Kiedy do Kazachstanu dotarły wiadomości o wybuchu wojny z Niemcami,
większość obywateli wydawała się wręcz zadowolona. Mimo ciągle
powtarzanych komunikatów radiowych o okrucieństwie i zdradzieckich
działaniach niedawnego sojusznika, nikt tu nie lamentował z tego powodu.
Szeptano nawet, że gdy zjawi się Niemiec to wreszcie będzie wszystkim
lepiej. Regina często słysząc takie rzeczy, studziła ten naiwny
optymizm. Zbyt dobrze pamiętała jeszcze czasy spędzone pod zaborami, by
równie łatwo dać się ponieść tej nowej idei. Rosjanie jednak nie dawali
wiary jej słowom i machali tylko ręką, gdy ich ostrzegała. Nikt tu nie
słyszał wcześniej określeń ubermenschen ani lebensram. Wszyscy natomiast
doskonale wiedzieli, co kryje się pod pojęciem Gławnoje Uprawlenie
Łagieriej. Wydawało się, że gorszej biedy i terroru niż władza
radziecka, nikt im zgotować nie może. A póki wojna toczyła się z dala od
ich domów, Hitler i jego faszyści, wydawali się mniejszym złem niż
grożący im łagrem za niewyrobione normy, naczelnik kołchozu.
Stalin natomiast wydawał się tak zdruzgotany tym podstępnym atakiem na
Związek Radziecki, że pierwszą odezwę do narodu wygłosił po niemal
trzech tygodniach od rozpoczęcia niemieckiego blitzkriegu. W tym czasie
Grupy Armii Północ feldmarszałka Leeba i Armii Środek feldmarszałka
Bocka zdążyły już wedrzeć się w głąb Rosji niszcząc i paląc wszystko na
swojej drodze. Świetnie uzbrojone jednostki niemieckie dziesiątkowały
zdezorientowane i pozbawione łączności oddziały radzieckie. A samoloty
Luftwaffe bombardowały Kijów, Mińsk, Kowno, a nawet Murmańsk i Odessę.
Linia obrony ustalona w pobliżu byłej granicy polsko-radzieckiej pękła
niemal równie szybko jak osławiona linia Maginota, którą Niemcy
przekroczyli kilkanaście miesięcy wcześniej zajmując Francję.
Niezwyciężona armia radziecka załamała się pod naporem i z dnia na dzień
ponosiła coraz większe straty.
Zimą 1941 roku sytuacja była już bardzo ciężka. Mimo że front był daleko
od stepów Kazachstanu, życie jego mieszkańców stało się bardzo trudno.
Brakowało żywności. Wielu Rosjan cierpiało taki sam głód jak polscy
zesłańcy, gdyż niemal wszystko co wytworzono w kołchozie, trafiało na
front. Ci którzy próbowali coś ukryć, choćby to było kilka zgniłych
ziemniaków, trafiali pod sąd i sądzono ich jako zdrajców. Coraz częściej
też przychodziły pochoronki, zawiadamiające o śmierci mężów, braci i
synów. Miejscowi mówili na nie listy-trumny, a listonosz który je
przynosił witany był w Pieczierysku z coraz większą niechęcią.
Paradoksalnie wybuch wojny Polakom na zesłaniu przyniósł poprawę ich
statusu. Nie tylko z powodu zawarcia układu Sikorski-Majski,
przywracającego stosunki dyplomatyczne między Polską a Związkiem
Radzieckim, ale przede wszystkim dlatego, że łatwiej było im odtąd
znaleźć pracę i coś kupić. Samym Rosjanom coraz gorzej się powodziło.
Wiele kobiet, których mężowie poszli na front, nie było w stanie
poradzić sobie z utrzymaniem gospodarstw. Dwa tygodnie po podpisaniu
traktatu ogłoszono dekret o amnestii dla wszystkich Polaków, którzy nie z
własnej woli znaleźli się na terenie Związku Radzieckiego. Oznaczało to
również, że zwolnieni z więzień i łagrów zostaną wszyscy polscy
żołnierze wzięci do niewoli we wrześniu '39 roku. Oznaczał nadzieję dla
rodzin takich jak rodzina Janki, że ich ojciec żyje i wkrótce je
odnajdzie.
W dniach, gdy one karmiły się tą nadzieją i z niecierpliwością
wyczekiwały dobrych wiadomości, wysłannik rządu polskiego, Józef Czapski
próbował ustalić los ponad ośmiu tysięcy polskich oficerów, a wśród
nich także kapitana Juliana Nietupskiego, po których ślad zaginął. Ale
jedyne, co usłyszał to, że wszyscy oni zbiegli i znajdują się
prawdopodobnie na terenie Mandżurii. Również w tym samym niemal czasie z
więzienia na Łubiance wypuszczono bez skarpetek, w koszuli i
kalesonach, niezwykle istotnego więźnia, któremu powierzono misję
utworzenia polskiej armii na terenie Związku Radzieckiego. Ponownie
otwarto ambasadę polską w Moskwie, a na początku 1942 roku wydano
zezwolenie na utworzenie dwudziestu jej delegatur. Ich pracownicy,
wybrani głównie spośród samych zesłańców mieli zająć się dostarczaniem
pomocy i rozdzielaniem darów dla najbardziej potrzebujących Polaków.
Wszyscy wiązali z traktatem wielkie nadzieje. Gdy tylko zaczęły
rozchodzić się pogłoski o formowaniu polskiego wojska pod dowództwem
generała Władysława Andersa, wielu Polaków ruszyło na jego poszukiwanie.
Rozpoczął się wielki eksodus tysięcy wyniszczonych, chorych i
zdesperowanych ludzi, którzy szukali drogi powrotnej do swojej utraconej
ojczyzny. Gdy tylko wiadomości te dotarły do Pieczieryska, Janka była
gotowa, by także wyjechać, ale matka jej to wyperswadowała. Nie miały
żadnych dokładniejszych informacji o tym, gdzie wojsko stacjonuje, gdyż
mimo oficjalnej dyrektywy Stalina w politbiurze Żelezince nikt nie umiał
albo nie chciał im w tej sprawie pomóc. Poza tym Regina obawiała się,
jak się później okazało słusznie, że w tak dużym skupisku ludzi trudno
będzie zdobyć coś do jedzenia. Tutaj miały dach nad głową i możliwość
zarobienia na chleb. Tam czekała je tylko niewiadoma. Janka długo nie
mogła pogodzić się z decyzją matki. Początkowo traktowała ją jak
odrzucenie jedynej szansy powrotu do domu. Po latach jednak uznała ją za
słuszną w tamtych warunkach. Zwłaszcza, że nie otrzymały żadnej
wiadomości od Juliana, podczas gdy niektórzy oficerowie wysyłali listy, a
nawet wojskowych gońców ze specjalnymi glejtami na przejazdy, po swoje
rodziny. Nie mogły też wiedzieć, że do jednego z punktów poboru zgłosił
się też mąż Basi Rybickiej, którego wypuszczono z jednego z łagrów na
Kołymie. Wiedział on o wywiezieniu rodziny Nietupskich i od dawna
próbował ich odnaleźć poprzez Czerwony Krzyż, niestety bezskutecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham