Ponieważ ich zasoby
materialne bardzo szybko się kończyły, na wiosnę Regina zaczęła szukać pracy.
Na żadną stałą posadę nie mogła tu liczyć. A już na pewno nie na taką, która
byłaby choć trochę związana z jej wykształceniem. W Pieczierysku nikt bowiem nie
słyszał o kapeluszach z woalkami i batikach. Rosjanki jednak często
potrzebowały pomocy w gospodarstwie i ogrodach nad Irtyszem. Regina zabierała
więc Jankę i szły sprzątać, pielić i oporządzać krowy. Nie dostawały za to
przeważnie pieniędzy, tylko trochę mąki, mleka albo innych produktów
żywnościowych.
Czasami Regina jechała z
Józefem do Irtyszyska, bo w większym miasteczku znacznie łatwiej było dostać
coś do jedzenia albo coś sprzedać. Wcześniej było to niemożliwe, bo nie wolno
było zesłańcom opszczać miejsca zamieszkania bez specjalnego zezwolenia.
Dopiero od 1941 roku pozwolono im przemieszczać się w obrębie obłastii. Oznaczało
to, że mogli teraz bez przeszkód udać się na targ do Irtyszyska. Były jednak tylko
dwa sposoby, aby przeprawić się na drugą stronę rzeki. Jednym z nich była
przeprawa promem, który cumował mniej więcej pięć kilometrów w dół rzeki, tam gdzie
kończyły się tereny zalewowe i koryto było dostatecznie głębokie. Drugim - rybackie
łodzie, o dostatecznie płaskim dnie, żeby mogły wpływać nawet na mieliznę. Miejscowe
kobiety, które jeździły na bazar z wielkimi koszami warzyw, jaj, serów i innych
wyrobów, najczęściej przeprawiały się na drugą stronę właśnie tymi niewielkimi dłubankami.
Było to rozwiązanie z pewnością szybsze, ale znacznie bardziej niebezpieczne.
Któregoś razu, Regina z Józefem również postanowili spróbować tego transportu.
Gdy wsiadali, łódka była już tak pełna ludzi i towarów, że krawędź burty tylko
nieznacznie wystawała ponad lustro wody. Wkrótce okazało się też, że nie jest
zbyt szczelna i całą drogę trzeba było z niej wylewać wodę. Regina, która nie
potrafiła pływać i panicznie bała się utonięcia, przez całą drogę ściskała
ramię Józefa i przysięgała, że nigdy już do takiej łupinki nie wsiądzie. Na
szczęście udało im się szczęśliwie dotrzeć do drugiego brzegu. Wrócili już
jednak promem, który mimo że był równie wysłużony, przez swoją masę i grubą
stalową linę, wzdłuż której się poruszał, sprawiał mimo wszystko wrażenie bardziej
stabilnego i bezpiecznego.
Janka również wybrała się
kiedyś z wujkiem na targ. Było już prawie lato więc szła całą drogę na bosaka,
żeby nie zniszczyć sobie butów. W tamtym klimacie, gdzie większość ludzi o tej
porze roku chodziła na bosaka, nie było w tym nic dziwnego. Widocznie jednak
stopy dziewczynki jeszcze się nie przystosowały do lokalnych zwyczajów, bo po
kilku kilometrach marszu tak sobie odbiła pięty, że całą drogę powrotna musiała
pokonać idąc na palcach, jęcząc i pochlipując, gdy boląca część stopy dotykała
ziemi. Na szczęście wujek miał jeszcze jakieś zapasy w swojej felczerskiej
torbie i gdy tylko wrócili do domu, zrobił jej kojący okład na nogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham