Na początku kwietnia zima wreszcie zaczęła ustępować. Wraz z nastaniem
cieplejszych dni zaczęły się roztopy. Janka nigdy wcześniej czegoś
takiego nie widziała. Wielkie połacie śniegu zaczęły z dnia na dzień
zamieniać się w błotniste bajorka. Woda, która nie mogła wsiąkać w
zmrożoną ziemię zbierała się w każdym, nawet najmniejszym zagłębieniu,
tworząc wszędzie kałuże i małe jeziorka. Już po tygodniu mieszkańcy
Pieczieryska musieli zacząć kopać rowy, żeby odprowadzić nadmiar wody
sprzed swoich domów. Ale prawdziwe widowisko działo się zupełnie gdzie
indziej. Przez całą zimę Irtysz był zamarznięty i pokryty grubą warstwą
śniegu. Dzięki temu, mogły tamtędy jeździć nawet karawany załadowanych
towarem samochodów ciężarowych. Gdy jednak śnieg stopniał przejazdy
takie robiły się zbyt niebezpieczne. Ciężarówki zmieniały trasę jadąc
kilkadziesiąt km dalej na południe, gdzie znajdował się najbliższy most,
a leżące po drugiej stronie rzeki miasto Irtyszysk na kilka tygodni był
odcięte od świata. Dopiero gdy cała kra spłynęła mógł zacząć znowu
kursować prom i małe rybackie łódki. Zanim to jednak nastąpiło, na rzece
rozpoczynał się istny wiosenny spektakl. Najpierw nad rzeką rozlegały
się huki, które przywodziły na myśl wystrzały armatnie. Płynąca pod
spodem woda kruszyła lód i wypychała go do góry piętrząc w olbrzymie
bloki, które zderzały się ze sobą tworząc ciągle nowe bryły i formacje.
Janka, razem z innymi dzieciakami biegała niemal codziennie nad rzekę
obserwować płynące kry. Niektóre z nich, były wysokie jak domy, inne
wystrzelały w górę ostrymi szpicami , a jeszcze inne wyglądały jak wraki
tonących okrętów.
Z dnia na dzień nurt był coraz silniejszy, a kry poruszały się coraz
szybciej. Pod koniec kwietnia były już całe popękane i poprzetykane
wąskimi kanalikami, w które wpływała woda. Gdy się zderzały i kruszyły,
wydawały dźwięk tłuczonego szkła.
A później, gdy pewnego przedpołudnia Janka przyszła nad rzekę, nie było
już ani jednej. Irtysz znowu był ciemny i milczący. Wszędzie tam, gdzie
brzeg był płaski, woda wgryzała się w ląd nawet na kilka kilometrów. Aż
po horyzont widać było tylko wystające z wody czubki niewysokich drzew i
powykręcane gałęzie krzaków. Taki stan wody utrzymywał się aż do końca
maja. A gdy woda zaczynała się cofać, pozostawiając żyzne mady, kobiety z
Pieczieryska szły wytyczać i obsiewać swoje ogrody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham