ponieważ
Janka, podczas choroby, rzadko wychodziła z domu, Regina przyniosła jej do
czytania, pożyczonego od kogoś "Pana Tadeusza". Było to już dość
mocno zniszczone, kieszonkowe wydanie dzieła wieszcza. Janka przeczytała je
raz, drugi, trzeci. A później czytała w kółko aż ulubione fragmenty zaczęły
same układać się w pamięci w kolejne wersy.
Postanowiłam opowiedzieć historię sprzed ponad siedemdziesięciu lat głosem mojego pokolenia. Spisując ją oddaję to, co otrzymałam.
czwartek, 27 czerwca 2013
środa, 26 czerwca 2013
Przeprowadzka do Irtyszyska
Na początku września,
sytuacja w Pieczierysku pogorszyła się na tyle, że wiele polskich rodzin
postanowiło przenieść się do oddalonego o kilkanaście kilometrów w linii
prostej, ale położonego po drugiej stronie rzeki, Irtyszyska. Uznawano bowiem, że w większym
mieście łatwiej będzie znaleźć pracę i mieszkanie. Do podobnych wniosków doszli
także dorośli członkowie rodziny Nietupskich. W dotychczasowym miejscu i tak
nie mogli dłużej zostać, ponieważ do Starej Marii przyjechała z bombardowanego
Leningradu, synowa z trójką dzieci. I po raz kolejny zrobiło się za ciasno.
Dlatego też, w połowie
września, podczas jednej z wypraw na targ, Regina znalazła dla nich nowe lokum
u młodej Rosjanki, której męża właśnie powołano do wojska. Jak zwykle nie było
to nic więcej ponad skromną lepiankę, ale na podwórku znajdowała się głęboka
studnia, dzięki czemu dziewczynki nie musiałyby już nosić ciężkich wiader z
rzeki.
Udało im się także znaleźć
szofera, który za niewielką opłatą zgodził się przewieźć ich, wraz ze skromnym
dobytkiem do miasta. Po tygodniu spakowali więc swoje rzeczy, których z
miesiąca na miesiąc było zresztą coraz mniej, i w umówionym dniu stawili się
gotowi do drogi. Latem, gdy rzeka płynęła już normalnym korytem, podróż promem
trwała kilkanaście minut. Czas ten wydłużał się znacznie tylko wiosną, gdy
Irtysz tworzył szerokie rozlewisko i prom musiał być ciągnięty kilka kilometrów
wzdłuż brzegu, przez mały parostatek. Teraz przeprawa była krótka, ale niestety,
gdy już przybili do nabrzeża i ciężarówki zaczęły powoli zjeżdżać z pokładu,
ich kierowca najwyraźniej źle obliczył odległość i po chwili jedno z kół
zjechało z trapu, a samochód zawisł niebezpiecznie przechylony nad powierzchnią
wody. Nagle wokół zapanował straszny rwetes. Ludzie biegali, krzyczeli, każdy
spieszył się do swoich zajęć, a tu nieszczęsna ciężarówka utknęła tarasując
cały wyjazd. Kierowca przeklinał i próbował ruszyć, grupka mężczyzn krzątała
się wokół próbując go popchnąć. Na nic się to jednak zdało. Trzeba było
rozładować cały samochód, przynieść bale i deski, którymi podparto feralne koło
i siłą mięśni wypchnąć samochód na brzeg. Kiedy wreszcie się to udało, wszyscy
odetchnęli z ulgą i ponownie załadowali się na ciężarówkę. Trwało to jednak
kilka godzin i zanim dotarli na miejsce był już prawie wieczór.
Po raz pierwszy od
przybycia do Kazachstanu ich mała grupka rozdzieliła się. Regina z Janką i
Basią zamieszkały u młodej Rosjanki. Natomiast wujkowi i cioci, wspólne
mieszkanie zaproponowała poznana wcześniej starsza pani, Franciszka Wigantowa. Emilia
Rożek, z którą tak się już zżyli, opuściła ich już kilka tygodni wcześniej.
Wyjechała z Pieczieryska, ponieważ dostała wiadomość od swojej teściowej i jej
córki, że one również zostały wywiezione z Polski i trafiły do Ałtajskiego
Kraju. Postanowiła więc do nich dołączyć. Przed wyjazdem pani Emilii, obiecali
sobie, że odnajdą się i spotkają dopiero po powrocie do Polski. I Janka
dotrzymała tej obietnicy.
czwartek, 20 czerwca 2013
Uchodźcy
W sierpniu w Kazachstanie zaczęli pojawiać się pierwsi uchodźcy
ewakuowani z terenów zajętych przez Niemców. Były to przeważnie rodziny
oficerów i ważniejszych urzędników z Kijowa, Smoleńska i Stalingradu.
Kwaterowano ich w, już i tak przepełnionych, chatach miejscowych. Z tą
różnicą, że w przeciwieństwie do polskich zesłańców, ci nie musieli
nikomu płacić za mieszkanie. Dodatkowo z selsowietu otrzymywali
przydziały na kapustę, ziemniaki i chleb, czyli produkty, których tutaj
wszystkim brakowało. Nie przysporzyło im to więc sympatii wśród
miejscowej ludności, która z zawiścią patrzyła jak rozkradane są owoce
ich pracy. W tej sytuacji wytworzyła się jakaś dziwna symbioza i
wspólnota między Polakami a kołchoźnikami, którzy tych pierwszych
uznawali bardziej za "swoich" niż własnych krajanów przesiedlonych na te
tereny z powodu działań wojennych, ale uprzywilejowanych z powodu
koneksji rodzinnych.
Tymczasem rodzina Nietupskich postanowiła przenieść się do oddalonego o
kilkanaście kilometrów, położonego po drugiej stronie rzeki,
Irtyszyska. Dorośli uznali bowiem zgodnie, że w większym mieście łatwiej
będzie znaleźć pracę i mieszkanie. W dotychczasowym miejscu i tak nie
mogli dłużej zostać, ponieważ do Starej Marii przyjechała z
bombardowanego Leningradu, synowa z trójką dzieci. I znowu zrobiło się
zbyt ciasno.
Dlatego też pod koniec lipca, podczas jednej z wypraw do Irtyszyska,
Regina znalazła dla nich nowe lokum u młodej Rosjanki, której męża
właśnie powołano do wojska. Jak zwykle nie było to nic więcej ponad
skromną lepiankę, ale na podwórku znajdowała się głęboka studnia, dzięki
czemu dziewczynki nie musiały już nosić ciężkich wiader z wodą z rzeki.
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Wielka Wojna Ojczyźniana
Kiedy do Kazachstanu dotarły wiadomości o wybuchu wojny z Niemcami,
większość obywateli wydawała się wręcz zadowolona. Mimo ciągle
powtarzanych komunikatów radiowych o okrucieństwie i zdradzieckich
działaniach niedawnego sojusznika, nikt tu nie lamentował z tego powodu.
Szeptano nawet, że gdy zjawi się Niemiec to wreszcie będzie wszystkim
lepiej. Regina często słysząc takie rzeczy, studziła ten naiwny
optymizm. Zbyt dobrze pamiętała jeszcze czasy spędzone pod zaborami, by
równie łatwo dać się ponieść tej nowej idei. Rosjanie jednak nie dawali
wiary jej słowom i machali tylko ręką, gdy ich ostrzegała. Nikt tu nie
słyszał wcześniej określeń ubermenschen ani lebensram. Wszyscy natomiast
doskonale wiedzieli, co kryje się pod pojęciem Gławnoje Uprawlenie
Łagieriej. Wydawało się, że gorszej biedy i terroru niż władza
radziecka, nikt im zgotować nie może. A póki wojna toczyła się z dala od
ich domów, Hitler i jego faszyści, wydawali się mniejszym złem niż
grożący im łagrem za niewyrobione normy, naczelnik kołchozu.
Stalin natomiast wydawał się tak zdruzgotany tym podstępnym atakiem na
Związek Radziecki, że pierwszą odezwę do narodu wygłosił po niemal
trzech tygodniach od rozpoczęcia niemieckiego blitzkriegu. W tym czasie
Grupy Armii Północ feldmarszałka Leeba i Armii Środek feldmarszałka
Bocka zdążyły już wedrzeć się w głąb Rosji niszcząc i paląc wszystko na
swojej drodze. Świetnie uzbrojone jednostki niemieckie dziesiątkowały
zdezorientowane i pozbawione łączności oddziały radzieckie. A samoloty
Luftwaffe bombardowały Kijów, Mińsk, Kowno, a nawet Murmańsk i Odessę.
Linia obrony ustalona w pobliżu byłej granicy polsko-radzieckiej pękła
niemal równie szybko jak osławiona linia Maginota, którą Niemcy
przekroczyli kilkanaście miesięcy wcześniej zajmując Francję.
Niezwyciężona armia radziecka załamała się pod naporem i z dnia na dzień
ponosiła coraz większe straty.
Zimą 1941 roku sytuacja była już bardzo ciężka. Mimo że front był daleko
od stepów Kazachstanu, życie jego mieszkańców stało się bardzo trudno.
Brakowało żywności. Wielu Rosjan cierpiało taki sam głód jak polscy
zesłańcy, gdyż niemal wszystko co wytworzono w kołchozie, trafiało na
front. Ci którzy próbowali coś ukryć, choćby to było kilka zgniłych
ziemniaków, trafiali pod sąd i sądzono ich jako zdrajców. Coraz częściej
też przychodziły pochoronki, zawiadamiające o śmierci mężów, braci i
synów. Miejscowi mówili na nie listy-trumny, a listonosz który je
przynosił witany był w Pieczierysku z coraz większą niechęcią.
Paradoksalnie wybuch wojny Polakom na zesłaniu przyniósł poprawę ich
statusu. Nie tylko z powodu zawarcia układu Sikorski-Majski,
przywracającego stosunki dyplomatyczne między Polską a Związkiem
Radzieckim, ale przede wszystkim dlatego, że łatwiej było im odtąd
znaleźć pracę i coś kupić. Samym Rosjanom coraz gorzej się powodziło.
Wiele kobiet, których mężowie poszli na front, nie było w stanie
poradzić sobie z utrzymaniem gospodarstw. Dwa tygodnie po podpisaniu
traktatu ogłoszono dekret o amnestii dla wszystkich Polaków, którzy nie z
własnej woli znaleźli się na terenie Związku Radzieckiego. Oznaczało to
również, że zwolnieni z więzień i łagrów zostaną wszyscy polscy
żołnierze wzięci do niewoli we wrześniu '39 roku. Oznaczał nadzieję dla
rodzin takich jak rodzina Janki, że ich ojciec żyje i wkrótce je
odnajdzie.
W dniach, gdy one karmiły się tą nadzieją i z niecierpliwością
wyczekiwały dobrych wiadomości, wysłannik rządu polskiego, Józef Czapski
próbował ustalić los ponad ośmiu tysięcy polskich oficerów, a wśród
nich także kapitana Juliana Nietupskiego, po których ślad zaginął. Ale
jedyne, co usłyszał to, że wszyscy oni zbiegli i znajdują się
prawdopodobnie na terenie Mandżurii. Również w tym samym niemal czasie z
więzienia na Łubiance wypuszczono bez skarpetek, w koszuli i
kalesonach, niezwykle istotnego więźnia, któremu powierzono misję
utworzenia polskiej armii na terenie Związku Radzieckiego. Ponownie
otwarto ambasadę polską w Moskwie, a na początku 1942 roku wydano
zezwolenie na utworzenie dwudziestu jej delegatur. Ich pracownicy,
wybrani głównie spośród samych zesłańców mieli zająć się dostarczaniem
pomocy i rozdzielaniem darów dla najbardziej potrzebujących Polaków.
Wszyscy wiązali z traktatem wielkie nadzieje. Gdy tylko zaczęły
rozchodzić się pogłoski o formowaniu polskiego wojska pod dowództwem
generała Władysława Andersa, wielu Polaków ruszyło na jego poszukiwanie.
Rozpoczął się wielki eksodus tysięcy wyniszczonych, chorych i
zdesperowanych ludzi, którzy szukali drogi powrotnej do swojej utraconej
ojczyzny. Gdy tylko wiadomości te dotarły do Pieczieryska, Janka była
gotowa, by także wyjechać, ale matka jej to wyperswadowała. Nie miały
żadnych dokładniejszych informacji o tym, gdzie wojsko stacjonuje, gdyż
mimo oficjalnej dyrektywy Stalina w politbiurze Żelezince nikt nie umiał
albo nie chciał im w tej sprawie pomóc. Poza tym Regina obawiała się,
jak się później okazało słusznie, że w tak dużym skupisku ludzi trudno
będzie zdobyć coś do jedzenia. Tutaj miały dach nad głową i możliwość
zarobienia na chleb. Tam czekała je tylko niewiadoma. Janka długo nie
mogła pogodzić się z decyzją matki. Początkowo traktowała ją jak
odrzucenie jedynej szansy powrotu do domu. Po latach jednak uznała ją za
słuszną w tamtych warunkach. Zwłaszcza, że nie otrzymały żadnej
wiadomości od Juliana, podczas gdy niektórzy oficerowie wysyłali listy, a
nawet wojskowych gońców ze specjalnymi glejtami na przejazdy, po swoje
rodziny. Nie mogły też wiedzieć, że do jednego z punktów poboru zgłosił
się też mąż Basi Rybickiej, którego wypuszczono z jednego z łagrów na
Kołymie. Wiedział on o wywiezieniu rodziny Nietupskich i od dawna
próbował ich odnaleźć poprzez Czerwony Krzyż, niestety bezskutecznie.
środa, 12 czerwca 2013
Droga na targ
Ponieważ ich zasoby
materialne bardzo szybko się kończyły, na wiosnę Regina zaczęła szukać pracy.
Na żadną stałą posadę nie mogła tu liczyć. A już na pewno nie na taką, która
byłaby choć trochę związana z jej wykształceniem. W Pieczierysku nikt bowiem nie
słyszał o kapeluszach z woalkami i batikach. Rosjanki jednak często
potrzebowały pomocy w gospodarstwie i ogrodach nad Irtyszem. Regina zabierała
więc Jankę i szły sprzątać, pielić i oporządzać krowy. Nie dostawały za to
przeważnie pieniędzy, tylko trochę mąki, mleka albo innych produktów
żywnościowych.
Czasami Regina jechała z
Józefem do Irtyszyska, bo w większym miasteczku znacznie łatwiej było dostać
coś do jedzenia albo coś sprzedać. Wcześniej było to niemożliwe, bo nie wolno
było zesłańcom opszczać miejsca zamieszkania bez specjalnego zezwolenia.
Dopiero od 1941 roku pozwolono im przemieszczać się w obrębie obłastii. Oznaczało
to, że mogli teraz bez przeszkód udać się na targ do Irtyszyska. Były jednak tylko
dwa sposoby, aby przeprawić się na drugą stronę rzeki. Jednym z nich była
przeprawa promem, który cumował mniej więcej pięć kilometrów w dół rzeki, tam gdzie
kończyły się tereny zalewowe i koryto było dostatecznie głębokie. Drugim - rybackie
łodzie, o dostatecznie płaskim dnie, żeby mogły wpływać nawet na mieliznę. Miejscowe
kobiety, które jeździły na bazar z wielkimi koszami warzyw, jaj, serów i innych
wyrobów, najczęściej przeprawiały się na drugą stronę właśnie tymi niewielkimi dłubankami.
Było to rozwiązanie z pewnością szybsze, ale znacznie bardziej niebezpieczne.
Któregoś razu, Regina z Józefem również postanowili spróbować tego transportu.
Gdy wsiadali, łódka była już tak pełna ludzi i towarów, że krawędź burty tylko
nieznacznie wystawała ponad lustro wody. Wkrótce okazało się też, że nie jest
zbyt szczelna i całą drogę trzeba było z niej wylewać wodę. Regina, która nie
potrafiła pływać i panicznie bała się utonięcia, przez całą drogę ściskała
ramię Józefa i przysięgała, że nigdy już do takiej łupinki nie wsiądzie. Na
szczęście udało im się szczęśliwie dotrzeć do drugiego brzegu. Wrócili już
jednak promem, który mimo że był równie wysłużony, przez swoją masę i grubą
stalową linę, wzdłuż której się poruszał, sprawiał mimo wszystko wrażenie bardziej
stabilnego i bezpiecznego.
Janka również wybrała się
kiedyś z wujkiem na targ. Było już prawie lato więc szła całą drogę na bosaka,
żeby nie zniszczyć sobie butów. W tamtym klimacie, gdzie większość ludzi o tej
porze roku chodziła na bosaka, nie było w tym nic dziwnego. Widocznie jednak
stopy dziewczynki jeszcze się nie przystosowały do lokalnych zwyczajów, bo po
kilku kilometrach marszu tak sobie odbiła pięty, że całą drogę powrotna musiała
pokonać idąc na palcach, jęcząc i pochlipując, gdy boląca część stopy dotykała
ziemi. Na szczęście wujek miał jeszcze jakieś zapasy w swojej felczerskiej
torbie i gdy tylko wrócili do domu, zrobił jej kojący okład na nogi.
sobota, 8 czerwca 2013
Wiosenne zmiany
Razem z wiosną zaszły też diametralne zmiany w ich małej domowej
społeczności. Gdy tylko zrobiło się ciepło Andriej się ożenił i
przyprowadził do Amfisy swoją młodą żonę. Zdaje się, że najbardziej
dotknęło to Basię, której przestał poświęcać tyle uwagi, co wcześniej.
Na szczęście było już na tyle ciepło, że dzieciaki mogły znowu spędzać
całe dnie poza domem, więc wkrótce Basia znalazła nowych towarzyszy
zabaw. I niechętnie wracała do ciemnego, zatęchłego pokoiku, w którym
wszyscy mieszkali. Zresztą teraz w ich małym domku zrobiło się tak
ciasno, że nie sposób się było pomieścić. W końcu więc, Amfisa, w
rozmowie z ciocią Zosią i Reginą poprosiła, żeby poszukali innego domu.
Polubiła ich bardzo i nie chciała wyrzucać, ale nie miała innego
wyjścia.
Wkrótce zamieszkali w innym drewnianym domu u trzech Marii. Matkę
wszyscy nazywali Starą Marią, a jej dwie córki dla odróżnienia Maszą i
Marusią.
Ich dom wydawał się równie zadbany jak Amfisy, ale już wkrótce okazało
się, że są tam jeszcze dodatkowi lokatorzy w postaci całej kolonii
pluskiew. Pewnego wieczoru Janka polując na insekty zauważyła, że część z
nich znika w szparze pod oknem. Wzięła nieduży patyk i wcisnęła go
głęboko w szczelinę, żeby wypłoszyć owady. Zamiast tego jednak odłupała
kawał tynku, pod którym ukazał się fragment drewnianej ściany całkowicie
pokryty odwłokami pluskiew. Janka odskoczyła z okrzykiem obrzydzenia, a
pluskwy rozbiegły się po pokoju. Janka razem z Basią waliły butami
gdzie popadnie, a wkrótce do tej wojny przyłączyli się także dorośli.
Opukiwali wszystkie ściany siejąc zamęt wśród pluskiew i demolując
pokój. Kiedy skończyli mieszkanie wyglądało jak pobojowisko, a na
ścianach w kilku miejscach widać było znaczne ubytki tynku. Na szczęście
było to jedynie gliniaste błoto pomieszane z kiziakiem, więc następnego
dnia łatwo doprowadzili wszystko do porządku.
piątek, 7 czerwca 2013
Kry na Irtyszu
Na początku kwietnia zima wreszcie zaczęła ustępować. Wraz z nastaniem
cieplejszych dni zaczęły się roztopy. Janka nigdy wcześniej czegoś
takiego nie widziała. Wielkie połacie śniegu zaczęły z dnia na dzień
zamieniać się w błotniste bajorka. Woda, która nie mogła wsiąkać w
zmrożoną ziemię zbierała się w każdym, nawet najmniejszym zagłębieniu,
tworząc wszędzie kałuże i małe jeziorka. Już po tygodniu mieszkańcy
Pieczieryska musieli zacząć kopać rowy, żeby odprowadzić nadmiar wody
sprzed swoich domów. Ale prawdziwe widowisko działo się zupełnie gdzie
indziej. Przez całą zimę Irtysz był zamarznięty i pokryty grubą warstwą
śniegu. Dzięki temu, mogły tamtędy jeździć nawet karawany załadowanych
towarem samochodów ciężarowych. Gdy jednak śnieg stopniał przejazdy
takie robiły się zbyt niebezpieczne. Ciężarówki zmieniały trasę jadąc
kilkadziesiąt km dalej na południe, gdzie znajdował się najbliższy most,
a leżące po drugiej stronie rzeki miasto Irtyszysk na kilka tygodni był
odcięte od świata. Dopiero gdy cała kra spłynęła mógł zacząć znowu
kursować prom i małe rybackie łódki. Zanim to jednak nastąpiło, na rzece
rozpoczynał się istny wiosenny spektakl. Najpierw nad rzeką rozlegały
się huki, które przywodziły na myśl wystrzały armatnie. Płynąca pod
spodem woda kruszyła lód i wypychała go do góry piętrząc w olbrzymie
bloki, które zderzały się ze sobą tworząc ciągle nowe bryły i formacje.
Janka, razem z innymi dzieciakami biegała niemal codziennie nad rzekę
obserwować płynące kry. Niektóre z nich, były wysokie jak domy, inne
wystrzelały w górę ostrymi szpicami , a jeszcze inne wyglądały jak wraki
tonących okrętów.
Z dnia na dzień nurt był coraz silniejszy, a kry poruszały się coraz
szybciej. Pod koniec kwietnia były już całe popękane i poprzetykane
wąskimi kanalikami, w które wpływała woda. Gdy się zderzały i kruszyły,
wydawały dźwięk tłuczonego szkła.
A później, gdy pewnego przedpołudnia Janka przyszła nad rzekę, nie było
już ani jednej. Irtysz znowu był ciemny i milczący. Wszędzie tam, gdzie
brzeg był płaski, woda wgryzała się w ląd nawet na kilka kilometrów. Aż
po horyzont widać było tylko wystające z wody czubki niewysokich drzew i
powykręcane gałęzie krzaków. Taki stan wody utrzymywał się aż do końca
maja. A gdy woda zaczynała się cofać, pozostawiając żyzne mady, kobiety z
Pieczieryska szły wytyczać i obsiewać swoje ogrody.
Subskrybuj:
Posty (Atom)